Piętnaście lat z Herlingiem-Grudzińskim

Z Włodzimierzem Boleckim rozmawia Dariusz Pachocki

Fot. Krzysztof Dubiel

Fot. Krzysztof Dubiel

Niedawno zakończył pan pracę nad krytyczną edycją Dzieł zebranych Herlinga-Grudzińskiego. Trwała lat piętnaście i składa się z piętnastu obszernych tomów. W Ciemnej miłości napisał pan, że pierwszy tekst, czyli Szkic do portretu Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, powstał w połowie lat osiemdziesiątych „na zamówienie społeczne”. Czy można powiedzieć, że chęć opracowania Dzieł zebranych pisarza motywowana była podobnie?

Przyjaźniłem się z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim przez ostatnie piętnaście lat jego życia i bardzo przeżyłem jego niespodziewaną śmierć, więc ta chęć, o którą pan pyta, wynikała przede wszystkim z mojej potrzeby upamiętnienia twórczości wybitnego pisarza i przyjaciela. Natomiast w kategoriach zawodowych, tak, ma pan rację, ponieważ wszystko, co w humanistyce robimy, robimy dla czytelników, nie można pisać wyłącznie dla specjalistów. Oczywiście na przykład z zagadnieniami wersologicznymi nie wyjdzie pan na szerokie forum, bo czytelnicy nie będą wiedzieli, o co chodzi. Natomiast zagadnienia edytorskie, w zależności od profilowania, mają bardzo silny komponent społeczny. Szczególnie w edytorstwie tekstów współczesnych – zwanym czasem edytorstwem modernistycznym – do tradycyjnych zadań edytora dołączony jest wymóg tworzenia dla czytelnika tekstu do czytania, a nie tylko dodawania informacji – o tytułach, datach, nazwiskach, zwrotach obcojęzycznych etc. Współczesny edytor sytuuje się wobec tekstu inaczej niż jego poprzednik wychowany na edytorstwie tradycyjnym – nie tylko rozwiązuje więc zadania filologiczne, ale tworzy także dodatkowy komentarz, który ma pomóc ten tekst zrozumieć. A to znaczy, że wchodzi w role inne niż dotychczasowe – na przykład w rolę interpretatora, historyka, czasem teoretyka literatury, komentatora, a nawet polemisty czy badacza recepcji – która notabene od kilkudziesięciu lat jest podstawowym kontekstem rozumienia znaczeń tekstu. Wszystkie te elementy składają się na społeczne komponenty edytorstwa. Ale w przypadku Herlinga jest ich znacznie więcej.

Dlaczego?

Bo to jeden z najważniejszych pisarzy polskich i europejskich XX wieku, który w zasadniczym stopniu kształtował piśmiennictwo emigracji i rozwój niezależnej literatury krajowej. Współpracownik dwóch najważniejszych polskich pism drugiej połowy XX wieku – „Wiadomości” Grydzewskiego i „Kultury” Giedroycia. No i autor Innego świata.

Noty edytorskie wskazują, że koncepcja edycji, o której rozmawiamy, klarowała się już w połowie lat dziewięćdziesiątych.

Tak, wówczas rozpoczęła się i zmierzała ku końcowi edycja popularna wydawnictwa „Czytelnik”, redagowana przez Zdzisława Kudelskiego, który ma ogromne zasługi w upowszechnianiu tekstów Herlinga w Polsce. Już wówczas przypuszczałem, że wkrótce konieczna będzie nowa edycja, komentowana, choć nie zakładałem, że będzie ona „w pełni” krytyczna. Notabene początkowo Herling-Grudziński nie chciał żadnych komentarzy w takiej edycji.

Czyli Herling nie chciał być klasykiem za życia?

Nie chciał być i nie był klasykiem. Czuł się przede wszystkim pisarzem i krytykiem. Opracowanie edytorskie jego własnych utworów w ogóle go nie interesowało, utożsamiał je z tradycyjnym edytorstwem filologicznym, które go po prostu nudziło.

A co go przekonało?

Nic go nie przekonało, nie chciał żadnych komentarzy. Ale zobaczył edycję Dzieł Czesława Miłosza, łączącą wydanie popularne z elementami opracowania krytycznego. Byłem też wtedy w zespole, który zainicjował wydanie krytyczne Gombrowicza w Wydawnictwie Literackim, więc bezczelnie go kusiłem – „Gustawie – mówiłem – Miłosz, Gombrowicz, a dlaczego nie Herling?”. Stanęło więc na tym, że będziemy przygotowywać komentowane wydanie popularne. Wtedy Herling zainteresował się wielkimi edycjami Wydawnictwa Literackiego – Kasprowicz, Miciński, Irzykowski, Brzozowski, Berent i in. – i już nie protestował. Zaufał wydawcy. Niestety pisarz zmarł czwartego lipca roku 2000. Jego śmierć zatrzymała nasze plany. Wiedziałem jednak, że moim obowiązkiem jest doprowadzenie do rozpoczęcia tej edycji, która nie mogła już być edycją autoryzowaną. Tak powstał – z konieczności – pomysł edycji krytycznej. Wstępne działania podjąłem mniej więcej w roku 2006. Trzeba było przedstawić wydawcy plan edycji, zebrać edytorów, rozdać im role, zaplanować zawartość dodatku krytycznego i tak dalej. W rezultacie – dzięki entuzjazmowi współpracowników i redakcji WL – udało się doprowadzić w 2009 roku do opublikowania pierwszego tomu tej serii.

