Chichotliwa ironia, scalone archiwum

Ireneusz Staroń

Pierwsza edycja książkowa drukowanej dotąd we fragmentach Katarzyny. Powieści berlińskiej Włodzimierza Odojewskiego to jedna z najważniejszych publikacji roku 2024. Dzieło w opracowaniu Magdaleny Rabizo-Birek nie tylko wieńczy cykl podolski, ale także w sposób symboliczny kończy działalność wydawniczą Instytutu Literatury.  Utwór Odojewskiego składa się z dwóch części. Pierwsza – Odejść, zapomnieć, żyć… – to bezpośrednia kontynuacja Zasypie wszystko, zawieje…, opowiadana z perspektywy zaginionej Katarzyny Woynowiczowej, żony zamordowanego w Katyniu Aleksego. Kobiecie ocalałej z rzezi galicyjsko-wołyńskiej udaje się uciec z domu publicznego dla niemieckich żołnierzy, w którym była więziona i wykorzystywana. Część pierwsza rozpoczyna się jeszcze przed epilogiem Zasypie, wszystko, zawieje…, a więc jesienią 1943 roku, kiedy do dawnych granic II RP zbliża się gwałtownie armia sowiecka, wypierająca wojska hitlerowskie. Akcja części drugiej – Powieści berlińskiej – toczy się na początku lat sześćdziesiątych w Berlinie Zachodnim. To w nim po dwudziestu latach Katarzyna spotyka ponownie Pawła, młodszego brata zamordowanego Aleksego. W Odejść, zapomnieć, żyć… narracja prowadzona jest z perspektywy Katarzyny, w Powieści berlińskiej z perspektywy Pawła (z wyjątkiem rozdziału III). To rozszczepienie pomaga zrozumieć, czym w istocie jest rekonstrukcja powieści z 2024 roku.

Przygotowanie do publikacji dzieła zajęło Magdalenie Rabizo-Birek pięć lat. Badanie wariantów tekstowych zdeponowanych na UAM w archiwum Odojewskiego, w postaci zarówno rękopisów, jak i plików elektronicznych, pozwoliło na ustalenie redakcji tekstu możliwie zbliżonej do zamysłu autorskiego. Jednocześnie edycja z roku 2024 uwzględnia fragmenty niedokończone, miejsca, w których autor za pomocą wielokropków oraz odstępów zasygnalizował potrzebę dalszej pracy, a także niewłączone w obręb narracji aneksy zawierające alternatywne wersje wydarzeń. Tym samym zaprojektowana przez edytorkę powieść staje się dziełem o formie „ruchomej”, świadectwem zmagania z nią samą, w którym wartości funkcjonalnej nabierają wszystkie odsłony brulionu. Odojewski rozpoczął pisanie Katarzyny… w 1975 roku. Dzieło powstawało z przerwami ponad czterdzieści pięć lat i nigdy nie zostało opublikowane w całości. Obszerne fragmenty ukazywały się na łamach emigracyjnych „Kultury” i „Wiadomości” w roku 1980 oraz „Archipelagu” w 1985, a także w czasopismach krajowych: „Regionach” (1991), „Arcanach” (2002) i „Wyspie” (2007). Rozdział Etap był nawet drukowany czterokrotnie w różnych wariantach, właśnie w „Wiadomościach”, „Archipelagu”, „Regionach” oraz dodatkowo w „Wyspie” w roku 2011. Ostatni fragment, a więc rozdział drugi części Ocalić, zapomnieć, żyć… Magdalena Rabizo-Birek podała do druku w 2020 w „Twórczości”. Była to zarazem ostatnia ukończona przez Odojewskiego partia tekstu nieogłoszona za życia.

Czytana z dzisiejszej perspektywy Katarzyna… jawi się jako nowoczesne work in progress, którego struktura, tematyka, a także okoliczności powstawania wytworzyły szczególną sytuację nadawczo-odbiorczą. Awangardowość powieści została wzmocniona przez lekturę fragmentaryczną, a to, co pierwotnie stanowiło kontekst zewnętrzny – trudności towarzyszące kolejnym próbom finalizacji – zaczęło być odczytywane jako element strategii twórczej. Ogniwa cyklu podolskiego przypominają części Mickiewiczowskich Dziadów, dzieła, które również nigdy nie zostało ukończone, miało natomiast przekształcić się w projekt egzystencjalny, w „widowisko wcielone”, w poezję „żywą”.

Świat przedstawiony tworzy u Odojewskiego rozbudowana, szkatułkowa składnia, za pomocą której autor łączy różne płaszczyzny czasowe, stany świadomości, a także kilka możliwych i faktycznych realności. Labiryntowa konstrukcja, proza „wolnego oddechu” ukazują warstwowość psychiki bohaterów, szerzej zaś mechanizmy percepcji opierające się na synchronizacji wielu bodźców. Założony przez autora wolniejszy tryb lektury wynikający z fabularyzacji opisu oraz tego, że ruch fabuły zostaje niekiedy zastąpiony przez ruch składni, można widzieć nie tylko w kontekście technik narracji psychologicznej, prozy wewnętrznej o proweniencji modernistycznej. Narracja jako monolog wypowiedziany zbliża się niekiedy do strumienia świadomości. Ukazuje niejednoznaczne relacje wewnątrz samego podmiotu, defragmentację jego osobowości, projektowanie sennej nierzeczywistości na jawę oraz na odwrót. Choć polska proza w ostatnich latach dość często skupiała się na próbach artykulacji traumy, to wciąż w swoich poszukiwaniach nie przekroczyła osiągnięć Odojewskiego.

Dla dzisiejszego czytelnika Katarzyna… jest powieścią o oddzieleniu głowy od ciała, o braku poczucia pełnej tożsamości bohaterki samej ze sobą. Trauma trwa, tytułowa postać w kolejnych sekwencjach znajduje się jakby wciąż na nowo w zawieszeniu. Odpowiada temu gęstość opisu, a zarazem napięcie pomiędzy perspektywami narracji: wszechwiedzącego opowiadającego, który staje się niekiedy emanacją którejś z warstw świadomości Katarzyny. Mowa pozornie zależna jest u Odojewskiego jednym z filtrów utrudniających dotarcie do faktycznych myśli i uczuć bohaterki. Niekiedy dopuszczenie Katarzyny do głosu prowadzi nawet do podważenia statusu ontologicznego świata przedstawionego. Nie wiadomo bowiem, co jest majakiem, wizją, snem, projekcją, co wspomnieniem, a co rzeczywistym dialogiem. Głosy innych postaci również zostały włączone w obręb mowy pozornie zależnej, funkcjonują na prawach cytatu. Odwołując się do formuły różewiczowskiej, polifonię powieści Odojewskiego można nazwać „walką o oddech”. Aby dotrzeć do prawdziwego głosu Katarzyny, należy zdjąć kilka filtrów, a na końcu wciąż nie mamy pewności, że warstwa, do której dotarliśmy, nie jest kolejną projekcją, kojącą fantazją wytworzoną przez straumatyzowaną bohaterkę. Technikę tę można odczytywać także jako próbę artykulacji głosu kobiecego w świecie. „Rozrzucona” forma Katarzyny… najpełniej świadczy o tym, że w połowie trzeciej dekady XXI wieku to autor tworzący największe dzieła w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych lepiej wyczuwa puls epoki niż współcześni debiutanci. W każdym razie jest nie mniej od nich współczesny, zwłaszcza wówczas, gdy „głowę pod opatrunkiem przeszywa krótkie, lecz ostre ukłucie bólu i w sienniku rozszeptuje się pod nią szeleszcząco suchą, chichotliwą ironią”.