Bo chwila nie trwa chwilę

Z Barbarą Gruszką-Zych rozmawia Wojciech Kaliszewski

Fot. Krzysztof Dubiel

Fot. Krzysztof Dubiel

Uprawiasz bardzo różne gatunki: piszesz wiersze, prozę, zajmujesz się krytyką literacką, ale jesteś także autorką reportaży, wywiadów i artykułów publicystycznych. Ta różnorodność wymaga odmiennych „stanów skupienia”, różnych języków i uruchamiania wyobraźni w coraz to innych przestrzeniach. Pisząc poznajesz świat, spotykasz ludzi, otwierasz się na przeżycia innych. Twoja wrażliwość jest nieustannie poruszana. Jak sama patrzysz na swoje pisanie? Jak sobie radzisz z tak licznymi pisarskimi wyzwaniami?

Piszę o tym, co mi się w życiu zdarza. Powtarzam za moim przyjacielem i w pewnym sensie mentorem – Wojciechem Kilarem, że to, co nas spotyka, jest nam z góry dane. Nie chcę używać wielkich słów, ale mam głębokie przeświadczenie o celowości zdarzeń życia każdego z nas. Nie ma przypadków. Nieustannie spotykam ludzi i zadaję sobie pytanie: jak ich zatrzymać w moim pisaniu, próbując ocalić przed przemijaniem? Może to jest jakaś przypadłość, ale stale odczuwam potrzebę opisywania poznawanych ludzi i związanych z nimi wydarzeń w artykułach i książkach niebędących dokumentem sensu stricto. Od ponad trzydziestu lat jestem dziennikarką tygodnika „Gość Niedzielny” i w ciągu tylu lat pracy spotkałam bardzo wielu niezwykłych ludzi. Niektórych z nich, jak Czesława Miłosza, Wojciecha Kilara, Krzysztofa i Elżbietę Zanussich, utrwaliłam w osobnych książkach. Całą plejadę „moich ważnych” przedstawiłam w najnowszej książce pod takim właśnie tytułem. Nauczyłam się, że opisywanie innych wymaga nie tylko otwarcia wobec nich, w pewnym sensie ofiarowania im nie tylko swojej wzmożonej uwagi, ale i siebie, a przede wszystkim pokory. Bez tego nie da się w żaden sposób zbliżyć do prawdy o nich. Na co dzień lubię się nazywać „służącą w pisaniu”, bo tylko służenie słowem innym ma sens.

Powiadasz, że piszesz już ponad trzy dekady…

A nawet dłużej. Pierwsze reportaże drukowałam jako dwunastolatka na łamach tygodnika harcerskiego „Świat Młodych”. Z wierszami debiutowałam pięć lat później w Klubie Młodych Autorów w tygodniku „Na przełaj”.

To było pismo młodzieżowe, harcerskie, o rodowodzie jeszcze przedwojennym…

Adresowane do młodych i trochę tworzone przez nich. Oczywiście w tamtych czasach ukazywało się w ramach mocno ograniczonej swobody. To wtedy jednym biegunem mojego życia stało się bardzo intensywne pisanie – najpierw dziennikarskie, potem poetyckie, na drugim biegunie znalazła się moja codzienność, prywatność, stale przedzierająca się do twórczości, jakby upominająca się o zaistnienie w niej. Który z tych biegunów jest ważniejszy? Wspomniany już Wojciech Kilar powtarzał, że przede wszystkim liczy się życie realne. To, czy się kogoś kochało i przez niego cierpiało, bo to nieodłączne, jest ważniejsze niż samotne komponowanie w pustym pokoju. Czy, jak obserwuję, nawet intensywna praca dziennikarska wśród ludzi. Też skłaniam się ku temu przekonaniu, choć rożnie mi to wychodzi. Czasem myślę, że uczestniczymy w jakiejś miejscami niebezpiecznej grze. Ludzie uprawiający sztukę – bo ważne, by pamiętać, że kultura to właśnie uprawa – przebywają w dwóch równoległych światach: nierzeczywistym i realnym. Można mówić o ich podwójnym życiu, tak jakby sztuka była ich kochanką, z którą zdradzają realny świat. Te dwie sfery nieustannie toczą ze sobą spor. W spotęgowany sposób zdajesz sobie z tego sprawę, kiedy zabierasz się na poważnie za pisanie, komponowanie czy malowanie.

