Otwarcie na dialog

Z Przemysławem Dakowiczem rozmawia Zbigniew Chojnowski

Fot. Krzysztof Dubiel

Fot. Krzysztof Dubiel

(…)
Masz dystans do drogi pisarskiej, którą przeszedłeś. Czy mógłbyś zarysować krótki przegląd swojej twórczości niezależnie od rodzajów i gatunków, które uprawiasz?

Książki, które napisałem, najchętniej potraktowałbym jako zapis przygód umysłu (to formuła wzięta od Miłosza) i serca (vide Myśli Pascala, dział czwarty). Rozpoczętą przed niemal dwiema dekadami drogę widziałbym jako rozpisany na wiersze i prozę Bildungsroman. Bardzo nieudana debiutancka książeczka z wierszami Süßmayr, śmierć i miłość, której od dawna nikomu nie daję do czytania i nie wymieniam w biogramach, jest wysoce symptomatyczna. To próba podjęcia dialogu z tradycją, lecz próba nieudolna. Znajdziesz tam wierchuszkę klasycystycznej Międzynarodówki: Mozart, Eliot, bohaterowie mitologii greckiej. Szkoda gadać. Ważny jest jednak kierunek – poszukiwanie osobowości artystycznej nie na drodze buntu i zerwania z przeszłością, lecz poprzez dialog z poprzednikami. Taka perspektywa pozostanie mi bliska. T.S. Eliot jako preceptor i mistrz, personifikacja świadomości kulturowej. Kontekst pojęciowy: Harold Bloom. Marzenie o byciu strong poet.

Ale ty nie doznajesz lęku przed wpływem?

Każdy świadomy poeta doznaje lęku przed wpływem. I utożsamia się z prekursorem, by go przezwyciężyć. To były moje problemy, od pierwszych, nieporadnych wierszy. Nigdy nie wychodziłem od nagiego doświadczenia, potrzebowałem zapośredniczenia. Lektury dostarczały i dostarczają mi impulsów równie mocnych, co doświadczenia życiowe. Bywa, że wchodzimy w cudze dzieło lub w opowieść o czyimś życiu tak głęboko, że stają się one częścią nas samych. Są historie, do których wracamy przez całe życie, ponawiając wysiłek ich zrozumienia.

Odpowiednikiem tego twórczego reagowania na cudze teksty są twoje wiersze-cytaty.

Lektura jest początkiem pisania. Dziś – gdy nie piszę własnych rzeczy – z zawziętością pokrywam notatkami marginesy czytanych książek. Używam zakreślaczy, wpisuję komentarze, odsyłacze, na wewnętrznych stronach okładki sporządzam rejestr tematów, odnotowuję numery stron, żeby później nie czytać całej książki od nowa. Jest to zapisywany na bieżąco proces rozumienia tekstu, niekiedy także dialog prowadzony z autorem.

Jesteś czytelnikiem nadświadomym.

Nie wiem, czy nadświadomym, lecz bez wątpienia wysoce reaktywnym. Od lat najbardziej interesują mnie wspomnienia, dzienniki i biografie. Najbliższy jest mi ten typ literatury, w której słowo pisane styka się z indywidualnym życiem w rozmaitych jego wymiarach. Stąd, na przykład, trwała fascynacja listami Vincenta van Gogha do brata czy książkami Kierkegaarda, w których refleksja etyczna, filozoficzna i teologiczna tylko pozornie nie styka się z biografią autora. Osobną kategorię stanowią wspomnienia związane z wydarzeniami historycznymi. Przeczytałem masę świadectw z okresu drugiej wojny, przede wszystkim z terenu okupacji sowieckiej. W ostatnich miesiącach wróciłem do lektur holokaustowych. I nie mogłem się oderwać, choć to przecież tak bardzo boli, czytałem książkę za książką – Treblinka, Opatów, Jedwabne, Radziłów, Wąsosz, Warszawa, Lublin, Węgrów. Rejestry nazw miejscowych, litanie imion i nazwisk – każda i każdy z odrębną historią. Ofiary, ocaleni, świadkowie. Calek Perechodnik, Halina Birenbaum, Szraga Fajwel Bielawski, Franciszek Ząbecki, Mordechaj Canin, Samuel Willenberg, Szmul Wasersztejn. Na bok odkładam opracowania, chcę i muszę dotknąć prawdy indywidualnej, nagiego życia (i śmierci), na które nie została nałożona siatka pojęć czy interpretacji. (…)