Literatura wobec nicości
Z Arkadiuszem Morawcem rozmawia Sławomir Buryła
(…)
Jako literaturoznawca czuję bliższe pokrewieństwo z historykami niż językoznawcami. Oczywiście szanuję rzemiosło filologiczne i uprawiam je także wtedy, gdy ujmuję literaturę jako formę pamięci historycznej. Moją domeną badawczą jest bowiem to, co Roman Jakobson nazwał przed stu laty literackością, przy czym, wbrew restrykcyjnym zaleceniom tego znakomitego uczonego, pisząc o literaturze, nie waham się „aresztować” – dla potrzeb interpretacji – dyscyplin wiedzy, stanowiących przedmiot zjawisk, o których traktują konkretne utwory. Staram się jednak pozostawać w granicach moich kompetencji: jeśli mam cokolwiek do powiedzenia, to jako literaturoznawca. Trudno być jednak literaturoznawcą i nikim więcej. Literatura, jak żadna inna dziedzina ludzkiej działalności, mówi o wszystkim. W pierwszej kolejności o człowieku, ale też o zwierzętach, grzybach, chorobach, gwiazdozbiorach i kowalskim miechu. Na wszystkim, rzecz jasna, znać się nie sposób. W przypadku tej literatury, którą się zajmuję, nieznajomość historycznego, społecznego czy politycznego kontekstu, lekceważenie go lub, co gorsza, manipulowanie nim – co jest domeną krytyki politycznie zaangażowanej – prowadzi do interpretacyjnych dewiacji. Nawiasem mówiąc, bliski jest mi pogląd, dobitnie wyrażony przez Umberta Eco i Henryka Markiewicza i dyktowany przez zdrowy rozsądek, że wprawdzie nie sposób dowieść prawomocności interpretacji, jednak wciąż posiadamy umiejętność rozpoznania interpretacji błędnej, wadliwej. Potrzebna do tego jest jedynie rzetelna wiedza.
(…)
Twoja dociekliwość i dążenie do ustalenia faktów dają intrygujące efekty. Widać to w szkicu o Profesorze Spannerze. Sporo uproszczeń powstało przy okazji tej osoby (a trochę też w związku z nowelą Nałkowskiej). Na czym one polegają? A może też wiesz, skąd się wzięły?
Niedawno byłem na konferencji w Niemczech, poświęconej polskiej, czeskiej i słowackiej literaturze Holokaustu. Wygłosiłem na niej referat dotyczący legendy o produkowaniu w czasie drugiej wojny światowej mydła z ludzkiego tłuszczu. Opowieść o wytwarzaniu z ludzi mydła jest powszechnie znana, natomiast o profesorze Rudolfie Spannerze uczeni z Niemiec, Czech i Słowacji nigdy nie słyszeli. W Polsce znamy tego uczonego doskonale dzięki, wspomnianemu przez ciebie, utworowi Nałkowskiej, będącemu od 1950 roku lekturą szkolną. Jako że Nałkowska była członkiem Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, nikt przez dziesięciolecia nie próbował podważać jego zawartości czy choćby krytycznie go przeczytać. Tymczasem w świetle stosunkowo niedawnych ustaleń historyków, Moniki Tomkiewicz i Piotra Semkowa, zdaje się ono opierać na świadectwach wątpliwych lub co najmniej dyskusyjnych. Wcześniej istotne wątpliwości zgłaszał dziennikarz Tadeusz Skutnik. Monografistka Nałkowskiej, Hanna Kirchner, wprawdzie wspomina o nich, jednak je bagatelizuje. Podobnie potraktowała, jako edytorka dzienników pisarki, sceptyczne uwagi Jerzego Kornackiego, zawarte w jego niewydanym diariuszu. Kornacki uczestniczył, wraz z Nałkowską, w śledztwie związanym z „fabryką mydła” profesora Spannera, tyle że w przeciwieństwie do swojej znakomitej koleżanki uznał całą tę sprawę za dziennikarską kaczkę, dzieło żądnego sensacji żurnalisty Stanisława Strąbskiego. Zaniepokoiły go także naciski wywierane na członków Komisji przez Sowietów. Ostatecznie jednak stosowny komunikat, informujący, że niemieccy uczeni popełnili w Gdańsku zbrodnię wyrobu mydła z tłuszczu trupów i przygotowywania skóry ludzkiej dla celów użytkowych, podpisał. Podpisała się pod nim także Nałkowska. Wkrótce zaś napisała wspomniane opowiadanie. O wytapianiu z zamordowanych ludzi tłuszczu na mydło i garbowaniu ich skóry na pergamin wzmiankuje ona też w utworze Dorośli i dzieci w Oświęcimiu, ukończonym latem 1945 roku. Pomimo że jesienią tego roku było już wiadomo, że znalezione w gdańskim Instytucie Anatomicznym płaty ludzkiej skóry nie nosiły śladów garbowania ani przygotowania do tego procesu, autorka – będąca nie tylko pisarką, lecz i członkiem komisji śledczej – ten wątpliwy fragment pozostawiła niezmieniony. Tom Medaliony ukazał się dopiero w grudniu 1946 roku, miała więc czas na korektę. Zaniechała jej, co pozostawiam bez komentarza. Dodam tylko, że władze polskie nigdy nie podjęły starań, aby postawić Spannera w stan oskarżenia, nie wniosły o jego ekstradycję, pomimo że nigdy się on nie ukrywał, nie zmienił nazwiska i pracował jako wykładowca uniwersytecki.
(...)