Pomiędzy postem i karnawałem
Z ks. prof. Jerzym Sikorą rozmawia Tomasz Kłusek
Tomasz Burek w wywiadzie dla „Arcanów” z 1998 roku stwierdził: „W istocie zamach na kategorię Absolutu okazał się wręcz samobójczy w swych skutkach dla nadętego swym znaczeniem człowieka nowoczesnego”. Samobójczy między innymi dla sztuki. O fatalnych skutkach eksmitowania Absolutu z kultury mówił nie tylko autor Dziennika kwarantanny, ale przywołuję go tu ze względu na to, że do tej wypowiedzi odniósł się niegdyś ksiądz profesor w tekście okazjonalnym, ale ważnym. Chodzi mi o rozpoznanie miejsca „Toposu” na czasopiśmienniczej mapie, które zamieszczone zostało w publikacji „Topos”: pismo literackie, idee, środowisko. Studia. Gdy czytam, że sopocki periodyk „dokonuje nie tyle autotelicznego oglądu literatury, co głęboko egzystencjalnego i kontekstualnego spojrzenia na człowieka obecnego w literaturze i poza nią”, to odnoszę wrażenie, iż ksiądz przedstawia jednocześnie swoje credo: pisarskie, literaturoznawcze i krytycznoliterackie.
Bliskie jest mi trójwymiarowe zarówno uprawianie literatury, jak i spojrzenie na nią, a mianowicie w aspekcie egzystencjalnym, metafizycznym i kulturowym. Oczywiście nie są to wyraźnie od siebie oddzielone aspekty. One wzajemnie dialogują i się uzupełniają. Szukam człowieka podmiotowo usytuowanego – co nie znaczy, że jedynie egotycznie, chociaż i egotyzm może być wielkiej miary, na przykład gombrowiczowski – który zgłębia tajemnicę istnienia, na rozmaitych epistemologicznych poziomach poszukuje sensu życia. Jako probierz ma aksjologię – narzędzie niebezpieczne, lecz nieodzowne w egzystencjalnych eksploracjach. Łatwo nie ulega rezygnacji, nihilizmowi, stara się za wszelką cenę coś zrobić – na ile może i potrafi – z „kłopotem z istnieniem”. Posłużyłem się tu oczywiście formułą, którą Henryk Elzenberg umieścił w tytule swojej książki, do której często sięgam. Niekoniecznie w potrzebie literaturoznawczej, naukowej, ale również wtedy, gdy mam kłopot z samym sobą, ze swoim istnieniem. Moje credo w zapatrywaniu na literaturę przejawia się w tym, iż uważam, że ma ona nie tylko karmić pięknem – mieć wymiar estetyczny, ale i być blisko człowieka, nie funkcjonować jedynie jako zbiór chwytów językowych, jak chcieli formaliści, ale podpowiadać, jak żyć, co z tym naszym życiem możemy zrobić. Dlatego ogromnie cenię „romansową” – zapośredniczającą egzystencjalnie – metodę czytania literatury przez Jana Błońskiego. Dlatego wręcz z uporem maniaka wracam do Czarodziejskiej góry Manna, Zbrodni i kary Dostojewskiego czy Zamku Kafki. Zastrzegam, że jednocześnie jestem przeciwko nachalnemu dydaktyzmowi, moralizowaniu, które rzecz jasna osłabiają wartość utworu. Literatura nie ułatwia mi wcale życia. Nieraz jeszcze bardziej je zawęźla, komplikuje. Ale za to ubogaca i przydaje smaku. Moim ulubionym poetą jest Thomas Stearns Eliot. Uczyłem się angielskiego, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych wyjeżdżałem na kursy językowe do Londynu, nie tylko po to, aby móc rozmawiać w tym języku, ale główny cel jawił się w tym, aby mieć możność czytania w oryginale poezji właśnie Eliota. Fascynuje mnie jego sposób pokazania życiowego zagubienia współczesnego człowieka.
Życie bez karnawału jest tytułem znamiennym. Wrócę jeszcze do tego, ale w tej chwili chciałbym zatrzymać się przy „poetyckiej trzynastce”. Na około stu pięćdziesięciu stronach analizowana jest twórczość trzynastu liryków, którzy nie zostali przecież wybrani przypadkowo. Tutaj musi się ukrywać jakiś klucz. Zresztą nie wiem, czy słowo „ukrywać” jest właściwe, bo ksiądz sygnalizuje problem we wprowadzeniu, a Wojciech Kudyba dookreśla w posłowiu. Najpierw cytat: „Skończył się dwudziesty wiek i mamy już ponad dwie dekady następnego stulecia. Postmodernizm ulega atrofii, powoli odchodzi do lamusa. Poezja, zwłaszcza o nacechowaniu metafizycznym, jawi się jako odtrutka na postmodernistyczny relatywizm i ontologiczną pustkę”. Otóż bohaterami Życia bez karnawału są poeci, w których twórczości łatwo odnaleźć ozdrowieńcze „ziarna metafizyki”.
