Wolności mamy tyle, ile sobie wywalczymy

Z Wacławem Holewińskim rozmawia Ireneusz Staroń

Fot. Krzysztof Dubiel

Fot. Krzysztof Dubiel

(...)
Powieść Oraz wygnani zostali przeczytałem najpierw tak, jak została ułożona. Potem – zachęcony nieoczywistą kompozycją – wybierałem poszczególne epizody. Wreszcie – próbowałem czytać ją chronologicznie. Identyczną koncepcję spotykamy również w trylogii Pogrom o latach 1905—1907. Czy nie jest więc tak, że pisze pan kilka różnych powieści w jednej?


Chyba nie. Za bardzo jestem skoncentrowany na moich bohaterach. Oczywiście można powiedzieć, że Pogromy są powieściami w powieści. Każdy z bohaterów mógłby mieć osobną historię, ale jednak wszyscy się uzupełniają. Nie mam więc poczucia, żebym pisał parę powieści w jednej. Zwłaszcza w przypadku historii Ignacego Korwin-Milewskiego. Oraz wygnani zostali jest przede wszystkim opowieścią o nim. Rzecz jasna, występują w niej różne zdarzenia z naszej historii, pojawiają się rozmaite postaci, lecz koncentruję się na jednej osobie. Co innego w Pogromach. Tutaj każdy tom ma po dwunastu głównych bohaterów. Część tych, którzy pojawiają się w poprzedniej części, przechodzi później do kolejnego tomu. Za każdym razem dotyczy to połowy czołowych postaci, choć pomiędzy pierwszym a trzecim tomem łącznie głównych bohaterów jest znacznie mniej. Niektórzy z nich towarzyszą nam jednak od początku do końca historii. W Pogromach chciałem naświetlić nie jednostkę, a zdarzenie historyczne, które jest kompletnie zapomniane w polskiej literaturze. Zresztą nigdy specjalnie dobrze nie było opisane. Wypada oczywiście przywołać Andrzeja Struga, lecz w jego twórczości widać jedynie fragment rewolucji 1905 roku. Być może chcąc opisać zdarzenie, czas historyczny, należy naświetlić ileś wątków, które same też mogłyby zaistnieć jako oddzielne utwory literackie. Natomiast generalnie nie mam poczucia, że piszę różne powieści w jednej.

Właściwą historię w Oraz wygnani zostali poprzedzają barwne reprodukcje kilkunastu obrazów z kolekcji Korwin-Milewskiego. Płótna defilują przed nami niczym klatki z niemego filmu. Z kolei w trylogii Pogrom każdy rozdział rozpoczyna się od miniaturowej ilustracji, która koresponduje z opowieścią. Zresztą motyw kinematografu pojawia się w którymś momencie wprost, a na tylnej stronie okładki Pogromu 1906 prof. Dorota Heck porównuje książkę do scenariusza filmu sensacyjnego. Mamy wreszcie zróżnicowanie języka postaci, ciekawą grę pomiędzy narratorem wszechwiedzącym i mową pozornie zależną, cytaty z ówczesnej prasy… Kolejny poziom stanowi duża liczba przypisów, o których pan wspominał. Co daje takie kilkupiętrowe, wielogłosowe opowiadanie historii?

