Aura tajemnicy
Z Anną Kańtoch rozmawia Rafał Szczerbakiewicz
Na początek muszę zacząć od małej uwagi: nie jestem gadatliwa i z tym chyba nic się nie da zrobić, bo taka jest moja natura. Umiem opowiadać o praktyce, codzienności pisania. Ale nie umiem, nie bardzo chyba chcę to problematyzować.
To chyba dobrze dla pisarza, jeśli nie jest gadatliwy – zamiast tego pisze. W naszej literaturze kryminalnej role wydają się rozdane. Wszyscy powiedzą, że rządzi Wojciech Chmielarz. Ale to on kiedyś napisał przekornie, że spośród kolegów po piórze obawia się talentu Anny Kańtoch. To ciekawe, bo jesteście odmienni w temperamencie. On – bliższy kryminałom z twistem. Pani nie mieści się ściśle w żadnej konwencji, rezyduje na pograniczu. Popularność zdobyła pani w fantastyce i dopiero kilka lat temu zdecydowała się na pisanie kryminałów. Czy było to dochodzenie do gatunku, czy potrzeba zmiany? Czy przyjście do powieści kryminalnych ze świata fantastyki jest powodem pani unikalności, która niepokoi Chmielarza? Inaczej – czy fantastyka pomogła w odświeżeniu gatunku kryminalnego?
Kryminały były moją pierwszą miłością od dzieciństwa – właśnie nie fantastyka, a powieści detektywistyczne. Kiedy nie wiedziałam jeszcze, że istnieje fantastyka, czytałam w PRL-u polskie, nie najlepsze zresztą, kryminały. Do tych milicyjnych, do ich naiwności i toporności, szybko się zraziłam: pamiętam powieść, w której ktoś dokonał strasznego przestępstwa, kradnąc wapno z placu budowy, i dzielni milicjanci złapali go dzięki zabrudzonym butom. Ale najbardziej wpłynęła na mnie detektywistyczna klasyka – przede wszystkim Agatha Christie. Mistrzyni, która do dzisiaj ze mną pozostała. To dzięki niej, przez jej lekturę, czy to w fantastyce, czy w kryminale, myślę schematem zagadki i ona jest dla mnie najważniejsza. Jeśli nawet nie ma w mojej prozie kryminalnej zagadki, to jest przykładowo zagadka świata, jego pochodzenia. Stąd pewnie kryminał bardziej wpłynął na rodzaj uprawianej fantastyki, a nie na odwrót. Moje nieśmiałe młodzieńcze próby pisarskie to były właśnie kryminały. Jednak nie miałam wtedy żadnej fachowej wiedzy kryminologicznej i zdałam sobie sprawę, że nic dobrego z tego nie wychodzi. Gdy odkryłam możliwości fantastyki, wpadłam na pomysł, by bezpiecznie pisać w jej obrębie kryminały fantastyczne w zupełnie nietypowym settingu. Dopiero po latach snucia takich nierealistycznych opowieści pomyślałam, że jestem gotowa na wyzwanie kryminału jako takiego. Nie potrafię jednak określić rozmiaru wpływu fantastyki na kryminał – coś jest, ale nie jest to dla mnie łatwo uchwytne. Na poziomie warsztatu fantastyka z pewnością pomogła mi w pisarskim rozwoju, ale nie wiem, czy przypadkiem pisząc inną prozę gatunkową, nie rozwijałabym się podobnie. Wierzę w znaczenie doświadczenia, rozpisania się. Na poziomie praw rządzących rynkiem książek fantastyka bardzo pomogła mi w zaistnieniu w świadomości czytelników. Bazy czytelnicze fantastyki i kryminału nie pokrywają się w całości, ale ci, którzy wybierali moją fantastykę, kontynuowali często lekturę moich kryminałów. Wiem to, bo wciąż czynnie uczestniczę w życiu fantastycznego fandomu. Po zmianie uprawianego gatunku wydawcy nie wydawali się „przejęci” moimi wcześniejszymi doświadczeniami. Oczekiwali po prostu kryminałów.
Jako „fantastka” była pani w świecie wyobraźni i spekulacji, strefach niedostępnych prozie realistycznej. Opuszczając fantastykę, nie porzuciła pani elementów fantasy, które w powieściach kryminalnych stały się elementami thrillera, ale i czymś więcej. Conan Doyle w Psie Baskerville’ów sugeruje wyjaśnienie irracjonalne, choć ostatecznie spełnia gatunkowy obowiązek realizmu. Jednak bez atmosfery irracjonalnej byłaby to zupełnie inna książka. W pani kryminalnej trylogii – Łaska, Wiara, Pokuta – jest podobnie: rozwiązania mieszczą się w konwencji, ale wszystko spowija aura kusząca fantastycznymi odpowiedziami. Takie są choćby narracje o źródłach zbrodni: „kartoflany człowiek”, Józia i Rózia – motywy jak z okrutnych baśni braci Grimm.
