Wolność to najtrudniejsza forma wspólnoty
Z profesorem Andrzejem Nowakiem rozmawiają Michał Przeperski i Andrzej Skalimowski
Panie Profesorze, czy tworzenie historycznych syntez ma współcześnie sens?
To jedno z pytań kluczowych dla współczesnej historiografii, niełatwo na nie odpowiedzieć. Sami historycy są podzieleni co do to tego, czy namysł nad całością dziejów jest czymś, co nam, historykom cechowym, przystoi czy nie. Jestem pod świeżym wrażeniem ankiety, jaką rozpisaliśmy w redakcji „Kwartalnika Historycznego” wśród blisko stu wybitnych historyków z ośrodków polskich i zagranicznych. Część odpowiedzi na tak zadane pytanie wskazuje, że pisanie syntez wydaje się ryzykowne, być może wręcz nie jest to refleksja naukowa, ponieważ spojrzenie na bardzo szeroki temat wymaga jakiegoś rodzaju oderwania od źródeł i niesie za sobą ryzyko pewnej dowolności. Istnieje jednak spora grupa respondentów, która wskazuje, że jako historycy powinniśmy próbować znaleźć miejsce swoich szczegółowych badań w głębszej perspektywie. Jeżeli się od tego uchylimy, nie będziemy w stanie ocenić, jakim kawałkiem szerszej układanki jest ten element, którym sami się zajmujemy. Próba wyobrażenia sobie, jak może wyglądać cały ten obrazek, korci niejednego: odnaleźć swój sens we wspólnocie, zarówno tej synchronicznej (tu i teraz), jak i diachronicznej (skąd i dokąd idziemy). Te pytania są stawiane od wieków i trudno oczekiwać, by mogło wygasnąć zainteresowanie nimi.
Czym zatem pańskie Dzieje Polski, których czwarty tom ukazał się niedawno w księgarniach, różnią się od innych syntez naszej narodowej historii?
Jeżeli mogę znaleźć jakiś element wyróżniający moją syntezę, to nacisk położony w niej na kulturę. Właśnie ona znajduje się w centrum opowieści snutej przeze mnie w trakcie wszystkich czterech tomów – rzecz jasna w okresie złotego wieku, opisywanym w ostatnim z nich, rozwijała się ona szczególnie efektownie. Wiem, że to irytuje część czytelników tych Dziejów… Po co tyle o kulturze? Czy nie lepiej więcej o bitwach, o samej polityce, o życiu codziennym? Staram się więc przekonywać moich czytelników do tego, jak ważna jest właśnie kultura – zarówno wysoka, jak i ta umasowiona – dla tego, kim jesteśmy dzisiaj.
Z perspektywy dwóch dziesięcioleci XXI wieku można odnieść wrażenie, że historycy wycofali się tak z tworzenia historii tożsamościowej, jak też z pola kształtowania szerszej wizji dziejów. Czy w historii jest jeszcze miejsce na namysł historiozoficzny?
Dumne określenie „historiozofia” raczej nie pasuje do tego, co robię. Owszem, pasjonuje mnie próba rozumienia historii, jaką staram się śledzić, począwszy od ojców tej dziedziny: Herodota czy Tukidydesa, przez Hegla i jego uczniów, po współczesnych badaczy zajmujących się rozumieniem historii, by wspomnieć choćby Arthura Danto. Ale nie tym się zajmuję w Dziejach Polski. Do ich napisania popchnęła mnie potrzeba odnalezienia się w szerszej perspektywie, w niewidzialnym łańcuchu pokoleń, jak to pięknie napisał kiedyś Józef Czapski. Bohaterowie źródeł, które studiuję – zarówno uczestnicy Wielkiej Emigracji, jak i ci z czasów Piłsudskiego – wszyscy mieli jakąś pamięć historyczną, która odnajdowała się w ciągu dziejów i odpowiadała na wyzwania swojego czasu. Wszyscy realizowali jakąś wizję Polski. Pisarze Wielkiej Emigracji szukali w dziedzictwie historycznym Polski zasobów, które będą mogły wzmocnić szanse Polski na odnowienie jej siły w dziewiętnastowiecznym upadku jej politycznego bytu. Podobnie ci, dzięki którym wracała ona na mapę Europy w latach 1914—1920, byli w jakiś sposób motywowani wizją przeszłości Polski i wynikającym stąd poczuciem, jak ta wspólnota polityczna ma wyglądać. To wszystko ma przecież swoje głębokie korzenie w widzeniu Polski jako całości. I to jest właśnie powód, dla którego uważam, że warto bronić namysłu nad dziejami naszej wspólnoty historyczno-kulturowej w całym jej dającym się poznać rozwoju. Skoro to zagadnienie poruszało nie tylko wyobraźnie, ale też motywowało działania wielu ludzi, których opisujemy jako przedmiot naszych badań – to chyba i my nie możemy od tego abstrahować.
