Fukuyama nie do końca się pomylił
Z prof. Markiem Cichockim rozmawia Juliusz Gałkowski
Po co zajmować się „końcem historii”, skoro jest to już skończona teoria? Chyba wszyscy, którzy mieli ją potępić, zrobili to.
Po pierwsze chyba jest to intelektualnie intrygujące, jeżeli coś się kończy. Twierdzenie o końcu rodzi pytania: „dlaczego?”, „czy tak musi być?”, „czy jakieś koncepcje, wydarzenia i decyzje doprowadzają do tego, że świat dochodzi do kresu dotychczasowego sposobu działania i zachodzi istotna zmiana?”. Wydaje mi się to intelektualnie frapujące, zwłaszcza jeżeli jest się człowiekiem, który większość życia w tym kończącym się świecie przeżył. Jakoś się do niego przyzwyczaił, oswoił go… Drugim powodem jest to, że ta teza – jak sam pan mówił – została nieco ośmieszona, krytycznie opisana, zwłaszcza w odniesieniu do Fukuyamy. A mnie się wydaje, że nie jest to tak do końca jednoznaczne. Wyraźnie widać, że coś się skończyło, a nie całkiem wiadomo, co się zaczyna. Orientujemy się, że brakuje pojęć i słów, żeby tę nową rzeczywistość opisać. Żeby ją zrozumieć. Ale też nie jest tak, że wszystko się skończyło, że mamy do czynienia z jakąś twardą granicą od—do, i że w związku z tym wkraczamy w okres, który nie ma nic wspólnego z tym, co było wcześniej. Dlatego sądzę, że ta koncepcja została odrzucona zbyt pospiesznie, w jakimś sensie Fukuyama miał dobrą intuicję, mówiąc, że osiągnęliśmy pewien poziom uniwersalizmu, pewien poziom globalnego świata, który już z nami zostanie. Tyle że on uznawał, iż to, co zostało przez Zachód wytworzone jako globalna rzeczywistość kapitalizmu i technologii – bo to się głównie do tych dwóch wymiarów sprowadza – jakby wypełni całość naszej rzeczywistości, a poszczególne części świata będą się do tego dopasowywać. Wygląda zaś na to, że jest zupełnie odwrotnie, osiągniecie tego poziomu ekonomicznego i ujednolicenia świata, nawet jeżeli poziomy naszego życia bardzo się różnią, skutkuje nie wzajemnym dopasowaniem się, lecz pojawieniem się nowych wymiarów konfliktów, a jak teraz widzimy także wielkich wojen. I ten nowy świat stanie się światem rywalizacji, która będzie się nam prezentować jako rosnący chaos, coś niepewnego i niezrozumiałego.
Czy my po prostu nie chcemy, aby historia się zakończyła? Żebyśmy osiągnęli stan trochę bezwładu, trochę raju? Czy to nie taki dziwaczny technologiczny mesjanizm?
Jeżeli pan, mówiąc „my”, ma na myśli Europę, to zgadzam się całkowicie. Większość z nas chciała tego końca historii, większość ludzi w Europie chciała, żeby koniec historii trwał…
Imigranci też chcą do Europy, do tego dobra…
Tak, ale oni przychodzili z innego świata, w którym historia się nie skończyła. Zaś Europejczycy bardzo chcieli, aby świat, a w każdym razie Europa, dalej trwały w tym końcu historii. Żeby nic złego się nie stało. Większość z nas chce komfortu i bezpiecznej konsumpcji. A jednocześnie widać, że to już niemożliwe. Stąd te straszne stany lękowe europejskiego społeczeństwa. Wzrost nie chce wzrastać, a natura nie chce się całkowicie poddać technologicznym i naukowym zabiegom człowieka. Ci, którzy żyją w innych częściach świata, wcale nie chcą stać się tacy jak my, chcą żyć zgodnie z własnymi regułami, które dla nas są czasami wręcz przerażające, i nie chcemy, aby obowiązywały także u nas. Wydaje się zatem zupełnie bez znaczenia, co Europejczycy chcą, i powoli do ludzi na naszym kontynencie dociera, że marzenie, by żyć w świecie „końca historii”, jest nie do zrealizowania. A na dodatek – przepraszam za to słowo – europejskie elity jeszcze wierzą, że można do tego zawrócić. I z tego względu współczesny liberalizm, z idei, która jeszcze w XIX wieku była prometejska, stał się dziś siłą reakcyjną. Dzisiejszy, współczesny liberalizm chciałby zatrzymać świat. Sądzę jednak, że współczesny liberalizm te zmagania przegra.