Moim pragnieniem jest możliwie jak najpełniej wejść w buty bohaterów, zacząć myśleć tak jak oni. Chcę być trochę edukatorem Polaków, ponieważ moją pasją zawsze była historia. Mam zresztą poczucie, że Polacy są jej kompletnie pozbawieni. To wynika w dużej mierze z systemu edukacji, w którym dziejów najnowszych jest coraz mniej. Powodem są pewnie również zmiany kulturowe. Ludzie żyją znacznie szybciej niż kiedyś, interesują się tylko chwilą, nie zagłębiają się w przeszłość. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że tamta historia jest na wyciągnięcie ręki. Przecież wydarzenia lat 1905—1907 mogliby mi opowiedzieć moi dziadkowie! To są raptem dwa pokolenia przede mną. Jednego z dziadków przez dwadzieścia cztery lata znałem, więc mógłbym wysłuchać jego wspomnień. Mieszkał niedaleko Lwowa, więc pewnie niewiele wiedział, co się w tym czasie działo w Warszawie. Drugi dziadek był warszawiakiem, ale zabito go w czasie wojny. Siłą rzeczy nie mogłem z nim porozmawiać. Historia lat 1905—1907 należy zatem do dziejów najnowszych, najbliższych nam wszystkim. Skoro jednak jesteśmy tego przekazu pozbawieni, to znaczy, że nie znamy swoich korzeni, nie wiemy, skąd pochodzimy i dlaczego jesteśmy tacy, a nie inni. Chciałbym, żeby moi czytelniczy poczuli ówczesną atmosferę. Pragnąłbym, żeby zobaczyli, że coś z czegoś wynika. Nie jest przecież tak, że myśmy nieustannie mieli tę Polskę. I że jest nam dana raz na zawsze. W czasie powstania listopadowego warszawiacy krzyczeli, żeby im dać broń. Chcieli też wieszać zdrajców, a raptem trzydzieści lat później ci sami warszawiacy zbierali pieniądze na prezent dla cara. Nie, nie dlatego, że ich ktoś zmuszał. Proces wynarodowienia postępował niewiarygodnie szybko.

W Pogromie 1907 mijamy prawosławnych modlących się przed murami niedokończonego soboru św. Aleksandra Newskiego, który stał na dzisiejszym placu Piłsudskiego. W trylogii Pogrom Warszawa jest już miastem w znacznej mierze rosyjskim.

Bo tak było. Wszystkie napisy były dwujęzyczne. Językiem urzędowym był rosyjski, w szkołach nie wolno było używać języka polskiego. Ktoś, kto chciał zrobić karierę, musiał wejść w struktury rosyjskie. Mój stryjeczny pradziadek był profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, dziekanem Wydziału Prawa, później zaś członkiem komisji kodyfikacyjnej w II Rzeczypospolitej, ale jednocześnie należał do przeciwników powstania styczniowego. Działał na uniwersytecie, gdzie językiem wykładowym był rosyjski. A przecież mówimy o człowieku świetnie wykształconym, znającym historię, piszącym po polsku, który jednak chcąc zostać profesorem, musiał wpisać się w strukturę rosyjską.

W powieści Oraz wygnani zostali obrazy pełnią niebagatelną rolę. Jednak trudno określić pana pisarstwo mianem prostej próby zbliżenia literatury i malarstwa. W trylogii Pogrom mamy dużo scen drastycznych, które mogłyby być utrzymane w poetyce naturalizmu, jakiegoś brutalnego realizmu. A jednak jest zupełnie inaczej. I powieść czyta się z zapartym tchem! Podobnie Warszawa lat 1905—1907 to miasto o drobiazgowo odtworzonej topografii, lecz nakreślonej szkicowo, bez rozbudowanych, plastycznych opisów. Czy zatem ceni pan bardziej reportażowe opowiadanie o ludzkich losach, dynamiczną akcję i dylematy psychologiczne, niźli budowanie scenografii?

To chyba nieprawda, w wielu miejscach opisuję przedmioty, architekturę, szczegół. Mam poczucie, że życie nigdy nie jest jednowymiarowe. Nasze dokonania, nasze przeżycia, ale też nasze myśli są często niejednorodne, czasami niespójne. W swojej najnowszej książce, którą na razie zna ledwie kilka osób, piszę o sztyletnikach walczących w powstaniu styczniowym. Podejmując taki wątek, nigdy nie znajdę jasnego moralnego drogowskazu. W poważnej polskiej literaturze nie ma zresztą żadnej powieści o sztyletnikach. Polacy boją się tego tematu, nie chcą słyszeć o skrytobójczym mordowaniu ludzi, oczywiście zdrajców albo okupantów. Nie dopuszczamy w naszych głowach, że polscy powstańcy mogli walczyć w ten sposób. Przyzwyczailiśmy się do Polaków – bohaterów bez skazy, ale historia ma przecież wiele odcieni, niuansów. W Pogromach każdy z moich bohaterów jest na tyle złożoną osobowością, że trudno byłoby opisać ją wyłącznie w czarno-białych barwach. Oczywiście czytelnik znajdzie też człowieka, który jest złem wcielonym. To Wiktor Grün – postać autentyczna. Ale przecież on też miał jakieś cechy ludzkie. Z tą postacią wiąże się zresztą zabawna historia. Gdy napisałem drugą część Pogromu, odezwała się do mnie pani, która w którymś pokoleniu jest potomkiem Grüna. Wiedziała o całym złu tego człowieka, ale chciała dopytać o jakieś szczegóły. Ktoś, kto jest bandytą i mordercą, może okazać się dobrym ojcem albo przynajmniej przejawiać szlachetne gesty.

