O mądrości chwastów
Piotr Wojciechowski
To, co nam dzisiaj najpotrzebniejsze, to dobra szkoła. Kamieniem filozoficznym, który przemienić może każdą szkołę w szkołę dobrą, jest relacja między mistrzem a uczniem oparta na autorytecie, przyjaźni, zaufaniu. W książce o roślinach, napisanej przez panią adiunkt Urszulę Zajączkowską, znalazłem piękny, pełen głębi i poezji opis takiej właśnie relacji. Autorka nie spotkała nigdy starszego o dwa pokolenia badacza z uniwersytetu w Bristolu, profesora Petera W. Barlowa. Jedna z prac Barlowa wydała się polskiej badaczce rewelacyjna, ale nie śmiała zwrócić się do angielskiego przyrodnika wprost. W 2015 roku dotarła do niego okrężną drogą, a już w 2017 roku w czasopiśmie „Plant Biology” ukazała się drukiem ich wspólna publikacja o wpływie faz księżyca na ruchy liści mięty w procesie wzrostu rośliny. O współpracy z mistrzem pisze Zajączkowska z zachwytem, wdzięcznością i czułością: „Tak zaczęła się moja dwuletnia podróż w eksperymenty, myślenie i podziwy, w towarzystwie człowieka, który zmienił moje patrzenie na rośliny i na naukę, na zawsze”. Czytelnik zostaje zaproszony w krąg światła owej korespondencyjnej i telefonicznej przyjaźni: „»Ula, a czy czytałaś Pochwałę cienia Tanizakiego?«. I znowu flara nad głową i gadanie, i śmiałe poszerzanie myślenia o geometrie, czarne dziury, kosmos i oceany, kraby, owoce jemioły, dżem z pomarańczy, jaki właśnie robił, i dalej o matematykę, poezję (tłumaczył wiersze z hiszpańskiego), o muzykę (grał na fortepianie). A mięta nam wtedy rosła i tańczyła, a ja w nocy klikałam klatki filmów, analizowaliśmy to potem”.
Profesor Barlow zmarł, nie dożył spotkania. W dorobku nauki przybyła jedna wspólna praca, w książce został jej ślad, a promieniowanie opisanej przyjaźni trwa, jest darem dla czytelnika. Od wspomnienia owej niezwykłej znajomości chcę rozpocząć przedstawienie czytelnikom Patyków, badyli – wyjątkowej, wielowarstwowej, fascynującej lektury. Czytam i staję się uczniem autorki, wpisanym w mit mistrza i ucznia.
Urszula Zajączkowska jest adiunktem w Samodzielnym Zakładzie Botaniki Leśnej SGGW w Warszawie. Przedmiotem jej badań są ruchy roślin towarzyszące ich wzrostowi, a także fazy starzenia się, umierania, rozkładu roślin. Jest również nagradzaną poetką, filmowcem, fotograficzką, felietonistką. Wszystkie zakresy jej aktywności znalazły odbicie w treści i formie książki. Dlatego botaniczna wiedza, jaką czerpię z kart Patyków, badyli, to zaledwie jedno ze spotkań. Język, jakim posługuje się Urszula Zajączkowska, okazuje się nie mniej ważny. Od pierwszych zdań uświadamia nam – to nie jest zwyczajna książka przyrodnicza. Wita nas polszczyzna destylowana w poetyckich tyglach od Leśmiana po Grochowiaka i Różewicza, świadomie szafowana w ten sposób, aby uwagę, czujność językową czytelnika trzymać w nieustannym alercie, aby zaskakiwać, bawić, a przede wszystkim wzruszać. Przez wzruszenie takim konstrukcjami jak: „brudzisko” – „szaroburzyć się” – „przetrzęsiony życiem” autorka odsłania własną osobowość, uczuciowość, temperament, swoją filozofię przyrody. Odkrywczość słowotwórcza, celność i świeżość metaforyki błyszczą tym ciekawiej, że służą do opowieści o metodach i strategii najnowocześniejszych badań. Obok metaforycznych zwrotów, takich jak: „A rośliny są przecież jak linie papilarne powietrza”, albo (na tej samej 55 stronie): „Kraję wszystko w kostkę ścinając w sobie końcówki niepewności”, padają terminy naukowe: „kambium – enzymy hydrolityczne – apoptoza – poikilohydryczny” itd.
Nie potrafię osądzić, co jest w tej książce cenniejsze: czy solidna dawka przejrzyście ukazanej wiedzy biologicznej, czy bardzo nieprzejrzyste, pełne sprzeczności i tajemnic spotkanie z osobowością autorki, odsłaniającej się nie tylko przez styl, w jakim prowadzi nas – od zachwytu do zachwytu – przez dziwność i piękno roślin, ich zachowań, ich tkankowego wnętrza, komórkowej chemii. Urszula Zajączkowska zaprasza czytelników do swego życia migawkowymi fragmentami autobiografii, zaprasza do swojej małej ojczyzny, na obrzeża Wołomina, w chwastowiska, w zaułki umierających drzew, w zasieki pokrzyw. A co może najważniejsze – zaprasza nas w swoje zadumy filozoficzne dotykające i odwiecznych tajemnic bytu, i gorącej aktualności ekologicznego wirażu naszej cywilizacji.
„Inność roślin wyraża się głównie tym, że one w zdecydowanej większości nie muszą nikogo i niczego zabijać, by się odżywiać, wzrastać i zasiedlać, oraz tym, że są przykute do miejsca na zawsze, są więc jeszcze bardziej współodczuwające z otoczeniem. Muszą. Nie uciekną”. „W naturze nie ma spokoju. Nawet śmierć jest początkiem żarłocznego zajmowania nowo powstałej niszy. Bez rozczuleń. Przewrócona na wietrze brzoza leży jak orka na brzegu. Oświetla ją otwarty nad nią tunel do nieba. Zamyka się z roku na rok”.
Lektura Patyków, badyli odmieniła mnie. Każdego odmieni. Wychodzę na spacer nad Jeziorko Czerniakowskie, spotykam w zielonym gąszczu poczerniałe widma krzewów i drzewin. Zabił je chuligan, który jesienią podpalił trzciny. Teraz wiem, jak umierały te drzewa, wiem, jaki cud odnawia jednoroczne rośliny wokół. Wiedza i emocje, z jakimi została przekazana opowieść Urszuli Zajączkowskiej, sprawiły, że ja tu odwiedzam moją zieloną rodzinę po złej przygodzie.
Poezja i wiedza autorki splatają się najściślej tam, gdzie kończy się roślinne życie, a zaczyna proces drewnienia, więdnięcia lub usychania, butwienia, gnicia, pożerania resztek. Tam, gdzie ledwie zieleniejące kiełki idą pod buty czy opony, pod cement i asfalt. Przejmujące, elegijne są stronice rozdziału poświęcone zieleni, która staje się pionierem życia w gruzowiskach zrujnowanej wojną Warszawy. Z tych tekstów wynika najwyraźniejszy przekaz moralny Patyków, badyli. Oto człowiek tratuje miastem dziką, naturalną, harmonijną przestrzeń przyrody. A potem, doznając nieludzkiej obcości przestrzeni miejskiej, rozpaczliwie próbuje nakryć rany zielenią trawników i barwami klombów, czyni sobie schrony dla duszy i ciała w parkach. Opowieść o tym to metafora objawiająca los planety, komentująca tę chwilę, kiedy dziennikarze nie mogą już pisać „skutki globalnego ocieplenia”, a walą otwartym tekstem: „wkraczamy w kataklizm”.