Na łące pamięci
Z Moniką Sznajderman rozmawia Maciej Krupa
Przed nagraniem naszej rozmowy zastrzegła pani, że nie ma na razie wiele do powiedzenia o swojej nowej książce?
Bo jak się pisze, to się pisze, a etap myślenia o tym, co tak naprawdę chciało się powiedzieć, przychodzi dużo później, razem z pierwszymi rozmowami, i w tych rozmowach wykluwa się myślenie o napisanej już książce. Wykluwa się też podczas czytania recenzji – człowiek zaczyna zastanawiać się, czy się zgadza z recenzentem, czy się nie zgadza. Kiedy pisałam Pusty las, wiedziałam oczywiście z grubsza, o czym ma być, ale poziom głębszej refleksji przychodzi później. Tak jest przynajmniej w moim przypadku.
Zastanawiałem się po lekturze tej książki: czy to rodzaj podsumowania jakiegoś etapu pani życia? Bo została ona poświęcona ważnemu, pewnie najważniejszemu miejscu, fizycznej przestrzeni, w której pani mieszka, są w niej osobiste wspomnienia, jest też historia wydawnictwa „Czarne”, jego powstania, a w tle panorama historii Wołowca, Beskidu Niskiego, tego, co się tam działo na przestrzeni lat.
To nie jest podsumowanie, to sprawa, która się dzieje, proces w toku. Od dawna myślałam, żeby napisać coś o Wołowcu i uznałam, że po trzydziestu latach tam, a właściwie „tu” – napiszę. Żeby odwdzięczyć się za to, że możemy tam mieszkać, że ktoś to wszystko dla nas przygotował i usunął się, żeby nam zrobić miejsce. Chciałam opowiedzieć, jak to jest mieszkać w miejscu po kimś. Wszyscy mieszkamy po kimś i zawsze tak było. Wszędzie, w każdym miejscu świata mieszka się po kimś, ale w przypadku mojej wsi to jest bardzo szczególne „po kimś”, dlatego że mieszkało w niej przed wojną ponad osiemset osób, a w tej chwili mieszka osiemnaście, więc to „po kimś” okazuje się niezwykle obszerne. W każdym razie została wielka pustka, której tych osiemnaście osób nie jest w stanie zapełnić. Gdy zaczynałam tu mieszkać, we wsi stało osiem domów, a jeszcze w latach czterdziestych było ich sto kilkadziesiąt. Ile w tych ośmiu domach mogło mieszkać ludzi? – nie więcej niż czterdzieścioro. W tej chwili jest nas wszystkich osiemnaścioro. I wioska nadal się wysiedla. Przybywają co prawda nowe domy, ale to są już domy „miejskie”, zasiedlane w lecie i w czasie weekendów, poza tym stoją puste, co – moim zdaniem – jeszcze bardziej pogłębia wrażenie opuszczenia.
W pani pisarskim życiu zauważam dwa etapy. W latach dziewięćdziesiątych opublikowała pani trzy książki etnograficzne czy antropologiczne, a potem była długa, szesnastoletnia przerwa. Ostatnie dwie książki to już zupełnie inne pisanie, coś nowego. Domyślam się, że ta przerwa była wynikiem powstania wydawnictwa „Czarne” i pani zaangażowania w rozwijającą się oficynę.
Tak, zdecydowanie tak. Poza tym książką Błazen. Maski i metafory zamknęłam pewien etap, bo to był doktorat. Potem nie poszłam dalej drogą naukową, chociaż mój doktorat to też – zdaniem niektórych – nie za bardzo była nauka. No i długo, długo zajmowałam się „Czarnym”, absolutnie na cały etat, a nawet dwa, w czasie, kiedy było nas bardzo mało. W tej chwili mam świetny zespół, co wreszcie daje mi możliwość własnej pracy.
Dwie pani książki – Fałszerzy pieprzu i Pusty las – łączy bardzo wiele. Są one, każda na inny sposób, niezwykle osobiste. Obie sięgają głęboko w przeszłość…
… ale to już będzie koniec osobistych książek, jeśli w ogóle będą jakieś książki.
Mówi się, że jeżeli ktoś studiował etnografię czy antropologię, ma już w sobie jakiś filtr, przez który patrzy na rzeczywistość. Sądzę, że ten sposób patrzenia, mimo porzucenia nauki, jest wyraźnie obecny w tych dwóch książkach.
Oczywiście, że jest. Przynajmniej tak mi się wydaje. Opisuję świat raczej w duchu fenomenologicznym, niż interpretuję go w sposób redukcjonistyczny, tłumacząc różne rzeczy, sprowadzając je do jakichś przyczyn. Stąd tyle pytań bez odpowiedzi – one dają wyraz mojemu zdziwieniu. Mówiąc w największym uproszczeniu, bardziej niż to, jak „było” naprawdę, interesuje mnie, jak się ludziom „wydawało”, że było naprawdę. Dlatego nie miałam pokusy, by napisać etnograficzną monografię wsi, co mogłoby być przecież naturalnym wyborem dla etnografa. Antropologiczny jest też mój lekturowy background i rodzaj źródeł, którymi się posługuję, traktując je absolutnie równorzędnie – wypisy z gazet, materiały archiwalne, dzieła literackie. (...)