No właśnie muszę zaprotestować przeciwko sugestii, że opuściłam fantastykę. Nadal uważam się za pisarkę fantastyczną, która na obecnym etapie pisze książki jednoznacznie kryminalne. Co więcej, przez fandom nadal jestem najbardziej związana ze środowiskiem pisarzy i czytelników fantastyki. Nawet w najbliższej przyszłości myślę o pisaniu w obrębie tego gatunku. W tegorocznej perspektywie mam zaplanowane opowiadania fantastyczne, mniej konkretnie myślę też o pojedynczej fantastycznej powieści, nie cyklu, ale zamkniętej historii. Z kolei zgadzam się, że w moim pisaniu pozostało wiele z aury grozy, która jest krewnym fantastyki. Należę do wielbicieli horroru, ale takiego bardziej miękkiego, budującego strach delikatnymi środkami i nie wprost. Stąd zapewne w moich powieściach kryminalnych pozostała atmosfera tajemniczości. Zresztą ja bardzo lubię tajemnice. Kryminał ma obowiązek wyjaśnienia na końcu zagadki zbrodni. Stosuję się do tego obowiązku w głównym wątku – ale u mnie, choćby w najnowszej Wiośnie zaginionych, pozostają też pytania bez odpowiedzi i one już na zawsze pozostaną zagadką. Tak jakbym ze spekulatywnej fantastyki przejęła przekonanie, że nie wszystkie zagadki można rozwiązać. Rodzaj niewyjaśnianej, melancholijnej grozy to jest coś, co próbuję zasugerować w każdej powieści. Być może to właśnie jest dla mnie najważniejsze.
Może czytelnicy wybierają pani kryminały z powodu zaniechań w wyjaśnianiu? Z Wiary pamiętam niezidentyfikowany odór na komisariacie. Wszyscy szukają przyczyny – nikt nie znajduje. To drobiazg, ale buduje on atmosferę niepokoju i poczucie niepewności. Pani światy nie udzielają łatwych, uspokajających odpowiedzi jak typowe kryminały.
Ale czy odwrotnie nie jest też tak, że kłopotem horrorów i powieści grozy jest rozczarowujące wyjaśnienie powodu naszego strachu? To, co czytelnik sobie wyobraża w trakcie lektury, podświadomie sugeruje mu niemal zawsze coś „mocniejszego”, niż pisarz jest w stanie wymyślić. Wydaje mi się, że czytelnik rzadko jest zadowolony z rozwiązań podsuwanych mu przez autora. Wyobraźniowa autosugestia zazwyczaj wygrywa z tym, co ostatecznie zostaje dopowiedziane w niemal każdej książce grozy. Przykładowo, objawienie na końcu wyglądu potwora śmiesznie demaskuje poziom naszych oczekiwań: „Łał! Miał być większy!”. To jest kłopot konwencji grozy, bo z drugiej strony nie można wszystkiego pozostawić jako nierozwiązanej tajemnicy – wtedy czytelnik będzie nie mniej rozczarowany. Budując w powieści niepokojącą tajemnicę, muszę więc poszukiwać złotego środka wobec tej sprzeczności. Staram się wyjaśnić kluczową zagadkę mojej narracji, by zmieścić się w ramach kryminalnej konwencji. Ale rozrzucam kilka pomniejszych tropów, pozostawiając aurę tajemnicy – tak by czytelnik mógł się samodzielnie zastanawiać, czy w ogóle możliwe jest wyjaśnienie czegokolwiek do końca.
Tajemnica ciekawsza niż odpowiedź. Najnowsza Wiosna zaginionych – początek kolejnej trylogii – nie wyjaśnia kluczowej dla bohaterki zagadki zaginięcia jej brata. Zważywszy, że trylogia pomyślana jest tak, że w planowanych tomach cofamy się w czasie, czy oznacza to, że tym razem jest to „antykryminał” bez wyjaśnienia?
Nie zdradzę oczywiście sposobu, jak to uczynię, ale postaram się odpowiedzieć na tę zagadkę. Właśnie w tej książce inne, pomniejsze, jakby teraźniejsze zagadki pozostają celowo nierozwiązane. Pozostawiłam na przykład celowo otwartą tajemnicę zaginięć psów. (...)