Zwykle dużym wyzwaniem dla zespołu opracowującego naukowo dzieła literackie jest już samo zebranie materiału badawczego. Jak to jest z archiwaliami Herlinga? Czy są rozsiane po świecie?

Tak. To był ważny czynnik wpływający na naszą pracę. Uważałem, że konieczne jest równoczesne z edycją uporządkowanie archiwum znajdującego się w Neapolu, czego wcześniej w ogóle nie brałem pod uwagę. W tym celu porozumiałem się z Biblioteką Narodową, której misją jest m.in. ochrona polskich zbiorów rozsianych po całym świecie. Najpierw problemy prawne (kwestie spadkowe) spowolniły rozpoczęcie naszej pracy. Następnie spuścizna Herlinga musiała zostać zakupiona przez Wydawnictwo Literackie, a formalnie przez wydawnictwo „Noir sur Blanc”, będące jego właścicielem. I to wszystko musiało być jeszcze uzgodnione ze znajdującą się w Londynie agencją literacką, której Herling za życia powierzył swoje prawa majątkowe. Jednym słowem na samym początku był „bieg z przeszkodami”. W końcu udało się te wszystkie trudności pokonać. Biblioteka Narodowa przygotowała inwentarz archiwum, czyli opis jego zawartości, większość zbiorów została zdigitalizowana oraz przekazana w formie depozytu do Biblioteki Narodowej. Jednak edycja to nie tylko teksty. Te znajdują się zazwyczaj w wielu miejscach, trzeba tylko do nich dotrzeć. Znacznie trudniejsze i niepewne w polskich warunkach jest tworzenie stabilnego zespołu edytorskiego.

Policzyłem. Cały zespół merytoryczny to ponad sześćdziesiąt osób. Jak udało się panu zapanować nad taką liczbą współpracowników?

Moją najważniejszą decyzją była rezygnacja z tradycyjnego sposobu pracy edytorskiej, polegającego na tym, że poszczególne tomy opracowują pojedyncze osoby.

Skąd ten pomysł?

Przez wiele lat przyglądałem się sposobowi pracy nad wielotomowymi edycjami. Niestety wiele z nich nie zostało zakończonych, ponieważ robiła to jedna osoba. Często życia nie starcza. Kiedy rozpoczynamy opracowywanie tekstów współczesnych, a koncepcja edytorska zakłada łączenie elementów historycznoliterackich, tematycznych, filologicznych i wielu innych – a to był właśnie przypadek edycji dzieł Herlinga – jest oczywiste, że jedna osoba nie podoła takiemu zadaniu. Przekonałem Wydawnictwo Literackie, że pojedyncze tomy będą opracowywać różne osoby i faktycznie każdy tom przygotowywał kilkunastoosobowy zespół, do którego wliczam także tych, którzy zajmowali się stroną techniczno- poligraficzno-redakcyjną; na końcu tomu XV znajdują się nazwiska wszystkich, którzy współpracowali przy tej edycji. Inna sprawa, że nie można liczyć na skompletowanie od razu całego zespołu edytorów, ponieważ za dużo jest niewiadomych i sam proces pracy nad edycją trwa bardzo długo. Dlatego – mając na szczęście kilkoro stałych współpracowników – ostateczny skład zespołów tworzyłem ad hoc, z tomu na tom.
Herling-Grudziński to pisarz o niezwykłej erudycji i niezwykłym bogactwie tematów. Oprócz spraw stricte edytorskich, filologicznych konieczne były komentarze tematyczne, problemowe, szukałem więc osób, które są specjalistami w zakresie różnych literatur narodowych (rosyjskiej, włoskiej, angielskiej, francuskiej, węgierskiej), historii sztuki, biblistyki, historii powszechnej, spraw polskich, czeskich, sowieckich i tak dalej, i tak dalej, o których Herling pisał. Pomysł edycji polegał więc na zaproszeniu różnych osób, które „podzieliły się” między sobą tekstami i tematami Herlinga i opracowały zagadnienia, znajdujące się w zakresie ich kompetencji. Opracowując pierwsze trzy tomy, mieliśmy jeszcze margines luksusu, polegający na tym, że nie było ograniczeń czasowych, po prostu oddawaliśmy tom wtedy, kiedy opracowanie było ukończone. (…)