Jednak historia wspólnoty politycznej to niejedyny temat zasługujący na tak szerokie spojrzenie.
Naturalnie, niezmiernie interesujący jest na przykład spór o to, czy pamięć historyczną, żywą i motywującą ich działania, mają klasy społeczne lub grupy płciowe. Nie wchodząc tutaj głębiej w te zagadnienia, stwierdzam jedynie, że przekreślenie znaczenia narodu czy wspólnoty politycznej jako aktora historii jest nieporozumieniem. Zajmując się elitą polityczną albo kulturalną, piszemy o ludziach odnajdujących się w pewnej szerszej wspólnocie, dla których polska tożsamość polityczna była rzeczą niezmiernie istotną. Jeżeli stwierdzimy, że nie ma co tego badać, bo już wiele o tym napisano, nigdy nie będziemy w stanie zrozumieć tych ludzi. Stracimy z oczu coś, co dla nich było ważne, bardzo ważne. Dlatego próbuję z własnego punktu widzenia, pisząc w początku XXI wieku, zrozumieć fenomen trwania i zmieniania się w czasie pojęcia Polska. Klucz, który próbuję wykorzystywać w swojej analizie dziejów Polski, stanowi pojęcie wolności we wspólnocie politycznej i wolności rozumianej jako niepodległość od zewnętrznych podmiotów politycznych. Te dwa rozumienia wydają mi się fundamentalne dla kształtowania opowieści Polaków o Polsce.
Według powoływanego przez pana Jana z Dąbrówki, dziejopisa, którego wielkim następcą był Jan Długosz, miłość ojczyzny można okazywać również przez spisywanie jej prawdziwych dziejów. Czy tę wytyczną możemy uznać za wciąż aktualną? Czy nie zawęża ona perspektywy, nie nakłada na badaczy ograniczeń poznawczych?
Historia jako nauka zdefiniowała się gdzieś na przełomie XVII i XVIII wieku, w czasach Pierre’a Bayle’a, w wyraźnym przeciwstawieniu do historii motywowanej względami wyznaniowymi, ale także – w pewnym sensie – do tych obowiązków obywatelskich, o których mówił m.in. Jan z Dąbrówki. Od tego czasu można zaobserwować narastające napięcie pomiędzy rolą historyka jako obywatela a rolą historyka jako zawodowca, który nie chce być ograniczony żadnymi obowiązkami społecznymi, badając konkretny wycinek dziejów czy przeszłości za pomocą zobiektywizowanych narzędzi badawczych. Taka formuła uprawiania historii stopniowo zdobyła sobie coraz więcej zwolenników. Stawiam jednak pytanie: czy historyk odgrywa w społeczeństwie takie same role jak matematyk czy biolog? Zacytujmy z Preambuły do obowiązującej od 1997 roku Konstytucji RP wezwanie, by „przekazać przyszłym pokoleniom wszystko, co cenne z ponadtysiącletniego dorobku” i pamiętać zarazem „gorzkie doświadczenia z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane”. Albo artykuł 5., stwierdzający, iż „Rzeczpospolita Polska (…) strzeże dziedzictwa narodowego”, jak też m.in. artykuł 6.1., mówiący, iż „Rzeczpospolita Polska stwarza warunki upowszechniania i równego dostępu do dóbr kultury, będącej źródłem tożsamości narodu polskiego, jego trwania i rozwoju”. Czy Rzeczpospolita może „strzec dziedzictwa narodowego” bez udziału historyków? Czy Rzeczpospolita może „stworzyć warunki upowszechniania kultury (…) będącej źródłem tożsamości narodu polskiego” – bez udziału historyków? Spierać możemy się o charakter tego udziału, ale wypierać swoistego obowiązku chyba nie powinniśmy. Każda wspólnota polityczna wiąże się z opowieścią o tożsamości, tak czy inaczej definiowanej. Warto, by niektórzy historycy odnajdowali w sobie wezwanie do opowiadania o historii Polski poprzez swoje badania tak, aby opowieść ta była traktowana jako czytelna opowieść o łączącej nas przeszłości. Czy będzie to historia kultury wysokiej, historia handlu czy historia chłopów. (...)