Znowu przeżyć wyzwolenie

Z prof. Rémim Brague’em rozmawia Mikołaj Marczak (tłum. Judyta Nowak)

Fot. Jacek Łagowski/Teologia Polityczna

Fot. Jacek Łagowski/Teologia Polityczna

Panie profesorze, książki, które pan pisze (zwłaszcza trzy ostatnio wydane w polskim tłumaczeniu: Mądrość świata, Prawo Boga, Królestwo człowieka), dotyczą najgłębszych, a zarazem podstawowych zagadnień: kim jesteśmy na tym świecie? co tu robimy? i jaki ma to sens? co nas określa?

Bardzo mnie ucieszył fakt, że moja trylogia została przetłumaczona na ten ważny język kultury, jakim jest język polski. Chciałbym wyrazić żywą wdzięczność przyjaciołom z „Teologii Politycznej”, dzięki którym było to możliwe. Książki te z punktu widzenia teorii filozofii czy literatury są częścią historii idei. W związku z tym starałem się przedstawić fakty i powiązania wydarzeń w najbardziej uczciwy sposób, nie pretendując jednak do idealnego obiektywizmu. Uważam, że jest to cel, do którego należy dążyć, ale który jest – niestety – nieosiągalny. Historie, które opowiadam, mogą wywoływać reakcje sentymentalne, co potwierdza przykład mojego kolegi filozofa, który po przeczytaniu Mądrości świata powiedział mi: „Ależ ta książka jest nostalgiczna!”. Ten rodzaj reakcji zależy bardziej od czytelnika niż ode mnie, chociaż z całą pewnością nie udało mi się do końca pozbyć elementu emocjonalności. Mając powyższe na uwadze, należy stwierdzić dwie rzeczy: z jednej strony uczuciowość jest sekretnym motorem napędzającym pisanie, nawet w przypadku uczonych. Z drugiej strony, niepokoją mnie zagadnienia, które poruszam, jak zresztą każdą choć trochę inteligentną osobę. Cztery pytania, które pan zadaje, krótko sformułowane, lecz bardzo szerokie, są fundamentalnymi zagadnieniami antropologicznymi. Naszkicowałem ich zarys w małej książeczce, którą napisałem po niemiecku, i która ma ukazać się tej jesieni: Zum christlichen Menschenbild.

Czy nasz współczesny sposób myślenia o nas samych jest kontynuacją starożytnych, średniowiecznych, a potem renesansowych wizji, czy radykalnie nowym i różnym sposobem ujęcia i zrozumienia samego siebie?

To spojrzenie na nas samych wyraża się za pośrednictwem wcześniejszych wizji, a jednocześnie je zmienia. Problem w tym, że nie zawsze sami siebie rozumiemy; wiele sposobów rozumienia świata powstałych przed epoką nowożytną przetrwało w tym, co uważamy za zdecydowanie nowoczesne. Nowe nie zawsze jest umieszczone tam, gdzie nam się wydaje. Ktoś, kto za wszelką cenę chce dokonać innowacji, często tylko przetwarza stare idee. Natomiast ktoś, kto zadowala się komentowaniem tradycyjnych idei, może nieraz wydobyć z nich coś naprawdę nowego. Ponadto często właśnie owa dyskretna obecność starego pozwala przetrwać nowemu, nawet jeśli nowe marzy tylko o zerwaniu ze wszystkim, co było przed nim. Jest to zjawisko, które nazywam, za Péguy’m i Chestertonem, pasożytniczą naturą współczesnych działań. Niczym jemioła na dębie, świat współczesny żywi się dobrami, których nie wyprodukował, a nawet ma zwyczaj je pożerać, nie dbając o nie, nie odnawiając ich. Dla przykładu: dwa główne wymiary, którymi szczyci się nasza współczesność – ekonomia rynkowa i demokratyczne systemy polityczne – nie mogłyby na dłuższą metę przetrwać, gdyby nie wierzenia i cnoty będące dziedzictwem dawnych wieków, antyku i średniowiecza.

Jeśli jest w naszym myśleniu wymiar kontynuacji, to w czym ona się przejawia? Jeśli zaś jest ono czymś nowym, niewynikającym następstwem – kiedy nastąpiło to zerwanie i jaka jest jego zasadnicza przyczyna?

