Literatura piękna zachęciła mnie do historii

Z Jerzym W. Borejszą rozmawia Tomasz Siewierski

Fot. Krzysztof Dubiel

Fot. Krzysztof Dubiel

(…)

Wedle znanych słów francuskiego historyka, „pamięci nie należy mylić z historią”. Pan zawodowo od wielu lat zajmuje się dziejami wieku XIX i XX. Wiele wątków, które pojawiają się we wspomnieniach było także przedmiotem naukowej penetracji. Na ile, opisując własne doświadczenia, starał się pan oddzielać to, co zapamiętane, od tego, co pan poznał, prowadząc naukowe badania?

Staram się nie wplatać nabytej wiedzy historycznej w zapis mojej własnej pamięci. Czasem, na przykład opisując zwiedzanie muzeum Władimira Korolenki na Kaukazie, dodam zdobytą później z lektur wiedzę o tym, że nie znosił go Lenin. Ale wydaje mi się, że pamięć własną oddzielam wyraźnie od historii odtworzonych, podając ich źródło. Tak jest, poczynając od pierwszego szkicu w książce, Nieistnienia. Nawet teksty o pisarzu Francuzie Paulu Cazinie czy słynnym malarzu rosyjskim Ilii Riepinie gdzieś łączą się z moją biografią.

Czy podjąłby się pan stworzenia źródłowej monografii własnej rodziny?

Nie. Jakieś 20 lat temu zaproponowano mi napisanie sagi o rodzinie Goldbergów-Borejszów. Odpowiedziałem wtedy gorzko proponującemu mi umowę wydawcy: „Dzieje tej rodziny są tak tragiczne, że możemy raczej mówić o antysadze”. I pierwotny tytuł książki Ostaniec brzmiał Antysaga. Ale istnieją także względy praktyczne uniemożliwiające mi podjęcie tego wyzwania. Monografia mojej rodziny w części żydowskiej przerastałaby moje siły. Musiałbym znać jidysz, hebrajski i chyba aramejski. Ten ostatni między innymi z uwagi na sprawdzenie dokumentacji o słynnym uczonym Gaonie z Wilna (1720—1797), który rozsławił Wilno jako litewską Jerozolimę. Piszę o nim w szkicu Dziadkowie znani i nieznani.

Sytuacja rodzinna pana jest znana i bez wątpienia fascynująca. Jaką rolę w pana życiu zawodowym odegrał ojciec, który dla jednych był komunistycznym dyktatorem kultury, wedle innych – dla tejże kultury zbawcą?

Ojciec mój nieludzko harował dla swojego „Czytelnika”, miał dla mnie trochę czasu, gdy już był ciężko chory. Zmarł, kiedy miałem 16 lat. Wpoił mi kult nauki języków obcych. Myśli pan, że powiedział: „Ucz się synu”? Nie. „Widzę, że masz jakiś francuski wiersz Wiktora Hugo. I co, nie wkujesz, nie dasz rady? Daj mi go”. Przeczytał dwa razy półtorej strony i powtórzył z pamięci. Do dziś dnia nie wiem, czy on ten wiersz znał z dzieciństwa i blefował, czy miał tak znakomitą pamięć. Ironizował: „Mickiewicz i Puszkin też nie znali języków obcych”. Wpoił mi także kult dalekiej, nieznanej Hiszpanii. Nazwisko ojca w Polsce często pomagało, czasem przeszkadzało. Na zachodzie Europy otwierało wiele drzwi. Siedziałem kiedyś w domu rodziny Curie w Sceaux; wnuczka Marii, profesor fizyki Helena Langevin-Joliot pokazała mi kuchnię, mówiąc: „A tu moja matka, Irena Curie rozmawiała zazwyczaj z pana ojcem”. Ojciec chciał, abym został inżynierem (w domyśle pewnie architektem). Nie miałem do tego żadnych predyspozycji. Imponował mi swoimi zdolnościami i gestem. Potrafił nie mieć złotówki w kieszeni, ale biednemu oddał ostatnie grosze. Nie robił tego dla tłumu. Widziałem to tylko ja. 

(…)

„Niespełniony pisarz, który został historykiem” – pisze pan o sobie. Skąd wybór historii? 

Właściwie zdecydowano za mnie. Byłem wybitnie ukierunkowany humanistycznie. Korzystając z przywileju tych kilku lat, kiedy ojciec taszczył wszystkie książki do domu, a gdy nie taszczył to i tak przychodziły, czytałem na przykład Literaturę polską Manfreda Kridla, wówczas przebywającego na emigracji, a więc w Polsce niedrukowanego. Przedwojenne trzytomowe dzieło Polska – jej dzieje i kultura znałem na pamięć. Chciałem być pisarzem. Podejmowałem pewne literackie próby. Konstanty Ildefons Gałczyński, który mnie bardzo lubił, zadedykował mi wiersz napisany po śmierci mojego ojca, chciał drukować moje młodzieńcze wiersze. Ja jednak nie dałem się namówić, bo słusznie obawiałem się, że są grafomańskie. Do dziś zdarza mi się jednak raz na jakiś czas napisać wiersz. Ale są to wiersze tylko dla mnie.

Wybór mój padł na polonistykę i zgłosiłem się na studia na Uniwersytecie Warszawskim. Moi opiekunowie z urzędu w KC (piszę o tym dokładniej w książce) uważali, że powinienem studiować w Związku Radzieckim. Posyłanie mnie tam na polonistykę byłoby jednak głupie. Powstał więc dylemat: marksizm-leninizm czy historia? Wybór padł na historię. Zakładano być może, że ze względu na talent literacki będę pisarzem historycznym.

(...)