Różne pamięci o PGR-ach
Ewelina Szpak
Pod koniec PRL-u działało około półtora tysiąca PGR-ów, które zajmowały blisko dwadzieścia procent ziemi rolnej i utrzymywały prawie dwa miliony mieszkańców (w tym kobiet i dzieci). Jak dowodzi Bartosz Panek, losy i historia tej społeczności stanowiącej blisko pięć procent ówczesnej populacji Polski wciąż są w dyskursie publicznym mocno problematyczne i wstydliwe, słabo zaznaczając się również w naszej pamięci zbiorowej. Bartosz Panek patrzy na przeszłość socjalistycznych kombinatów rolnych i zamieszkujących je społeczności świeżym okiem i z charakterystycznym dla reportera dystansem. Sprawia to, że czasami jego komentarze czy interpretacje cechuje zarazem prostota i rozbrajająca trafność. Autor, inaczej niż wielu obecnie popularnych autorów reportaży historycznych, świadomie odrzuca pogoń za wyzwalającym duże społeczne emocje jednowymiarowym bohaterem i czarno-białą wizją opisywanej rzeczywistości. Pozostaje wrażliwy na kwestie różnorodności – zarówno odmienności regionalnych w funkcjonowaniu państwowych przedsiębiorstw rolnych, jak i zróżnicowań kulturalnych oraz społecznych, które nierzadko determinowały sposób funkcjonowania ich załóg, przekładając się wyraźnie na ekonomiczną dochodowość. Wykazuje tym samym dużą rzetelność i uczciwość badawczą.
Bohaterami reportażu są byli pracownicy i pracownice PGR-ow, reprezentujący różne ośrodki i regiony oraz zajmujący zróżnicowane pozycje w zakładowej hierarchii, a także reprezentanci „świata zewnętrznego”: politycy, ekonomiści i eksperci, odgrywający kluczowe role w procesach tworzenia tych całkowicie obcych polskiej kulturze rolnej socjalistycznych instytucji oraz ci, którzy decydowali o procesach i etapach ich unicestwiania na przełomie XX i XXI wieku.
Osadzone w tak długiej perspektywie czasowej historie odnoszą się też do czasów teoretycznej PGR-owskiej prosperity, gdy jako projekt polityczno-ekonomiczno-społeczny instytucje te budowane były od podstaw i zajmowały stałe miejsce w propagandowej narracji. Narracja owa utożsamiała je z komunistyczną modernizacją, w tym z tworzeniem „nowego społeczeństwa”.
Bartosz Panek nie kończy swojej książki na PRL-u. Zestawia opowieść o dekadach stalinizmu, „małej stabilizacji” czy gierkowskiego „dobrobytu” z doświadczeniami i pamięcią okresu transformacji, doprowadzając wiele indywidualnych historii ludzi i miejsc do współczesności. To długie trwanie pozwala na prześledzenie nierzadko pełnych traumatycznych pęknięć trajektorii losów pracowników tych przedsiębiorstw, a później również ich dzieci, co w reporterskim opisie Panka jest szczególnie wartościowe i poruszające.
Robotnicy rolni (zbiorcze określenie pracowników PGR-ow) od początku formowania się instytucji obciążeni byli swoistym wykluczeniem i stygmatem. Już na początku lat pięćdziesiątych, a więc w chaotycznym okresie stalinizmu, do pracowników PGR-u powszechnie i wbrew propagandzie przylgnęła łatka nierobów i ludzi z marginesu. Był to czas, gdy kadry rekrutujące się z junaków, członków ZMP, bezrolnych i tak zwanych ludzi zbędnych migrujących z różnych części Polski osiedlały się (często tymczasowo) w tworzonych gospodarstwach, gdzie nierzadko byli skazani na życie w prymitywnych, odbiegających od propagandowych obrazów warunkach. Choć te ostatnie w miarę odbudowywania kraju ulegały stopniowej poprawie, ściągając kolejne pokolenia pracowników (od przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych często już adeptów szkół zawodowych i techników rolniczych), to z powodu słabej rentowności gospodarstw łatka „pegieerusów”, „dworusów” i „nierobów” wciąż trzymała się mocno.
Robotnicy rolni jako wychwalani przez propagandową prasę beneficjenci systemu budzili zwykle skrajne i negatywne skojarzenia, zarówno w środowisku robotniczym, inteligenckim, jak i w chłopskim. Chłopi, zwłaszcza najstarsi gospodarze, najbardziej doświadczeni powojenną rewolucją społeczną i własnościową, odnosili się do nich ze szczególną pogardą. Mimo dokonujących się w kolejnych dekadach zmian – zwiększania kontaktów ze wsią indywidualną i PRL-owskim miastem i miasteczkiem – „pegeerowcy” nadal byli opisywani przez środowiska zewnętrzne w kategoriach inności i gorszości. Panek, przeglądając archiwalne reportaże, publicystyczne teksty czy późniejsze opracowania socjologiczne, również dostrzega, że stale wybijającymi się na plan pierwszy tematami w tych narracjach do końca lat dziewięćdziesiątych były brud, bylejakość, alkoholizm, nonszalancki stosunek do własności państwowej, wielodzietność i patologie. I choć, jak pokazują historie samych pracowników, negatywne zjawiska rzeczywiście były częste w przestrzeni PGR-owskich zakładów i osiedli, to współwystępowały one z zupełnie innymi postawami i zjawiskami, takimi jak zaangażowanie i poświęcenie pracy, przywiązanie do pracy w rolnictwie, indywidualne ambicje, bliskie, pozytywne relacje towarzyskie czy rodzinne.
