Czas jet najsprawiedliwszy

Z Bogusławą Latawiec rozmawia Tomasz Mizerkiewicz

Fot. Krzysztof Dubiel

Fot. Krzysztof Dubiel

Tom poetycki Pierzchające ogrody utwierdza wielu czytelników Bogusławy Latawiec w przekonaniu, że jest ona obecnie przede wszystkim poetką. Charakterystyczny dla twojej wcześniejszej twórczości przeplot książek prozatorskich i poetyckich jak na razie zakończył się, po ważnej powieści Kochana Maryniuchna opublikowałaś – z rzeczy ściśle literackich – cztery tomiki wierszy. Były to Odkrytki, Gdyby czas był ziemią, Zmowy i książka najnowsza, które jednak przy uważnej lekturze mogą ułożyć się w pewien wspólny projekt literacki. Czy podobieństwa twoich książek poetyckich to coś dopiero teraz się krystalizującego czy też kontynuacje sięgają dużo dalej, może nawet do początków twojego poezjowania?

To właściwie zawsze jest dla autora tajemnica. Kiedy się tekst tworzy, autor nie wie, jaki jest procent powtórzeń, a ile nowego. W każdym następnym musi sobie takie pytanie zadawać i przeważnie zadaje. Dla mnie zaskoczeniem był fakt połączenia ostatniego mojego tomiku z debiutem, książką Otwierają się rzeki (1965). Byłam przekonana, że debiut miał zupełnie inny charakter i zupełnie inną strukturę myślową niż moje wiersze późniejsze. I nagle okazało się, że nie miałam racji. Kiedy sięgnęłam do swojej książki sprzed 54 lat, czytając ją, poczułam się tak, jakbym to pisała teraz, bo obecne wizje, myśli, skojarzenia są kontynuacją tego, co już było w debiucie. Przy okazji wyznam, że mój debiut był „pod kontrolą” Tymoteusza Karpowicza. Miał on wpływ na układ wierszy, powyrzucał pewne teksty, polemizował za mną na temat tytułu książki. Dziś znajduję w tej książce rzeczy nadal mnie inspirujące. Na przykład już wtedy fascynowało mnie malarstwo. Zanim podjęłam decyzję, że będę pisać, próbowałam malować, ale nic dobrego z tego nie wychodziło. Została po tym jedynie chęć odtwarzania słowami świata malarskiego. W debiucie są już poematy prozą, które nadal chętnie pisuję, bez świadomości, że istniały w moich wierszach sprzed dziesięcioleci. Poza tym pojawiają się tam bliskie sobie opisy ciał, są lasy, ptaki, związki człowieka z naturą, ze zwierzętami, nawet żyje w tych tekstach mój pierwszy, czarny kot. Jest ziemia, rośliny, ptaki i sprzęty domowe. Od zobaczenia – do opisu. Ten sam układ przestrzeni w światach zielonych, leśnych. Do tego jest tam to, co niedawno zauważyła jedna z moich interpretatorek: świat nici, jedwabi, tkanin, srebrne taśmy, brokaty, szycie i dzierganie. Oczywiście chodziło o szycie i dzierganie, budzenie przestrzeni oraz natury. Dodatkowo ważne są rzeki, strumienie, źródła, na co zresztą zwróciła uwagę w swoich analizach Joanna Grądziel-Wójcik, i czas, personifikacje czasu, czas leśny, ludzki, ptasi, roślinny, ogrodowy…

To, co powiedziałaś, wygląda jak omówienie tomiku Pierzchające ogrody, niemniej istnieje przecież pewna zasada twojej poezji, która podpowiadała od dawna, że ważna dla tej poezji jest ciągłość. Mam na myśli zasadę cykliczności, czyli cykle idące przez wiele tomików. Kiedyś Edward Balcerzan mówił, że w poezji Wisławy Szymborskiej obecne są ukryte cykle, a u ciebie są i cykle ukryte, i cykle jawne. Cykl „Zwierzęta nocy”, cykl „Blejtramy” wskazują na regułę ciągłości.


Tak, ale one nie były zaprojektowane, one się wyraźnie ukształtowały same, w kolejnych tomach, w związku z tym nie miałam świadomości, że żyły już w moim debiucie. Nie umiałam jeszcze wtedy pisać tekstów o życiu społecznym, politycznym. Nie miałam odpowiedniego języka. On pojawił się u mnie znacznie później.

Tytuł ostatniego zbioru, Pierzchające ogrody, zaczerpnięty został ze Znikomka Bolesława Leśmiana. Czy związki poetyckie, które wybierasz, a zatem dialogi z poetkami, poetami, którzy są dla ciebie istotni, zmieniły się w ostatnim czasie, czy nadal jest to wzorzec poetycki Tymoteusza Karpowicza, Juliana Przybosia i Leśmiana? Leśmian był cały czas dla ciebie ważny, a czy dzisiaj stał się z jakichś powodów ciekawszy?

Terminowałam u Karpowicza, który jako pierwszy zwrócił na mnie uwagę, on mnie budował, naprawdę wiele mu zawdzięczam, chociaż wtedy był mi bardzo daleki jako poeta, nasze poetyki były różne. Przyjaźniliśmy się, ale zarazem zawsze sobie mówiliśmy prawdę o naszych wierszach. Drugą moją fascynacją był Przyboś, choć to się wolno u mnie rozwijało. Dużo wcześniej istotny był Leśmian, przy czym nie cały. Kocham wiersze Leśmiana, które wiążą się z mottem mojego nowego tomiku, wiersze leśne, tajemnicze, zielone. Nie lubię Leśmiana z Ballad, Leśmiana szokującego, z monstrami półludzkimi, to są wiersze mi obce. Motto do Pierzchających ogrodów jest zaś silnie związane z tym, co chciałabym w poezji robić. (...)