Szukam miary dla swoich spraw
Z Piotrem Szewcem rozmawia Marta Tomczok
(...)
Jeden z kluczy do twojej poezji, ten najbardziej oczywisty, dotyczy autobiografizmu – piszesz przede wszystkim o swojej rodzinie. Jak radzi sobie z taką decyzją pisarz, szczególnie gdy przekazuje ją żyjącym bliskim? Dlaczego to im postanowiłeś zadedykować swoje pisanie?
Chyba jest tak, że to temat mnie wybrał, a nie ja temat. Jeśli tak spojrzeć na sprawę, to jako wykonawca niewiele mam do powiedzenia. Nie do tego stopnia oczywiście, żebym był bezwolnym narzędziem tematu, ale jednak to jemu się podporządkowuję – bez przykrości czy poczucia ograniczenia. Autobiografizm ma tu chyba kilka poziomów, począwszy od włączenia do utworów „twardej” faktografii po sferę wzruszeń, sentymentów, zjawisk nieoczywistych, wreszcie domieszki fikcji i wyobraźni. Te komponenty mieszają się ze sobą, wchodzą w zależności, nie są dosłowną wersją autobiografizmu. Nauczyłem się radzić sobie z tą sytuacją, bo gdybym miał poważniejsze wobec niej opory, to musiałbym złamać pióro, a na pewno odstąpić od pisania poezji takiej, jaką publikuję. Raz po raz dotykam spraw rodzinnych, delikatnych, czasem trudnych, bolesnych, jak odchodzenie i głębokie poczucie utraty, poczucie bezpowrotności. Pamiętam, jak babcia nierada była z wiersza Stare piece z tomiku Całkiem prywatnie. Miała mi za złe upublicznienie faktu, że u niej źle się pali i na mieszkanie idzie dym i sadza. Niby błahostka, gdy o tym teraz pomyślę, a jednak dla niej była to rzecz wstydliwa. Inaczej mówiąc, rzecz domowa i nie „na wynos”. Przywołuję ten przykład, żeby ci pokazać, z jakiego typu problemami muszę się czasami zmierzyć. Pisanie o bliskich, o znajomych, o sąsiadach musi się liczyć z ograniczeniami, z autocenzurą. Ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał, to aby ktoś przywołany w moich utworach lub jego bliski poczuł się urażony.
Z jednej strony w Tymczasem odsłaniasz wiele rodzinnych tajemnic, z drugiej nie wszystko wyjaśniasz, pozostajesz skryty. Niedopowiedziane są takie szczegóły jak nazwiska bohaterów, lokalizacja niektórych miejsc, daty. Jak rozumiesz ten balans między dosłowną szczerością i strzeżeniem prywatności?
To jest balans, chodzenie po linie lub parapecie, choć mam lęk wysokości. Z jednej strony chcę być wierny faktografii, mimo że nie jestem dokumentalistą. Z drugiej strony staram się moich utworów nie ograniczać, dać im swobodę, a nawet pozwolić „odlecieć”. No i jak to pogodzić? Do mnie należy decyzja, co ujawniam i co ukrywam. Zważ, że mam na myśli sprawy powszednie, przeważnie takimi się zajmuję. No i tu jest ten balans, miara rzeczy. Trzeba się nauczyć rozpoznawać punkt, który nie narusza kwestii smaku, tego, na co sobie można pozwolić, a na co nie. Okazuje się, że literatura i takich rozstrzygnięć wymaga od piszącego. To chyba dobrze, przecież nawet pisanie wierszy nie musi być zajęciem łatwym i przyjemnym. Różne niebezpieczeństwa, również natury artystycznej, towarzyszą poecie, dlatego musi on mieć oczy obrócone na wszystkie strony, słyszeć nie tylko krzyk, ale i szept, i ciszę. Z reguły poruszam się na obszarach oswojonych doświadczeniem, na tym gruncie czuję się pewniej i dzięki temu wiem, że jako pisarz mogę sobie pozwolić na więcej. Mam nadzieję, że moja proza i poezja dostarczają dość dowodów na ten stan rzeczy. A tajemnice też są, oczywiście. Literatura je lubi i nimi się karmi. Ale na tajemnice i ja natrafiam raz po raz, ciągle czegoś nie wiem albo coś jest dla mnie niezrozumiałe. Niewiedza czy tajemnica też może być osią wiersza. Coraz bardziej tajemnicza wydaje mi się przeszłość, zwłaszcza ta, którą dawno temu poznałem. Rozmywają się jej kształty, w niepamięć odchodzą fakty, twarze, nazwiska. Jest groźne zjawisko stepowienia, ja wiem, że pamięć też stepowieje.
Zbiorem Całkiem prywatnie postawiłeś literaturze nowe wyzwanie: jak nie grać własną intymnością, jak pozostać całkowicie szczerym. Co ta praktyka rzeczywiście dla ciebie oznacza? Czy sprzeciwiasz się w ten sposób różnym literackim umizgom, kamuflażom, grom?
Literatura jest jednak bardziej migotliwą, wyrafinowaną grą. Nie lubi tonacji czarno-białej, bo to ją spłaszcza, ogranicza, skazuje na wegetację. Swoją intymnością czy prywatnością można grać lub nie. Na pewno można grać – i pisarz nie odmawia sobie tego prawa – intymnością innych. Właśnie Całkiem prywatnie dość wyraziście ilustruje grę prywatnością innych osób, nazwijmy je bohaterami wierszy. Kim są? To osoby realne czy wymyślone? Akurat kilkunastu utworów, o których myślę, nie ma w wyborze Tymczasem. Co nie zmienia faktu, że te utwory napisałem i mogę się na nie powołać. Czy są to osoby realne, czy nie, akurat nie ma to znaczenia. Chodzi o literacką grę, o sposób bycia w wierszu. Zatem nie sprzeciwiam się kamuflażom i grom, bo sam z nich korzystam. Czy na pewno mały Piotruś, bohater Zmierzchów i poranków, to dawny ja? Chyba nie inaczej dzieje się w filmie. Różne fikcje wciągają widza bardziej od historii przeniesionych na ekran z życia. Fabuły przygodowe, miłosne, szpiegowskie i inne. Szczerość to trudna kategoria, wolałbym jej nie nadużywać. A dla pisarza to kategoria trudna do komentowania. Wiersz to nie konfesjonał, nie ma końca rejestr spraw i tematów, które poeta mu powierza, licząc na przyjęcie i zrozumienie, ba, licząc na upowszechnienie tego, co się poecie pomyślało. Abstrahując ode mnie, gdy czytam poetów, widzę i wiem, że ich wiersze to wehikuły prawd, półprawd i nieprawd. Do żadnej z tych kategorii nie wnoszę zastrzeżeń, przyjmuję je z dobrodziejstwem inwentarza. Chodzi o to, by wiersz się we mnie odezwał, by mnie poruszył, bym się czegoś ważnego z niego dowiedział, by mi pięknie zabrzmiał. Nie wiem, czy to maksymalizm. (...)