Cechująca społeczności PGR-ow – słabiej niestety zaznaczona przez autora – wysoka mobilność załóg, a jednocześnie swoista izolacja środowiskowa, w jaką wpadały te społeczności, sprawiały, że choć ciężar „przynależności do PGR-owskiego świata” był przez nie odczuwany, to jednak przegrywał z wyniesioną w większości przypadków z chłopskich domów priorytetową potrzebą ekonomicznego przetrwania (nawet kosztem statusu społecznego). Takiemu podejściu sprzyjał oferowany przez przedsiębiorstwa system świadczeń socjalnych.
Ideologiczno-polityczne kwestie (wychwalana w ówczesnej prasie wyższość gospodarstw kolektywnych i państwowych nad gospodarstwami rodzinnymi) raczej nie znajdowały wśród PGR-owskich załóg przekonania. Dla większości praca była po prostu pracą. Wykonywana była tak jak w innych zakładach socjalistycznych, w charakterystyczny dla epoki, nierzadko byle jaki sposób, który wielokrotnie badacze środowisk robotniczych (miejskich) wyrażali w powszechnym w ówczesnych dekadach powiedzeniu: „Czy się stoi czy się leży, dwa tysiące się należy”. Jak pokazuje Panek, na poziomie społecznym i codziennym PGR-owska samowystarczalność i izolacja środowiskowa pozwalały na skuteczne ignorowanie funkcjonującego na zewnątrz wizerunku. Swoistym parasolem ochronnym stała się również propaganda. To, co wszak przez dekady było wypierane i biernie akceptowane, w latach dziewięćdziesiątych uderzyło z całą mocą, stając się też stopniowo publicznymi argumentami koronnymi na rzecz transformacyjnego „ostrego cięcia” i konsekwentnej likwidacji rolnictwa państwowego.
Kwestie ekonomiczne – nierentowność i zadłużenie większości kombinatów – miały oczywiście ogromne znaczenie i wymagały konkretnych działań oraz gruntownych reform. Jak jednak wielokrotnie przyznawali autorowi niektórzy reprezentanci ówczesnych elit politycznych, większość decyzji podjęta została przy całkowitym pominięciu czynników społecznych. Nie powstał również żaden ogólnopolski program systemowego wsparcia dla tych obszarów.
Podpieranie się w przekazach publicznych argumentacją o PGR-owskiej wyuczonej bezradności, patologizacji życia codziennego, braku poszanowania państwowej własności, jakie w odbiorze społecznym podbiła wyemitowana w 1997 roku w porze największej oglądalności Arizona, służyć miały uzasadnieniu bezwzględności dokonujących się w latach dziewięćdziesiątych przemian, które w szczególnie brutalny sposób dotknęły te społeczności. Panek zwraca również uwagę na brak reprezentanta robotników rolnych wśród ekip rządzących po 1989 roku. Dominowali wśród nich politycy z dużych miast i ośrodków przemysłowych, sprawy wsi reprezentowali zaś rolnicy indywidualni. Ten brak reprezentacji przekładający się na brak zrozumienia realiów funkcjonowania PGR-ow i błędne w niektórych obszarach decyzje doskonale pokazywała cytowana przez autora wypowiedź Janusza Lewandowskiego. Ten minister przekształceń własnościowych dekadę po rozpoczęciu reform stwierdzał: „To był błąd w wyobrażeniu dynamiki zmian. Za mało było myślenia o katastrofie socjalnej, o wymiarze ludzkim, (…) to był błąd wyobraźni”.
Reportaż Bartosza Panka nie jest opowieścią o jednej pamięci o PGR-ach. Jest to raczej opowieść o wielu jej odsłonach i wersjach. Depozytariuszami wyłaniających się i nierzadko skonfliktowanych pamięci są różni aktorzy – wielopokoleniowe społeczności popegeerowskie, jak również opisujący i badający te przestrzenie naukowi eksperci (socjolodzy), politycy i ekonomiści, a także goniący za emocjami publicyści i filmowcy. W narracji prowadzonej przez autora ponad tę polifonię wybija się wyraźnie zaznaczana przez niego niezgoda na utrwalone odzieranie popegeerowskich społeczności z ich godności i człowieczeństwa, a także przebijającej się z relacji rozmówców reportera sprawczości, pokoleniowej traumy oraz niezwykle kosztownej społecznie, ale i budzącej ogromny podziw transformacyjnej przedsiębiorczości, stającej całkowicie w poprzek wobec wyobrażenia rzekomo bezradnego „homo sovieticusa”.
W ostatnich kilku latach pojawiło się na polskim rynku wydawniczym bardzo dużo reportaży i opracowań publicystycznych dotyczących historii widzianej z perspektywy oddolnej i prowincjonalnej. Robotnicy rolni stojący kulturowo na pograniczu małego miasta i wsi nie doczekali się jeszcze większego zainteresowania twórców i reprezentantów tak zwanego zwrotu ludowego. Czy książka Bartosza Panka to zmieni? Oby.