Wydaje się, że „ziarna metafizyki” obecne w poezji początków trzeciej dekady XXI wieku są samoistną, nie z góry założoną, reakcją, a nawet lekarstwem, na postmodernizm i płycizny kultury masowej. Poetycka metafizyczność nigdy nie mówiła i również teraz nie mówi jednym wspólnym językiem. Trudno ją umieścić w obrębie konkretnego systemu filozoficznego, wymyka się definitywnym klasyfikacjom. We współczesnej odmianie metafizyczności uaktywnia się chyba większa szczerość artysty niż w innych przekazach poetyckich. Poezja ta, dowartościowując tradycję, łączy w sobie pierwiastki tradycyjne i nowoczesne, również awangardowe. Między innymi nawiązuje do neoklasycyzmu o proweniencji eliotowskiej. Jest wyraźnie nacechowana aksjologicznie. Przeciwstawia się relatywizmowi, kierując się ku klasycznej triadzie Prawdy, Dobra i Piękna. Na szlakach niekoniecznie wyraziście religijnych, ale szerzej ujmując – metafizycznych, autorzy z „poetyckiej trzynastki” szukają tropów ocalających przed zawłaszczającym ludzką duchowość konsumpcjonizmem. Ważny jest metafizyczny (wrodzony?) instynkt. I ci poeci go mają. Chcą wychylić się ku „drugiej przestrzeni”. Na przykład Barbara Gruszka-Zych, gdy pisze o odlatujących dzikich gęsiach i postrzega je „jakby tłukły drewnianymi skrzydłami / w powietrze próbując wymłócić / z tajemnicy lotu ziarna metafizyki”. Albo Maciej Bieszczad, gdy w wierszu W krainie zwierciadeł wyznaje: „Zasłaniają Cię apartamentowce / i galerie handlowe, ale chyba najbardziej / ludzkie umysły”. Czy też Adam Ziemianin zauważający, że „Między Bogiem a prawdą / Nie ma szczeliny / Nawet na wetknięcie szpilki”. Współczesny poeta, któremu bliska jest metafizyczność, czasem rzecz jasna zostaje obdarowany epifanią, objawieniem, ale przeważnie czyni mozolną poznawczą wędrówkę. Podejmuje ją pokornie, nie za wszelką cenę, nie zakłada z góry, że musi „tam” koniecznie dojść. Wtedy wiersze są bardziej artystyczną, ale i własną, relacją z drogi, z czegoś, co trwa, co niedomknięte, a nie z finalnych, definitywnych dojść i rozstrzygnięć. Tak jest w poezji Jana Polkowskiego. To właśnie często małe, drobne doświadczenia, przeżycia, namysły prowadzą na ścieżkę wiodącą do głębi bytu, do uchylenia rąbka tajemnicy istnienia. W wierszach „poetyckiej trzynastki” – ujętych dialogowo jako zbiorowość – znalazłem wręcz cały zakres odniesień do Absolutu, począwszy od sceptycyzmu, a skończywszy na zawierzeniu i zaufaniu Najwyższemu. Ci poeci metafizykę czerpią przeważnie z własnego doświadczenia i ich poetyckie teksty są osobistymi świadectwami. W konstruowanym obrazie świata mamy bezinteresowną kontemplację i niedystansowanie się wobec zwyczajności, codzienności, nieuciekanie w zaświaty. Przeciwnie – empatię, wczuwanie się w to, co najbliższe, doświadczalne, dookolne. Niekoniecznie spekulację. Spekulacja bowiem bardziej przynależy do oglądu ściśle filozoficznego. Ci twórcy pokazują, że szczególnie język poezji dobrze nadaje się do artykułowania metafizycznych namysłów, refleksji, pytań. Wydaje mi się, że nieraz więcej metafizyki jest w pytaniach niż w odpowiedziach. Metafizyczne myślenie jest wyjściem poza świat fizyczny, poza pragmatyzm. I nie tyle myślenie, co przeczucie. (...)