Wierzę w siłę mikrohistorii

Z Kristiną Sabaliauskaitė rozmawia Mikołaj Rajkowski

Fot. Albert Zawada / Wydawnictwo Literackie

Fot. Albert Zawada / Wydawnictwo Literackie

Rozmawiamy przy okazji wydania polskiego przekładu czwartego i ostatniego tomu cyklu Silva rerum. Jak zmienił się w nim świat rodziny Narwojszów?

Typowo ziemiański tryb życia, z jego uświęconymi tradycjami i relacjami rodzinnymi, przetrwał wiele setek lat. Jednocześnie czas nie stał w miejscu – historia biegła swoim torem, następowały zmiany kulturalne, rozwijało się życie uniwersyteckie, dokonywał się postęp w medycynie… Zmieniały się mody i filozofie. W trzeciej części istotnym wątkiem była ezoteryka i różne quasi-religie, które wówczas rozpalały umysły wielu ludzi, w czwartej części na scenę wkracza filozofia oświecenia. Widzimy, jak powoli formuje się współczesny świat. Jednocześnie powieść kończy się wielką cezurą historyczną, czyli rozbiorami. Świat dziewiętnastowieczny jest już zupełnie inny.

Świat Narwojszów staje się tymczasem niejako jednocześnie większy i mniejszy. Wydarzenia, które dzieją się daleko od Wilna, zaczynają nabierać dla bohaterów większego znaczenia, dotykają ich bezpośrednio. Czy to pierwszy akord globalizacji?

Druga połowa XVIII wieku to zdecydowany krok w kierunku globalizacji, z prostego powodu – możliwości coraz szybszego podróżowania. Karety są lżejsze, ludzie stają się bardziej mobilni, szybciej przepływają informacje. To, co jeszcze sto lat wcześniej byłoby wielką wyprawą, na którą mogliby sobie pozwolić tylko najzamożniejsi magnaci, teraz staje się udziałem studenta z listem rekomendacyjnym z Akademii Wileńskiej. Może on odbywać dalekie podróże – nie tak wygodnie jak magnaci, ale na ławce karety z pętem kiełbasy pod ręką może dotrzeć do stolic Europy. Otwierają się nowe możliwości, nowe doświadczenia dla ogromnej grupy ludzi.

Rozbiory przynoszą upadek Rzeczypospolitej, ale także koniec pewnego stylu życia. Czytelnicy z pewnością chcieli się dowiedzieć, jak Narwojszowie odnajdą się w nowych realiach…

Słyszałam wiele pytań o ciąg dalszy, ale moja odpowiedź brzmi: nie, dla mnie ta historia kończy się w tym miejscu. Nie chciałam wkraczać w XIX wiek, który jest mi już trochę obcy, również estetycznie.

To raczej barok jest dla pani istotnym punktem odniesienia?

Tak, barok i oświecenie. Nie tylko ze względów estetycznych – XVII i XVIII wiek to wciąż epoka innego, wolniejszego myślenia, człowiek żył i rozmyślał według pewnych reguł i rytmów. Interesują mnie także procesy, takie jak zmieniająca się pozycja kobiet, która pod koniec XVIII wieku staje się naprawdę istotna. Oczywiście przede wszystkim mówimy o magnatkach, takich postaciach, jak Izabela Czartoryska, Helena z Przezdzieckich Radziwiłłowa czy Elżbieta Puzynina – fundatorka Obserwatorium Wileńskiego. Te kobiety zaczynały wyrażać siebie, sponsorować nie tylko dzieła sztuki, ale i nauki, brać udział w życiu kulturalnym, pisać… XIX wiek przyniósł w tej kwestii regres.

Skupienie na emancypacji narodowej zahamowało emancypację kobiet?

Tak. Chociaż można powiedzieć, że nastąpiła emancypacja na innych warunkach, niejako z konieczności. XIX wiek na Litwie to stulecie kobiet ubranych na czarno, które musiały stać się głowami rodzin, gdy ich mężowie i synowie ginęli w powstaniach, siedzieli w więzieniach czy na zsyłkach.