Ale w tym pisaniu, utrwalaniu, w tym wszystkim, co się zdarza – jak mówisz – nieprzypadkowo, szczególne miejsce zajmuje poezja, wyjątkowe uporządkowanie języka, zupełnie inne niż w prozie. Wydałaś ponad dwadzieścia tomików wierszy, więc muszę zapytać, czy poezja jest dla ciebie takim niezwykłym rodzajem sztuki? Czy dotyka jakiejś sfery niezwykłej, niecodziennej?

Oczywiście. Pisanie wierszy mogę spokojnie nazwać czynnością podstawową, bez której trudno byłoby mi żyć. Już w młodości uświadomiłam sobie, że mogę napisać reportaż, opowiadanie, ale te dłuższe formy da się zastąpić wierszem – zwięzłym, zwartym, skondensowanym, posiadającym moc, jeśli jest oczywiście dobry. Poezja pozwala łączyć i zbliżać do siebie światy bardzo odległe. Pozwala na to poetyka. Ale poezja to też praca nad słowami. To ciężka robota polegająca na nieustannym wyborze i intensywnym wsłuchiwaniu się w siebie w godzinach, kiedy porzucam życie praktyczne, zaczynając kontemplować w moim własnym wewnętrznym klasztorze. Dlaczego wiersze są dla mnie tak ważne? Wydaje mi się, że wierszem najłatwiej trafić w samo sedno. W reportażu jest inaczej – czasami trzeba rozmawiać pięć godzin, żeby uchwycić dwadzieścia sekund czyjejś prawdy. Ale cały tekst musi podprowadzić do tego jednego błysku, który, na przykład w krótkim haiku, objawia całą prawdę zaledwie za pomocą siedemnastu zgłosek. O pisaniu wierszy rozmawiałam przed laty z Agnieszką Osiecką. Sam akt twórczy, moment, kiedy powstaje utwór, nazwała wtedy strzałem z pistoletu w tył głowy. Jeden z mistrzów polskiego haiku, ks. Janusz St. Pasierb, podczas wywiadu, który przeprowadzałam z nim o jego wierszach, porównał ich pisanie do wybuchu zgęszczonych emocji, które w sobie gromadzimy. „Imperatyw kategoryczny” napisania wiersza najczęściej odczuwam podczas moich częstych podroży. Zdarza się to, kiedy zmieniam otoczenie i oglądanie świata od nowa narzuca się jakby samo. Na marginesie muszę dodać, jaki fenomenalny akt dokonuje się w relacji autora z czytelnikiem. Jak te urodzone przecież z egocentryzmu wiersze pozwalają się spotkać. Nie tylko nam samym z tym, co jest w nas, ale i w innych ludziach, którzy po nie sięgnęli.

Mówisz „w nas”, czyli poezja to przede wszystkim nakierowanie uwagi na siebie i swoje doświadczenia.

Tak, ale też, jak się okazuje, to rozmowa. Cała wielka poezja zawieszona jest między dwoma najważniejszymi tematami, wobec których nikt nie pozostaje obojętny – śmiercią i miłością. Wiersze może nie zmieniają świata, ale zmieniają czyjeś konkretne oczy. Ważny jest ten ktoś jeden, kto spojrzy w oczy twoich wierszy. Piszę dla ciebie to tytuł wyboru moich wierszy po rosyjsku w tłumaczeniu Nikity Kuznetsova. Miał się ukazać przed inwazją Rosji na Ukrainę, ale z powodu niespodziewanych zajść wyszedł dopiero niedawno w wydawnictwie „Baltrus”, którego redaktor naczelny przeniósł się z Moskwy do Wilna.

Śmierć pokazujesz w swoich wierszach jako brak, nieobecność.

Tak, ale też jako niespodziewane powtórne przyjście. Zmarli wracają do nas z tym wszystkim, czym byli dla nas za życia. Często przychodzą zwielokrotnieni, można rzec, intensywniej obecni niż byli tu na ziemi, nie pozwalając o sobie zapomnieć. (…)