Innego końca świata nie będzie?
Jagoda Wierzejska
Recenzent mający ocenić Bodaj Budkę nie jest w łatwej sytuacji przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, Bodaj Budka to utwór – mówiąc językiem Gombrowicza – „inny, dziwniejszy”. Po drugie, jego ocena w dużej mierze zależy od nastawienia oceniającego: od przyjętej przezeń perspektywy oraz wagi – lekkiej lub ciężkiej – jaką zdecyduje się on nadać głównemu problemowi utworu.
Bodaj Budka jest najnowszą powieścią Natałki Babiny, pisarki urodzonej w 1966 roku w Zakazance, białoruskiej wsi nieopodal Brześcia. Babina identyfikuje się jako Ukrainka, ale pisze w języku białoruskim – zarówno teksty prasowe (jest dziennikarką niezależnej gazety białoruskiej „Nasza Niwa”), jak i utwory literackie. Wśród tych ostatnich należy wymienić zbiór opowiadań Krywi nie pawidna być widna i powieść Miasto ryb. Oba dzieła zostały po raz pierwszy opublikowane w 2007 roku, przy czym drugie doczekało się tłumaczenia między innymi na język polski, zyskując pewien rozgłos na naszej scenie literackiej. Teraz dołącza do niego Bodaj Budka, książka z 2019 roku, świeżo przybliżona rodzimemu czytelnikowi przez bardzo dobry przekład Anny Korzeniowskiej-Bihun.
Główną bohaterką Bodaj Budki – podobnie jak Miasta ryb – jest Ałka Bobylowa, pięćdziesięcioletnia pisarka, która pochodzi z Berestejszczyźny i kupuje tam pierwszą w życiu nieruchomość: stare, pokolejarskie siedlisko z budynkiem mieszkalnym, zabudowaniami gospodarskimi i rozległym sadem, tuż koło torów biegnących do Brześcia; słowem – tytułową Budkę. W Budce planuje rozpocząć nowe życie: przeprowadzić remont i napisać powieść, która utkwiła w martwym punkcie. Początkowo wszystko jej sprzyja. Las chwojek na horyzoncie z urokiem odcina się od gorejącego zachodem nieba, trawy cudnie falują na wietrze, zioła pachną w gasnącym sierpniowym upale, Ałka oddycha pełną piersią (a po prawdzie zaciąga się papierosami) na werandzie i pisze. Potem urządza pierwsze przyjęcie dla koleżanek i z radością słucha, jak ich śmiech płynie w sielską noc białoruskiej wsi… A potem za leszczyną znajduje zwłoki. Zaczynają się dziać rzeczy niesamowite. Atmosfera gęstnieje, aż w końcu trup ściele się gęsto, krew płynie potokami, a ochłapy mięsa latają w powietrzu razem ze… statkami kosmicznymi w kształcie złotych kołaczy. Białoruś, a zwłaszcza Berestejszczyźnę atakują bowiem bezwzględni „obcy” zwani Antygomami. W sposób niezrozumiały, ale skuteczny, sprawiają, że państwo staje się szczelnie zamkniętą enklawą, w której wszystkie zjawiska fizyczne ulegają groźnym dla ludzi zaburzeniom, a sami ludzie, odcięci od podstawowych dóbr i mediów, poddani podprogowym rozkazom Antygomów, przekształcają się w bezwolnych niewolników lub – wedle określenia jednej z bohaterek utworu – w „biośmieci”.
Jak widać, mamy w Bodaj Budce całą feerię konwencji literackich. Najpierw zawiązanie akcji, zgodne z regułami powieści obyczajowej, osuwa się w kryminał w stylu noir – chwyt to niezbyt oryginalny, ale tu udany i rozbudzający ciekawość. Dalej zasady świata przedstawionego zbrodni, dochodzenia i kary ustępują jednak normom właściwym horrorowi, fantastyce i science fiction. Konwencje mnożą się tu jak grzyby po deszczu, ale i – jak grzyby, które w Bodaj Budce układają się w ostrzegawcze napisy – nie są dziełem przypadku; przeciwnie: znaczą. Babina stosuje je bowiem nie tylko z rozmysłem, lecz również z rozmyślną – mającą zwracać naszą uwagę – przesadą; wspólnym mianownikiem wątków utrzymanych w różnych, atoli jednakowo przerysowanych konwencjach czyni natomiast groteskę. Niektórzy czytelnicy uznają zapewne, że taki miszmasz jest zbyt ciężkostrawny, aby rozsmakować się w lekturze. Inni – mniemam, że nie będzie ich mało – zagustują jednak w kontrastach, hiperbolach i absurdach narracji Babiny; a może nawet uznają, że to literacki creme de la creme.