Od XIX wieku ucieka pani także pod względem formy powieściowej. W Silva rerum próżno szukać na przykład dialogów…

To była bardzo świadoma decyzja. Zdawałam sobie sprawę, że dla czytelnika litewskiego ta epoka jest w sensie lingwistycznym niema. Ludzie rozmawiali między sobą albo po polsku, albo po łacinie, później wkracza język francuski na wielką skalę jako lingua franca arystokracji europejskiej. Język litewski jest słabo obecny. Pisząc dialogi w tym języku, nie uzyskałabym autentyczności, na której mi zależało. Nie mogąc ich imitować, zrezygnowałam z nich. Ale jest jeszcze jedna przyczyna: Silva rerum to saga rodzinna, a pamięć rodzinna jest przekazywana przez opowiadanie. Jeśli ktoś jest dobrym narratorem, to imitacja dialogów nie jest konieczna. W czwartej części pojawiają się jakby monologi, głos bohaterów słychać w listach, pojawia się także język litewski. Pod koniec XVIII wieku uczeni zaczynają interesować się językiem litewskim i to jest inicjowane przez arystokrację. Przez biskupa Brzostowskiego i jego reformę szkół parafialnych, przez intelektualistów z Uniwersytetu Wileńskiego, takich jak Tadeusz Czacki czy Franciszek Ksawery Bohusz. Zainteresowanie językiem litewskim pojawia się więc nie razem z odrodzeniem narodowym w XIX wieku, ale dużo wcześniej.

Pani powieść nie jest jednak imitacją gawędy, ale nowoczesną powieścią historyczną.

Tak, taki był mój cel od początku. Bezwiednie trafiłam w europejski Zeitgeist. Pierwszy tom Silva rerum ukazał się w 2008 roku, a rok później ukazała się pierwsza książka z serii Wolf Hall Hilary Mantel. Potem, gdy Olga Tokarczuk pisała Księgi Jakubowe, ja kończyłam trzecią część, która traktuje dokładnie o tym samym okresie. Mamy nawet wspólnego bohatera, Marcina Mikołaja Radziwiłła, który u mnie jest jedną z głównych postaci, u Tokarczuk raczej epizodyczną. Ciekawe, że nagle wyrosła taka potrzeba powieści historycznej, ze skłonnością do formalnych eksperymentów.

Co stanowi główną cechę nowoczesnej powieści historycznej?

To trudne pytanie. Nie wiem, czy jest jedna wspólna cecha. W moim przypadku decydujące jest połączenie nauki i sztuki. Inspiruję się w tym względzie sztuką XVII wieku – gdy patrzymy na obrazy Vermeera, obcujemy nie tylko ze wspaniałą sztuką, ale też z osiągnięciami ówczesnej nauki, na przykład z optyką. Jako zawodowa historyczka sztuki wiem, jak ważne są gruntowne przygotowania. Każdą książkę piszę tak, jakbym pisała doktorat.

Czy zainteresowanie powieścią historyczną koresponduje z popularnością historii życia codziennego, mikrohistorią?

Na pewno! Osobiście bardzo wierzę w siłę mikrohistorii. Kiedy rozmawiałam z prof. Robertem Frostem, wielkim znawcą Rzeczypospolitej Obojga Narodów, powiedział mi, że moje podejście do historii jest bardzo produktywne. Nazwał to „metodą biopsyjną”: przekłuwam jakby igiełką środowisko średniej szlachty. Średnia szlachta nadaje się idealnie, bo nie była warstwą najniższą, o której życiu mamy niewiele wartościowych świadectw – pozostały po niej głównie dokumenty sądowe – a historia królów, wodzów i magnatów też nie do końca oddaje przemiany, które zachodziły w życiu codziennym. A to właśnie interesuje mnie najbardziej, a także historia kobiet, historia mieszczaństwa, historia dzieci… W czwartej części bardzo ważne staje się dzieciństwo, które właśnie w XVIII wieku po raz pierwszy bywa przedmiotem dyskursu intelektualnego. Kim jest dziecko? Jakie ma prawa? To pytania, które pobrzmiewają m.in. u Rousseau. Cieszę się, gdy mogę w swoich powieściach oddać głos tym, którzy przez historię byli uciszani. (…)