Ciernie korony Himalajów
Piotr Wojciechowski
Czym jest proceder wspinaczki, wędrówek górskich, wypraw wysokogórskich? Sprawa jest poważna, może więc zacząć od anegdoty? Od sztucznej inteligencji uzyskasz wszelkie potrzebne teksty, ale ona nigdy nie powie: mam dość, wezmę plecak i idę w góry. Bo tylko człowiekowi może być dana taka głęboka, dramatyczna, całożyciowa potrzeba. Tak związany jest z górami Wojciech Brański, daje temu świadectwo, pisząc: „Himalaizm, ta wspaniała ostoja nieskrępowanej wolności człowieka i symbol sięgania po nieosiągalne, oferuje dzisiaj igrzyska, w których nie obowiązują już żadne zasady etyczne, a szlaki znakowane są ciałami zamrożonych wspinaczy”.
Książka Brańskiego zasługuje na szacunek, wzywa do rozmowy serio. Centralnym jej tematem jest śmierć górska. Dlaczego himalaizm stał się takim procederem, że nie są rzadkością wyprawy, na których ginie co czwarty uczestnik? Dlaczego w Himalajach to polskie wyprawy płacą największy haracz śmierci?
Wojciech Brański, rocznik 1935, należał do pokolenia, które przygodę z górami rozpoczęło w najszczęśliwszym, klasycznym okresie polskiego taternictwa. Ten sam fart mieli inni autorzy aktualnie ukazujących się ważnych książek o górach, znani również w życiu publicznym – Tomasz Łubieński, historyk i dramaturg (Osiemdziesiąt plus minus), Andrzej Paczkowski, historyk i politolog (Góry i teczki, biografia mówiona spisana przez Patryka Pleskota). Ja sam także przyszedłem w Tatry w tym czasie, kiedy harmonijnie łączyło się przeżycia zachwytu przyrodą, wtajemniczenie w góralski folklor, sportowe przeżycia w skale, jaskiniach i śniegu, a także komfort wyjścia ze strefy partyjnej wszechwładzy i ubeckiej inwigilacji. Dla nas Tatry Chałubińskiego i Zaruskiego były niedawno, wojna się skończyła ledwie wczoraj, a przygody z czekanem i liną niosły nowe obietnice. Z tego czasu przytoczyć chcę słowa zasłyszane wtedy w środowisku wspinaczy na werandzie schroniska nad Morskim Okiem: Chodzenie na coraz trudniejsze drogi, to jak ostrzenie noża. Ale w pewnej chwili trzeba powiedzieć: teraz nóż ma krajać. Bo jak będziesz tylko ostrzył i ostrzył, trzonek zostanie ci w ręku.
Wracając rok po roku w ukochane góry, mogliśmy zauważać postępujące przemiany, widzieliśmy, jak odchodzono od zdrowego pojmowania taternictwa jako czynnika formującego osobowość, budującego sieć przyjaźni, ukierunkowanego na wniesienie wartości w jakiś projekt życia zawodowego, rodzinnego, społecznego. Mierzenie się z coraz trudniejszymi górami, wyjazdy w Alpy, na Kaukaz, w Himalaje, formowanie się elit hołdujących sportowemu współzawodnictwu, napór czynników politycznych, kibicowanie mediów, profesjonalizacja, komercjalizacja – to wszystko szybko i głęboko odmieniło myślenie ludzi gór. Już po pięćdziesięciu latach zmieniły się uwarunkowania formalne i finansowe, jest nowy sprzęt, nowe środki łączności, a najważniejsze – przyszły pokolenia o innych motywacjach, innej etycznej wrażliwości. Nawet ci, którzy chcą dziś iść w góry w stylu wycieczkowo-romantycznym, nie mogą się wymknąć temu, że jest gdzieś wyżej i dalej świat rekordów i wyczynów, medialnej sławy, rozhuśtanych ambicji, okrutnych decyzji.
Ten właśnie świat jest głównym tematem książki Test góry. A Wojciech Brański ma pełne kompetencje, aby o nim pisać. Jako legitymujący się osiągnięciami uczestnik wypraw himalajskich, jeden z bardziej liczących się wspinaczy, poznał elity górskie od środka, a co więcej, jest z nimi emocjonalnie związany. Jest też fizykiem i elektronikiem, człowiekiem szanującym logikę, przywiązanym do racjonalnego oglądu faktów. Pisze ciekawie i sprawiedliwie, odsłania czytelnikom trudne do wyobrażenia fakty, przedstawia sytuacje, w których ludzie o krok od śmierci z zimna, głodu, zmęczenia, poddani torturze lodowatej wichury, muszą podejmować decyzje o ratowaniu kogoś, kto ma do śmierci jeszcze bliżej niż oni. Nie ma w Brańskim zgody na to żniwo śmierci, którego jest świadkiem. Widzi, co się zmieniło, jaki nastał kierunek zmian. Tak jak kiedyś sport był radosnym współzawodnictwem zamożnych dżentelmenów, a stał się półgangsterskim przemysłem olimpijskim, tak zdobywanie gór już nie jest romantyczną przygodą fantastów. Trwa wyścig i pokłosie śmierci wydaje się wkalkulowane w jego koszty.
Brański, praktyczny racjonalista, wierzy, że da się zawrócić z drogi moralnej abnegacji, że zmieni to lepsza organizacja, wyraźne zasady i ograniczenia. Autor prezentuje własne pomysły uporządkowania. Wierzy, że będzie mniej śmierci, więcej wzajemnej pomocy, jeśli zbiorą się fachowcy, pogadają, ustalą reguły, spiszą kodeksy. Na razie wszystko jest płynne. Fascynująco ciekawe są bardzo osobiste wypowiedzi himalaistów różnych pokoleń, podobnie jak zapisy toczonych przez nich dyskusji.
Nie wiem, czy można wskazać pewną słabość solidnego pisarstwa Wojciecha Brańskiego. Jako technik i racjonalista czuje się on lepiej, pisząc o konkretach, fizjologii, klimacie, aparaturze, sprzęcie. A przecież obok tego, w nierozerwalnym splocie, jest świat ludzkich charakterów, mocy i słabości ducha, głębokich, świadomych i nieświadomych indywidualnych motywacji. Wspinacz w „strefie śmierci” nosi w sobie dziedzictwo człowieka plemiennego, dziedzictwo narastające przez prawie pół miliona lat. Impulsy podświadomości uczestniczą w podejmowaniu decyzji w sytuacjach krytycznych.
Dla naszych praprzodków góry były przestrzeniami niegościnnymi, jałowymi. Szukano miejsc przyjaznych. Ale też bardzo szybko góry stały się symbolami nieznanych mocy, znaczyły wertykalny kierunek łączący Niebo, Ziemię i Podziemie, stawały się Świętymi Górami. W naszej podświadomości takie przeżycie gór miesza się z plemienną zasadą ratowania życia – póki jest dla plemienia cenne. Brański wie, że na terenie podobnych dywagacji nie byłby dla czytelnika dobrym przewodnikiem, piękne i uczciwe jest to, że przywołuje lekarza, psychologa, filozofa, teologa, pisarza, prokuratora, że włącza w tok rozważań ich opinie. Te głosy będą dla wielu czytelników najcenniejszą częścią książki.