Pisanie to mój dar dla innych

Z Anną Bolecką rozmawia Wacław Holewiński

Fot. Krzysztof Dubiel

Fot. Krzysztof Dubiel

Zacznijmy nietypowo: lubi pani naszą historię, zwłaszcza tę najnowszą? Pytam nie bez kozery. Swoją nową powieść Medalion z perłą rozciągnęła pani na 23 lata i kilka pokoleń. Zaczyna się w roku 1922, kończy jeszcze w czasie trwania wojny, w roku 1945.


Rzeczywiście, większość moich powieści ma tło historyczne, choć nie jest to czas zbyt odległy. Koniec XIX wieku i pierwsza połowa XX. Trudny, ale fascynujący i ważny dla zrozumienia naszej współczesności okres. Dlaczego zwykle sięgam do przeszłości? Bo to pozwala mi patrzeć na rzeczywistość i moich bohaterów z dystansu. Miniony czas w pewnym sensie się zatrzymuje, mogę go oglądać z rożnych stron. I tylko muszę bardzo uważać, żeby postaci powieściowe nie wiedziały więcej, niż to było możliwe w danym miejscu i czasie. A czy lubię historię najnowszą? Nie bardzo. Atakuje nas, często trudno ją zrozumieć. Zwłaszcza źle mi się kojarzy okres PRL-u, a szkoda, bo chciałabym napisać trzecią część Medalionu – powojenną. Po Medalionie z ametystem i Medalionie z perłą jakiś medalion… z czym? Jeszcze nie wiem.

A Warszawa? Jest pani miastem. Chciałbym, aby pani trochę opowiedziała o kuchni pisarskiej. Sam pisałem wielokrotnie o Warszawie i wiem, że wcale nie jest łatwo o informacje dotyczące „starej” Warszawy, tej sprzed stu i więcej lat.

Ma pan rację. Trzeba się napracować, żeby odnaleźć zatarte ślady przeszłości. Jednak jest sporo materiałów. Wydano dużo pamiętników, dzienników, listów, albumów. Może dlatego, że Warszawa została tak strasznie okaleczona, po wojnie wszelkie świadectwa były bardzo cenne. Do każdej kolejnej powieści przygotowuję się, zbierając takie osobiste przekazy. Dzięki temu mogę budować swoje postacie, dając każdej swoisty charakter. Gdybym opierała się tylko na wyobraźni, ich język byłby mój, a nie ich – odrębnych, niepowtarzalnych bytów. Natomiast kiedy chcę nadać mojej prozie muzyczny rytm, a muzyczność jest dla mnie ważna – wtedy czytam opowiadania Bunina w pięknych przekładach. Ostatnio dołączył też internet, istny skarbiec najrozmaitszych informacji. To dzięki niemu, całkiem przypadkiem, trafiłam na ślad mojej prababki Katarzyny, o której wiedziałam tylko, że podobno prowadziła w Warszawie salon literacki, gdzie spotykali się pisarze, dziennikarze, artyści.

Ogród Saski. „Przy bramie do parku stał żandarm, który nie wpuszczał Żydów w chałatach”.

Ten akurat niemiły szczegół powtarza się we wspomnieniach naszych dziadków i prababek. Oczywiście nie zawsze pamiętam, skąd pochodzi jakaś informacja, jakiś barwny szczegół, który wykorzystałam w powieści. Choć gdybym zajrzała do notatek i bibliografii, a one zajmują niejedną teczkę, mogłabym to odtworzyć. Chyba najwięcej takich świadectw, opisów starej Warszawy znajdzie pan w Medalionie z ametystem, którego akcja dzieje się w latach 1896— 1918. To tam próbowałam opisać tę niezwykłą rewolucję 1905 roku, która w Warszawie była krwawa, o czym chyba niewiele wiedzieliśmy. Ale o tym pan dobrze wie, bo opisał pan te zdarzenia w swoich Pogromach.

Swoistym interludium są objaśnienia historyczne na początku wielu rozdziałów.

To było całkiem spontaniczne. Prosiło się po prostu, żeby w tak dużej i rozbudowanej powieści dać czytelnikowi nie tyle oddech, ile raczej szansę spojrzenia z góry. Co działo się wtedy na świecie? Jaki był układ sił politycznych? Ważne wydarzenia dzieją się i kształtują życie ludzi. Moi bohaterowie komentują to, co się dzieje, niejako na żywo, i tu jest pewna trudność. Oni nie mogą wiedzieć więcej o wydarzeniach, niż wiedzą. Kiedy doktor Mieczysław opowiada o wojnie 1920 roku czy o stosunkach między Polakami i Ukraińcami, musi mówić o tym, co widzi, czego doświadcza wtedy. I tak jak my nie wiemy tego, co on wiedział, on nie może mieć tej perspektywy, jaką my mamy po stu latach. To było pewne wyzwanie dla mnie jako pisarki.

