Pisać, to widzieć człowieka i świat jako całość
Z Piotrem Müldnerem-Nieckowskim rozmawia Wojciech Kaliszewski
Piotrze, jesteś człowiekiem niezwykłej pasji i siły twórczej. Swoimi zainteresowaniami obejmujesz bardzo szerokie horyzonty. Jesteś przecież poetą, autorem powieści, opowiadań, słuchowisk radiowych, lekarzem, językoznawcą, leksykografem, tłumaczem, historykiem medycyny. Tę listę twoich zainteresowań można by jeszcze wydłużyć. I każda z tych dziedzin pozostaje ci bliska, cenna, każda jest ważna i każdej oddałeś i oddajesz swój czas i energię twórczą. Ta różnorodność może dziwić i zaskakiwać, ale to są – jeśli dobrze się wsłuchać w to, co robisz – obszary pozornie tylko odległe od siebie. Razem bowiem stanowią całość nienaruszalną, dopełniają się, stanowią sumę tego, co składa się na życie człowieka i co tworzy świat. Jak tę złożoność ogarniasz swoją wyobraźnią, wiedzą i pracą? Nieustannie przecież pokonujesz te granice i czerpiesz z różnych źródeł.
Słowo „pozorny” jest tutaj niezwykle ważne i właściwe. Często wmawiają nam, że ktoś ma zdolności tylko matematyczne, a ktoś inny z kolei tak zwane humanistyczne. I to już narzuca z góry wąską perspektywę poznawania i badania świata. Tak nie jest. Wszystko zależy od zainteresowań, które nieustannie mogą się poszerzać, inspirować, rozwijać i prowadzić człowieka w bardzo różne strony, wzbogacając jego wiedzę i osobowość. Ten stereotyp wąskich specjalności powinien być w sposób świadomy, zdecydowany i twórczy przełamywany. Dopiero wtedy, z takiego połączenia różnych dziedzin życia, można próbować tworzyć obraz całości. Świat jest jeden, nauka jest jedna, wiedza jest jedna. Podział, który bywa pomocny i ma swoją długą historię, nie może jednak bezwzględnie obowiązywać w każdym wypadku. To błąd, który widać już na poziomie szkoły, kiedy dzieci uczone według ścisłego podziału przedmiotowego zastanawiają się nad swoją przyszłą życiową i zawodową drogą i często zamykają się w obrębie jednego horyzontu. A przecież ktoś, kto ma talent matematyczny, może – jeśli będzie chciał oczywiście – nauczyć się pisać. Jeśli taka osoba daje sobie radę z poważnymi zadaniami matematycznymi, to równie dobrze poradziłaby sobie z wyzwaniami sztuki i dziedzin humanistycznych. To jest przede wszystkim związane z ciekawością świata i z rozwijaniem zainteresowań. Jacy jesteśmy i kim się stajemy, zależy od naszej woli, chęci, wytrwałości i pracy. Ludzie często po prostu wierzą, że nie mają żadnych zdolności humanistycznych lub odwrotnie: matematycznych i przyrodniczych, i dlatego nigdy nie odważą się spróbować swoich sił tam, gdzie nie są pewni sukcesu. To błąd.
Ty na szczęście nie poddałeś się temu podziałowi i zacząłeś śmiało przekraczać granice dyscyplin, wkraczając na różne obszary rzeczywistości. Wybrałeś studia medyczne, trudne, wymagające wysiłku, skupienia i stałego poszerzania wiedzy. Czy wtedy zacząłeś pisać?
