Wystarczy poetycki sposób życia

Z księdzem profesorem Janem Sochoniem rozmawia Jakub Pyda

Fot. Krzysztof Dubiel

Fot. Krzysztof Dubiel

Zacznijmy Sienkiewiczem: Rok 2020 był to dziwny rok. A jaki był on dla księdza?

 
Pod pewnymi względami był dobry – pandemia niewiele zmieniła, jeżeli chodzi o rytm mojej pracy. I tak jej przeważającą część zawsze wykonywałem tutaj, w domu, pośród książek. W tym czasie miałem też pewne pocieszające odkrycie. Chyba bardziej niż kiedykolwiek doświadczyłem bliskości z muzyką. Od samych początków epidemii intensywnie żyję w jej blasku.

Jaka to muzyka?

Przeważnie słucham dwóch gatunków. Najpierw muzyki dawnej w najróżniejszych formalnych odsłonach, szczególnie barokowej. Słucham też jazzu. Zwłaszcza ballad jazzowych w rodzaju Keitha Jarretta i niezwykłych propozycji, często wywiedzionych z ducha jazzu, zespołu kameralnego Kronos Quartet z San Francisco. Niemal codziennie nastawiam też płyty Milesa Davisa.

Właśnie Davisa usłyszałem, gdy ksiądz otworzył drzwi. Przypomniał mi się wtedy ostatni wiersz z tomu Brewiarz celnika. Przywołuje w nim ksiądz słowa swojego brata: „Wiesz, Miles gra tak jakby wiedział, / kim naprawdę jestem”.

Tak, Krzysztof go uwielbiał. A mnie muzyka Davisa pozwoliła przeżyć trudny czas po jego śmierci, po odejściu mojej siostry Ireny, czas niepokojący również z powodu pandemii, która wciąż ogałaca świat z wartości tworzonych i przekazywanych przez kulturę i religię. Intensywnie doświadczyłem tego, że sztuka, zwłaszcza muzyka, otwiera na treści nienazywalne, głęboko jednak docierające do umysłu i serca. Co więcej, otwiera także na innych ludzi, bo przecież ktoś ze swojego duchowego wysiłku tę muzykę tworzy i przekazuje słuchaczowi. Muzyka buduje uniwersalny język, który ogarnia człowieka w całym jego duchowo-cielesnym uposażeniu. Intensyfikuje nadto emocje konfesyjne, wskazując na niezbywalność duchowości w ludzkim sposobie bycia.

A co złego przyniósł ten rok?

Przede wszystkim umniejszyła się moja działalność duszpasterska, moja praca w Kościele. Z trudem przeżywam też to, co teraz się dzieje na świecie. Mam na myśli utracenie przez społeczeństwa europejskie – w tym także nasze – więzi z tradycją wyrastającą z wartości chrześcijańskich. A ponieważ kultura chrześcijańska wywodzi się z korzeni grecko-rzymskich i hebrajsko-islamskich (pamiętajmy, że kiedyś kultura arabska silnie wpłynęła na europejski sposób myślenia, zwłaszcza gdy idzie o filozofię), to mamy do czynienia z radykalnym zerwaniem ciągłości. Mam wrażenie, że dzisiejszy świat chce dramatycznie, może ostatecznie, zerwać z jakąkolwiek tradycją i zbudować wszystko od nowa.

To nie pierwszy raz, kiedy pokolenie młodych chce poukładać świat po swojemu.

Problem polega wszakże na tym, że dziś jedynym kryterium we wznoszeniu tego nowego gmachu ma być kategoria wolności. I to zredukowana do wytworu ludzkiego umysłu – bez żadnego nawiązania do rzeczywistości realnej. Ta obecnie wielu osobom wydaje się płynna, zmienna, nieustannie się przekształcająca. W związku z tym – jak świat dziś mówi – prawdy nie da się w żaden sposób ująć. Można mówić tylko o rzeczywistości przekształconej przez nasz umysł, przez nasze podmiotowe doświadczenie. Zachowujemy się, jakby nie było niczego, co jest niezależne od ludzkich możliwości poznawczych. Właściwie liczy się tylko pluralizm, prowadzący niestety do akceptacji takiej formy tolerancji, która w pewnych sytuacjach przekształca się w trwałą obojętność. Jak wpływa to na stosunek człowieka do kultury? Kultura, tak jak wszystko inne, staje się zupełnie plastyczna. Ale kreatorem jest tu człowiek, dla którego rzeczywistość transcendentna bądź w ogóle nie istnieje, bądź jest czymś, o czym absolutnie nic nie można powiedzieć. W związku z tym kultura zakorzeniona w najgłębszych religijnych treściach – dogmatach, doświadczeniu, moralności – kompletnie zanika.