Tomasz Burek pisał, że wiek XX w Polsce zaczął się w latach 1905—1907. Odwołując się do pańskiej trylogii, nietrudno zauważyć, że pan się z tym zgadza.

Rewolucja 1905—1907 to kolejna ważna cezura po powstaniu styczniowym. W 1863 roku doszło do zrywu okupionego nieprawdopodobną liczbą ofiar. Jednak bez tej ofiary nas, Polaków, po prostu by nie było. Powstanie styczniowe i rewolucja 1905—1907 roku pokazały, że jesteśmy osobnym narodem. A do wynarodowienia naprawdę były dwa kroki. Proszę też pamiętać, że przegrana rewolucja doprowadziła jednak do przywrócenia w szkołach tego co najważniejsze – języka ojczystego. Rewolucja sprawiła też, że zaczęto respektować prawa pracownicze. Robotnik, który pracował po dwanaście, szesnaście godzin dziennie przez siedem dni w tygodniu, nagle mógł pracować maksymalnie dwanaście. Nie zdajemy sobie sprawy, że w nieodległej przeszłości, w której funkcjonowali nasi dziadowie czy pradziadowie, były tak odmienne warunki społeczne. Naszą historię najnowszą sytuujemy, nie wiedzieć dlaczego, od Legionów Piłsudskiego.

Legenda II Rzeczypospolitej?

Tak, to jest ta legenda, której tropem idzie wielu Polaków. Istnieje wyobrażenie, że Legiony nagle zaczęły funkcjonować w 1914 roku. Gdzie tu prawda, gdzie fałsz? Przecież organizacja bojowa PPS-u przeszła swój chrzest bojowy w latach 1905—1907. Co więcej, opisuję to w tomie 1906, przeszła go wbrew chęciom późniejszego Naczelnika Państwa. Na naradzie w Falenicy przegłosowano Piłsudskiego i tylko dlatego doszło do działań zbrojnych. Bez kadr, bez ludzi sprawdzonych w boju, bez budowania ogromnego zaufania między tymi ludźmi, nie byłoby Legionów, nie byłoby sporej części polityków II Rzeczypospolitej. W tomie Pogrom 1907 opisuję na przykład działania adwokata Stanisława Patka, który kilkanaście lat później będzie negocjatorem traktatu wersalskiego i ministrem spraw zagranicznych. Zrozumienie między nim a Piłsudskim brało się właśnie z okresu 1905—1907, kiedy to Patek był obrońcą w procesach politycznych, m.in. Stefana Okrzei czy Józefa „Montwiłła” Mireckiego. We wszystkich tomach pokazuję nie tylko ludzi, którzy walczyli z bronią w ręku. Równie ważna była na przykład postać Stefanii Sempołowskiej albo tych, którzy tworzyli w fabrykach organizacje robotnicze sprofilowane na Narodową Demokrację. Okres 1905—1907 to konglomerat różnych działań, czas fermentu narodowego, społecznego, ekonomicznego. Nigdy nie odważyłbym się powiedzieć, że coś było ważniejsze od czegoś innego. Z jednej strony mamy wielką bojową determinację, z drugiej tysiące godzin przepracowanych przez Annę Sokołowską z niepiśmiennymi robotnikami. Ogromny postęp edukacyjny, formowanie myśli politycznej, budowa tysięcy zakładów przemysłowych. A przecież to także ludzie, którzy wybrani w wyborach do Dumy, uczyli się 6 w niej parlamentaryzmu. To wszystko dało szansę, aby w 1918 roku kraj złożony z trzech zupełnie różnych systemów prawnych i ekonomicznych zaczął całkiem nieźle funkcjonować. (...)