To zaczęło się wcześniej. Już w szkole zauważyłem, że mam coś takiego, co można nazwać „zdolnością rymotwórczą”. To polega w dużej mierze na oczytaniu. Dużo czytałem, bardzo dużo, i dzięki temu miałem dość bogate słownictwo i łatwo mi przychodziło rymowanie, zestawianie słów współbrzmiących ze sobą i szkoła to wykorzystywała na różnych uroczystościach, akademiach i spotkaniach. Od tego się zaczęło. Ale też mieliśmy grupę – nawet jeszcze w szkole podstawowej – która pisywała do siebie listy zrymowane. Jednak ja dość szybko zrozumiałem, że poezja nie polega tylko na rymowaniu. Zacząłem czytać wiersze różnych poetów i zauważyłem te możliwości, które daje poezja nierymowana. To było dla mnie pierwsze ważne odkrycie i w związku z tym zacząłem się zastanawiać, jak to jest tak naprawdę z poezją. Co decyduje o jej wyjątkowości i specyfice. I doszedłem do wniosku może w ósmej, może w dziewiątej klasie, że wiersz jest czymś w rodzaju kondensatu stanu rzeczywistości, że stanowi syntezę obrazu świata. I już wtedy sądziłem, że poprzez wiersz można ująć różne kwestie, dla których w innej formie trzeba by poświęcić na przykład tysiąc stron. Wiersz dawał możliwość skondensowanego, zwięzłego ujęcia i przedstawienia jakiegoś zagadnienia. Dostrzegałem w tej poetyckiej lapidarności wartość, która ujawnia się na przykład także – na poziomie językowym – w hasłach encyklopedycznych. Jest przecież sztuką wyrazić w postaci zwięzłego hasła coś, czemu można poświęcić nierzadko obszerną książkę. Poezja to potrafi, wychwytuje to, co najważniejsze, jest kwintesencją złożonych i wielowątkowych treści. I trzeba pamiętać, że za tym kryje się całe bogactwo zdarzeń, emocji, napięć i przeżyć. Wiersz jest bramą do tej przestrzeni. My tego na co dzień nie dostrzegamy, akcentując raczej różnice niż podobieństwa. Język poezji te podziały zasypuje, niweluje odległości. W poezji zdarzenia nie podlegają prawom następstwa czasu. To nie tak, że coś musi się wydarzyć wcześniej, żeby gdzieś dalej i później ujawnił się skutek. Nie. Poza tym wiersz – dobry wiersz – mieści się zawsze ponad sporem o rację. W poezji nie chodzi o dyskusję, o przerzucanie się argumentami. To mnie niesłychanie interesowało. Świat przecież nie jest złożony z przypadków, ale stanowi całość, nie dąży do destrukcji, do rozpadu, wciąż przecież się rozrasta, powiększa, wciąż go przybywa. Nic się nie kończy bezapelacyjnie. W świecie jedno przechodzi w drugie i jest obecne w tym drugim, żyje, ma w nim swoje miejsce. Młodość ma swoje miejsce w wieku dojrzałym i na tym dopiero opiera się całe doświadczenie życiowe. Pisarz musi mieć tego świadomość i musi próbować to wszystko łączyć.
W twoich wierszach, ale w prozie także, wyraźnie dostrzec można tę zasadę syntetyzującą, chwytającą całość, sprowadzającą wielość do jedności. To przejawia się w doborze tematów, w układzie obrazów i w samym języku. Czy to rdzeń twojej poetyki?
Poetyki na pewno. Ale w prozie zacząłem odchodzić od tego z bardzo prostego powodu. Dzisiejszy czytelnik nie jest do takiego przedstawiania świata przygotowany. Ma inaczej ukształtowaną wyobraźnię, inaczej działa jego percepcja i oczekuje od literatury czegoś innego. W przedstawieniu syntetycznym gubi się i błądzi. Niełatwo przychodzi mu zatrzymać się nad taką skondensowaną prozą. Nawet jeśli ta proza jest żartobliwa. Dla dzisiejszego czytelnika proza na przykład Rabelais’go bywa mało czytelna, nie rozumie, o co pisarzowi chodzi. Nie bawi go to, co nas bawiło choćby jeszcze czterdzieści lat temu. Do końca nie rozumiem, dlaczego ta zmiana nastąpiła i co spowodowało, że pewnych sposobów opowiadania o świecie dzisiaj się nie rozumie. Ale tak jest. Może przyczynę stanowi natłok i nadmiar informacji atakujących dzisiaj człowieka. I to może sprawia, że człowiek jakby się cofa do źródeł, do tego, co nieskomplikowane i proste. Tak jest z filmem. Dla mnie film był zawsze gatunkiem trochę podrzędnym, niższym w stosunku do literatury. Ale obraz filmowy nie wymaga takiego wysiłku przy odbiorze jak właśnie literatura. Rozmowa ze światem za pomocą wzroku jest niesłychanie łatwa. Nic nie trzeba robić, tylko się odbiera to, co widać. Człowiek z siebie nic nie musi dać. Nic dziwnego, że film wygrywa z trudną prozą, przy której trzeba uruchomić wyobraźnię i myślenie. Żeby czytelnika przyciągnąć, trzeba mu dzisiaj dać coś prostego – tak prostego jak na przykład opowieść o Sokolim Oku Jamesa Coopera. Dlaczego do tego nie wrócić? Sztuka literacka to przecież nie tylko konstruowanie tekstu, ale także rozumienie czytelnika i jego potrzeb. Na przykład proza Juliusza Kadena-Bandrowskiego, niewątpliwie wybitna, jest dzisiaj niezwykle trudna w odbiorze. Sięgną do niej znawcy, czytelnicy przygotowani, ale nie zwykli miłośnicy książek. (...)