Nie jestem historykiem z wykształcenia i żałuję tego. Historia należy do dyscyplin, których można się nauczyć, a ja uważam siebie jedynie za historyka idei, w dodatku amatora. Wiem w każdym razie, że prawdziwi historycy uśmiechają się wyrozumiale, kiedy pyta się ich, jaka jest przyczyna takiego czy innego wydarzenia. Wizja współczesnego świata jest owocem całej serii rozstań. Jednak zrywa się zawsze z czymś, co już istniało w przeszłości, w odniesieniu do której się definiujemy. Tak więc to, co było wcześniej, jest ciągle obecne, nawet jeśli tylko jako coś, od czego chcemy się odciąć. Nie było żadnej „katastrofy założycielskiej”, przed którą wszystko było dobrze, a po której wszystko jest źle, a wręcz coraz gorzej. Należy potraktować poważnie ewangeliczną przypowieść: dobre ziarno i chwast od początku rosły razem. Nie ufam rekonstrukcjom historii intelektualnej, dla których Tomasz z Akwinu był rajem myśli, z którego wypędził nas skotyzm, a później nominalizm, rozpoczynając powszechną degrengoladę coraz to bardziej zgubnych -izmów. To, że Tomasz z Akwinu był geniuszem i świętym, że pozostaje dla nas wspaniałym mistrzem, nie ulega wątpliwości. To, czy był tomistą, jest już wątpliwe. To, czy po nim nastała już tylko dekadencja – nie, naprawdę nie.

Jak wskazuje pan w Królestwie człowieka, zasadniczy problem w epoce nowożytnej tkwi w zanegowaniu istnienia Natury, Boga, czegoś, co zewnętrzne, a co określa sens i wzorzec istnienia. Doprowadza to z kolei do wywyższenia człowieka, a następnie jego degradacji i wielkiego rozczarowania nim samym. Totalitaryzmy XX wieku to kwintesencja tego sposobu myślenia. Czy tendencja ta jest w jakikolwiek sposób możliwa do odwrócenia? Czy kluczem jest tu „nawrócenie”? Niekoniecznie rozumiane stricte w kategoriach chrześcijańskiej zmiany, uznania winy i łaski, lecz raczej starożytne – rozumiane jako zmiana sposobu myślenia, zdobycie pewnej wiedzy, poznania i przyjęcia właściwego miejsca w obliczu swoich ograniczeń, sił wyższych. Czy jako ludzie Zachodu możemy zacząć jeszcze raz?

Od dziesiątek lat ludzkość – a w każdym razie pewne środowiska w naszych zindustrializowanych społeczeństwach – przeprowadza bezprecedensowy w dziejach eksperyment: chce pozbyć się całego wcześniejszego kontekstu, wszelkiego punktu odniesienia, który mógłby jej pomóc w określeniu siebie i pokierowaniu własnymi działaniami. Maskujemy zuchwałość tego przedsięwzięcia za pomocą następującej retoryki: ludzkość miałaby być nareszcie „wyemancypowana”, stać się „dorosłą”, zyskać „autonomię” itd. Jest zresztą znaczące, że hasła te są wypaczoną adaptacją sformułowań obecnych w listach świętego Pawła… Problem oczywiście w tym, że doświadczenie może się nie udać. Wśród nieopublikowanych rękopisów Nietzschego znajdziemy takie zdanie: „Przeprowadzamy eksperyment na prawdzie. Być może oznaczać to będzie zagładę ludzkości. Dalej, zróbmy to!” (Fragment 25 [305], Wiosna 1884, KSA, t. 11, p. 88). Możemy podziwiać wnikliwość diagnozy intelektualnej, ale także odczuwać pewien niepokój wobec zuchwałości tego, kto rzuca się w przepaść bez spadochronu… Czy można zrobić krok wstecz? Jeśli rozumieć przez to udawanie, że nic się nie wydarzyło – oczywiście nie. Ludzkość, podobnie jak każda osoba, posiada pamięć. Trzeba zacząć od tego, że powszechnie myli się czas, który jest faktycznie nieodwracalny, z treścią Historii, która jest odwracalna. Niemcy wyszły z nazizmu, Polska z „realnego socjalizmu” itd. – i dobrze! Nic nie powstrzymuje nas od odnalezienia tego, co zostało zgubione, od przypomnienia sobie tego, co zapomniane. Ale ma pan rację, nazywając ten nurt raczej „nawróceniem” niż, na przykład, odzyskaniem lub reakcją. Nicolás Gómez Dávila, zmarły w 1994 roku Kolumbijczyk, określający samego siebie jako „reakcjonistę”, autor bogatych literacko aforyzmów, które dotykają czytelnika do głębi, ukuł przymiotnik „metanoiczny”, od greckiego słowa z Biblii metanoia, które dość dobrze oddaje hebrajskie tešūva.  (…)