Jestem wszelako zdania, które wyraziłam na wstępie, że o odbiorze Bodaj Budki decyduje w pierwszym rzędzie coś innego niż stopień otwartości odbiorcy na żonglerkę konwencjami oraz groteskowe przerysowania. Decyduje mianowicie nastawienie do centralnego problemu powieści. A problem ten to zagadnienie utraty i walki o odzyskanie tożsamości grupy ludzkiej rozumianej jako naród. Babina przedstawia ową utratę w kategoriach zapominania o swoich korzeniach: o ziemi oraz tradycjach i języku jej rodowitych mieszkańców; walkę natomiast ukazuje jako przywracanie pamięci o przeszłości, odtwarzanie związku ze światem przodków oraz umacnianie nacjonalizmu, który w jej ujęciu oznacza nie wywyższanie własnego narodu, tylko poczucie jego wyjątkowości i niezależności. Budując swoją niesamowitą opowieść jak literacki patchwork, autorka stara się pokazać, że utrata tożsamości przekształca naród w bezwolną ludność i czyni zeń łatwy cel dla tych, którzy umacniają swą władzę, stosując narzędzia opresji i zastraszania. Czytelnikom, którym bliskie są literackie i nieliterackie wizje współczesnego kosmopolityzmu i nomadyzmu (dalekie zaś – padające w powieści – słowo „nacjonalizm”), ów przekaz może wydawać się obcy, a nawet nieistotny. Odbiorców doceniających literaturę i fenomen zakorzenienia, powinien jednak do siebie przekonać.
Ja – jako czytelniczka i recenzentka – uznaję, że kwestia podjęta przez autorkę i wyrażona w formie wielkiej metafory (bo tak odczytuję jej multi-konwencjonalną, groteskową opowieść) to problem ważny; problem wagi ciężkiej. Zawierzam autorce, że gdy pisze o „własnej ziemi”, o „czystej krwi” i „czystym języku”, nie ma na myśli żadnego Blut und Boden, tylko dumę ze swojości i swojskości; mocne, by tak rzec, dzierżenie autoidentyfikacyjnej busoli, które sprawia, iż można daleko odejść od domu, bo zawsze wiadomo, jak do niego wrócić. Nie ukrywam też, że na moje nastawienie do Bodaj Budki wpływają okoliczności towarzyszące wydaniu jej polskiego tłumaczenia, czyli sytuacja społeczno-polityczna na Białorusi w drugiej połowie 2020 roku. Nie jestem zwolenniczką uzależniania interpretacji literatury od politycznej bieżączki i zdaję sobie sprawę, że powieść Babiny powstała przed rokiem 2020, ale jednocześnie uważam, iż literatura jest nie tylko z polityką związana, jest – więcej – polityczna, a kontekst ideologiczny potrafi oddziaływać na recepcję utworu także ex post. Mając na względzie ów kontekst, jestem skłonna odczytać Bodaj Budkę jako ważną przypowieść o tym, że tracąc związek ze swoją wspólnotą i jej przeszłością, sami sprowadzamy na siebie zagładę – polityczną i aksjologiczną; sami przywołujemy zabójczych „obcych”, bo w istocie – to słowa Babiny – „tylko ciepłem ludzkich rąk można wyłamać kraty, które powstrzymują zło”. Odtwarzając wspomniany związek, stajemy się natomiast samoświadomymi, sprawczymi podmiotami, kreujemy teraźniejszość i przyszłość, bo przecież „tylko ciepłem ludzkich rąk” można też postawić zaporę złu.
Kto wie? – być może innego końca świata nie będzie. I być może nie ma dla nas innej nadziei.