Napisała pani we wstępie, że część bohaterów ma swoje odzwierciedlenie w pani rodzinie. Zdradzi pani, kto jest postacią rzeczywistą, a przynajmniej najbliższą rzeczywistości?

Właśnie, raczej bliską rzeczywistości. Jedną z głównych postaci jest prababka Katarzyna, o której prawie nic nie wiedziałam. W odkryciu pewnych szczegółów o niej dopomógł mi, jak już powiedziałam, internet. Dowiedziałam się na przykład, gdzie mieszkała, jak wyglądał salonik w jej mieszkaniu. Ale prawdziwym skarbem okazały się jej listy do córki, odnalezione po wielu latach, ocalałe cudem w starej szafie. W wojennej Warszawie nie tylko los papierów był przesądzony, ale i pozornie bardziej trwałej porcelany, dębowych mebli i wielopiętrowych kamienic. A zatem setka listów z lat 1900—1943 to nie byle co. Tylko że te listy poznałam, kiedy już stworzyłam postać Katarzyny w pierwszym tomie tej historii, w Medalionie z ametystem. Na szczęście w Medalionie z perłą mogłam skorzystać z tego cennego materiału. W listach powieściowej Katarzyny wykorzystałam pewne opisy Warszawy mojej autentycznej prababki i jej charakterystyczne powiedzenia czy słowa, które już dawno wyszły z użycia. Jednak proszę pamiętać, że jest to nadal wyobrażony portret prawdziwej osoby. Ona rzeczywiście była malarką, jej obrazy gdzieś są, ale gdzie? Nie jesteśmy w stanie ich odnaleźć. Typowy los twórczości wielu kobiecych pokoleń. Nieco bliższa mi, bo znana osobiście, moja babcia Janka także została sportretowana jako ktoś rzeczywisty, a zarazem wyobrażony. I wreszcie moja matka jako młoda, pełna życia dziewczyna, którą los szczęśliwie wybawiał z okupacyjnych opresji.

Wrócę jeszcze do tych listów. Odzyskała je pani po latach. Zdarzenie z pogranicza cudu. To są tylko listy do córki?

Nie, nie tylko. Wśród ocalałych papierów były też listy i wiersze męża mojej ciotecznej babki. Te materiały z czasem trafią do Biblioteki Narodowej jako cenne świadectwo twórczości mało znanego młodopolskiego poety. Swoją drogą powojenna historia małżeństwa tych dwojga, którzy w mojej powieści są Ziemkiem i Mery, jest dość smutna. Ziemowit, jako ostatni potomek starej szlacheckiej rodziny z Kresów, stał się obiektem zemsty stalinowskiej władzy. Nękano go, uniemożliwiając pracę i codzienne życie. Chciałabym opisać tę historię w kolejnym Medalionie.

Wiemy, że doktor Mieczysław jest postacią zmyśloną. A femme fatale, jego żona Julia?

Postać lekarza pojawiła się jako pierwsza. Chciałam napisać powieść o lekarzu. Potem zaczęły się wtrącać inne postaci i powieść się rozrastała, aż powstały dwa tomy. Doktor Mieczysław jest ważny. To zresztą jedna z pierwszoplanowych postaci Medalionu z ametystem. Lekarz, który widzi chorego nie tylko jako ciało, ale i psyche, jako całość, a chorobę traktuje jak stan, którego celem jest wyzdrowienie. Bardzo chciałam mojemu lekarzowi podarować szczęśliwą miłość. Ale mój bohater wybrał… Julię.

To, mam wrażenie, trochę zaskakująca historia, narkotyki, depresja, strach i niczym niezakłócone dobro.

Julia jest trudną osobą. Sporo dowiadujemy się o niej w pierwszym tomie powieści. To egocentryczka i egoistka, która najlepiej czuje się w roli ofiary. Szantaż emocjonalny jest jej stałym sposobem działania. Żyje złudzeniami i rojeniami. „Niezakłócone” dobro doktora Mieczysława nie jest, moim zdaniem, tak bezgrzeszne, jak się wydaje. Swoją uległością wobec żony karmi w pewnym sensie jej zło. Kieruje nim ślepe współczucie. Wydaje się, że to słabość częsta u lekarzy, ale nie tylko. Moj bohater zatem także ma złudzenia, ulega iluzjom. Rzecz niebezpieczna. W prywatnym życiu takie zaćmienie rzeczywistości może być przyczyną złych, a nawet tragicznych wyborów. Dla życia społeczeństw to poważne zagrożenie. O niezgodzie na zastaną rzeczywistość i niszczenie jej w imię urojonych wyobrażeń opowiada moja powieść Uwiedzeni. (…)