I co dzieje się w takiej sytuacji?

Wtedy ludzie pozwalają sobie na coś, czego wyrazem w Polsce stały się uliczne strajki kobiet. To była wielka manifestacja właściwie jednego przekonania: wszystko, absolutnie wszystko zależy od nas. My stanowimy o życiu i żadne ponadsubiektywne normy nas nie obowiązują. Mnie, jako osobę wierzącą, to wszystko bardzo boli. Myślę, że naprawdę mamy do czynienia z realnym końcem pewnego modelu czy paradygmatu kulturowego, a nawet – odważyłbym się powiedzieć – cywilizacyjnego. Musimy sobie uświadomić, że świat zbudowany na długowiecznych tradycjach europejskich, u źródeł których stoi chrześcijaństwo, został praktycznie odrzucony.

Brzmi katastroficznie.

Czasami realizm bywa katastroficzny. Dzisiejszą sytuację można by opisać w duchu Osipa Mandelsztama – że Europa przypomina wielki młyn pełen różnorodnych ziaren, z których się wypieka bochny chleba. Położenie ziarna w chlebie odpowiada położeniu jednostki w tym całkowicie nowym i mechanicznym połączeniu zwanym wspólnotą europejską. Zdarzają się takie momenty w historii, kiedy wszystko powoli przestaje działać; po prostu nie piecze się już chleba, młynarz się zestarzał i zmęczył, a szerokie skrzydła wiatraków bezradnie czekają na robotę. Z głębi młyna dobiegają jakieś dziwne, chaotyczne okrzyki, ale skrzydła wiatraków już nie pracują. Odnoszę wrażenie, że obecnie znajdujemy się w takiej sytuacji. Europa zatrzymała się i coraz gorliwiej porzuca chrześcijański styl życia, a świat azjatycki, świat kultury islamskiej rozpędzają się coraz bardziej. Wszystko to sprawia, że mamy do czynienia z poważnym kryzysem. Jak na to reagować? Przecież trzeba jakoś reagować.

Czy w tej sytuacji Bezcielesny sens. Szkice z filozofii kultury jest księdza prywatną odpowiedzią? W tych esejach wraca ksiądz do silnych tradycji intelektualnych, wśród których pierwszorzędną rolę odgrywa tomizm. Czy to książka „interwencyjna”?

Nie myślałem w ten sposób. Bezcielesny sens składa się z tekstów pisanych w ciągu kilku ostatnich lat. Książka ta zmieniała się, w miarę jak ją komponowałem. Całość spina wstęp i zakończenie, które powstały najpóźniej, a stanowią swego rodzaju manifest. Rozważam w nich, jak dziś, w obliczu wcześniej zarysowanego kryzysu, powinien się odnosić do rzeczywistości taki człowiek jak ja. Czyli ktoś, kto uzna siebie za konserwatystę – w dobrym, może najlepszym znaczeniu tego słowa. Mam na myśli akceptowanie wielkiej, poprzedzającej nas tradycji. A zarazem ktoś, kto do swojego myślenia o świecie włącza treści płynące z chrześcijańskiego objawienia. Z tej racji w szkicach tych proponuję wizję filozofii kultury zakorzenionej w pryncypiach realizmu metafizycznego.

Bezcielesny sens to pokaźna lektura. Ponad trzysta stron maszynopisu. Wygląda jak synteza myśli, próba wyrażenia jakiejś całości.

Chcę pokazać coś, co Étienne Gilson określił mianem filozofii chrześcijańskiej. Ta Gilsonowska formuła pozostaje niezwykle aktualna, mimo że w przeszłości miała wielu przeciwników, jak choćby zmarłego już profesora Stefana Swieżawskiego. Pamiętam, jak kiedyś nas, studentów, przekonywał, że filozofia i chrześcijaństwo to dwa odrębne porządki. „Nie ma przecież matematyki chrześcijańskiej” – mówił. Później, kiedy się zaprzyjaźniliśmy, odpowiadałem mu: „Dobrze, Profesorze, zrozum, że bycie chrześcijaninem, przyjmowanie treści chrześcijańskiego objawienia zasadniczo wpływa na moje rozumienie świata i człowieka”. Można by to spuentować tak: mimo metodologicznych odrębności filozofia i religia powinny się łączyć w prawdzie. A prawdy – jestem o tym najgłębiej przekonany – nie dotyczy metodologia. To jest coś, co scala wszystkie sposoby rozumienia świata. Prawda dotyka samego serca człowieka, jego więzi z ludźmi i z Bogiem. (…)