Okazuje się, że pojęcie „Europa” jest dosyć nieostre, sami często nie wiemy, czy stanowimy „serce Europy”, czy też do niej nie pasujemy. Jeszcze w XIX wieku Europejczycy byli głęboko przekonani o swojej misji podboju świata. Jak zatem się stało, że zaczęliśmy marzyć o końcu historii?
Przyznam się, że nie wiem, gdzie leży serce Europy, ale z całą pewnością Polska jest częścią Europy. Niemniej to pojęcie należy rozwikłać, bo ono nie jest jednoznaczne i jednowymiarowe. Możemy mówić o kulturze europejskiej i cywilizacji europejskiej. Wydaje mi się, że kiedy mówimy o „kulturze”, to tak naprawdę mamy na myśli „cywilizację”. I kiedy mówimy dzisiaj o Unii Europejskiej, to bardziej mówimy o cywilizacji niż kulturze. A tutaj istnieje bardzo wyraźne napięcie, które się uzewnętrznia coraz bardziej, na przykład w dyskusji o europejskich wartościach. Unia chce widzieć siebie, i to można zobaczyć w muzeum stworzonym przez Parlament Europejski w tak zwanym Domu Historii Europy, jako ostatni akord historii, która miałaby się rozwijać tak, aby dojść do nowoczesnej cywilizacji europejskiej w sposób konieczny. Moja książka, traktując o XIX wieku, o początku „końca historii”, tak naprawdę jest opowieścią o tym, jak ten obraz nowoczesnej europejskiej cywilizacji się kształtował. I są tacy, co uważają, że musiała się ona zakończyć obecnym stanem, czyli Unią Europejską, która jest pewnego rodzaju wzorcowym modelem ładu politycznego, gospodarczego i społecznego. Modelem nie tylko dla Europy, ale i reszty świata, oczywiście przy założeniu, że Amerykanie, mieszkańcy Azji i Afryki są troszeczkę inni, ale generalnie oni wszyscy będą się orientować na ten nasz wzorzec. I że według niego będą układać swoją przyszłość. W tym sensie była to wizja, która doskonale mieściła się w koncepcji Fukuyamy o końcu historii. Wraz z upadkiem komunizmu, końcem zimnej wojny i zwycięstwem politycznego i gospodarczego liberalizmu zakończyły się wszelkie spory na świecie i w związku z tym osiągnięty stan możemy jedynie poprawiać i nadrabiać. Ale nic nowego nie jesteśmy w stanie wymyślić, jeżeli chodzi o fundamentalne pytania dotyczące przyszłości człowieka. Wydaje mi się, że obecnie widzimy coś zupełnie odwrotnego, że fundamentalne pytania do nas powracają i uruchamiają nowe procesy rywalizacji. Globalny kapitalizm i globalna technologia wyzwoliły problemy, które dotykają samej istoty człowieka i świata. One zmuszają nas, aby ponownie się wobec nich określić, ponieważ znalazły się całkowicie poza naszą kontrolą. Zaczynają wpływać na życie współczesnego człowieka w sposób, który rzeczywiście budzi poważny niepokój, ale też wywołuje sprzeciw w wielu miejscach świata. One nie łagodzą konfliktów, ale zaostrzają globalną rywalizację między potęgami. (...)