Zagłada na czarnoziemach

Wojciech Stanisławski

Niewola „bańki informacyjnej”, opisywana coraz częściej przez socjologów w epoce Facebooka, dotknąć może każdego. Zajmując się historią i pamięcią komunizmu w Europie Wschodniej, nietrudno uznać, że Hołodomor, ukraiński Wielki Głód, jest jedną z najgłośniejszych zbrodni komunizmu i stanowi element składowy każdej narracji, rutynowo przywoływany w amatorskich dyskusjach niemal jako hasło, mające zaświadczyć o niezbywalnej zbrodniczości systemu nie skutecznie, co łagry, czystki czy Katyń.
Tak nie jest. Niezależnie od tego, czy stało się tak bardziej za sprawą wieloletniej kampanii dezinformacyjnej Związku Sowieckiego, słabości i osamotnienia emigracji ukraińskiej na Zachodzie czy swoistej rywalizacji ofiar – o Wielkim Głodzie przez lata niemal nie wiedziano ani na Zachodzie, ani na samej Ukrainie, ani w Rosji, gdzie zresztą część publikacji na ten temat do dziś ścigana jest na mocy ustaw antydefamacyjnych. W Polsce Wielki Głód jako hasło jakoś funkcjonuje w obiegu publicznym, do dziś jednak nie wydano u nas tak podstawowej, przełamującej milczenie pozycji, jak monografia Roberta Conquesta z lat osiemdziesiątych XX wieku.

Anne Applebaum musiała zatem liczyć się z ignorancją czytelników, nieograniczoną zresztą do wydarzeń lat 1931—1933. Niezbędne okazało się wprowadzenie odbiorców w cały kontekst sytuacji ukraińskiej, począwszy od wytłumaczenia, czym jest, gdzie leży i z jakich organizmów państwowych wyodrębniała się ta Ruś/Małorosja/Ukraina. Wprowadzenie to, znacznie obszerniejsze niż w przypadku zwykłych monografii, obejmuje wraz ze wstępem aż cztery rozdziały – i w żadnym razie nie stanowi to wady tej książki. Oczywiście, im większy dystans czasowy od lat trzydziestych, tym bardziej mamy do czynienia ze zwięzłym streszczeniem, nieledwie notą, w której zdarzają się takie kiksy, jak (wychwycona pewnie głównie przez polskich czytelników) fraza o „stuleciach kolonialnych rządów na Ukrainie”, zrównująca niejako panowanie na tych ziemiach Korony i Moskwy.

Nie wynika jednak ten błąd, moim zdaniem, ani z chęci zanegowania dziedzictwa Rzeczypospolitej Wielu Narodów, ani z urzeczenia postkolonializmem jako teorią, lecz co najwyżej z pośpiechu lub nieuważności, bo im dalej, tym podobnych błędów mniej. W całym zaś wprowadzeniu czytelników w temat rozbudowaną metodą kolejnych przybliżeń upatruję wielką zaletę książki: nie tylko tłumaczy ona pojawienie się koncepcji samodzielnej państwowości ukraińskiej – koncepcji w 1865 roku niemal nieistniejącej, w pół wieku później zaś stanowiącej najpoważniejsze wyzwanie dla wszystkich graczy w regionie – lecz przede wszystkim świetnie ukazuje całość motywacji, stojących za zbrodnią zaplanowaną przez władze ZSRR.

Oczywiście ważną przesłanką było pozyskanie za wszelką cenę rezerw zboża, którego zabrakło z powodu polityki kolektywizacji (bunty głodowe w miastach mogłyby doprowadzić do obalenia reżimu) i wydrenowanie zasobów wsi. Z punktu widzenia Kremla zaistniała również konieczność zdławienia ognisk oporu przeciw zaprowadzaniu kołchozów: im bardziej niezależną strukturę stanowiły wsie, tym silniej, zgodnie z logiką siłującego się z kłodą drewna niedźwiedzia, należało w nie uderzyć. Równie istotne było jednak dla Stalina położenie kresu polityce „ukrainizacji”, na którą wyrażono zgodę z myślą o pozyskaniu dla bolszewików mas chłopskich na Ukrainie (oraz, co nie jest bez znaczenia, „za kordonem”, przede wszystkim na ziemiach II RP), a która z punktu widzenia Kremla zaczęła się wymykać spod kontroli, skoro nie było już wiadomo, czy władzę sprawują władający ukraińskim bolszewicy, czy bolszewizujący Ukraińcy. Na najgłębszym poziomie szło jednak nawet nie tyle o doraźną korektę polityki w jednej z republik (bodaj nawet dokonaną za pomocą terroru), lecz o ostateczne rozwiązanie kwestii ukraińskiej.

Używam tego ryzykownego zwrotu, zajmując w kwestii Wielkiego Głodu stanowisko, ku któremu skłania się również Applebaum i przywoływani przez nią badacze, począwszy od wielkiego Rafała Lemkina: tak, Hołodomor spełnia kryteria ludobójstwa w tym sensie, że jego celem była likwidacja narodu ukraińskiego jako zbiorowości odrębnej, samoświadomej i potencjalnie dążącej do suwerenności. Stalin chciał to osiągnąć poprzez likwidację jego elit, zdziesiątkowanie i sterroryzowanie „ludu” oraz eliminację nośników oraz treści pamięci zbiorowej. Tylko uświadomienie sobie tak wieloczynnikowego charakteru Wielkiego Głodu tłumaczy, dlaczego terytorialnie nie był on ograniczony do Ukrainy (śmiercią głodową w latach 1932—1933 objęte były również wybrane regiony Stawropolskiego Kraju, Syberii, dotknęła ona prawdopodobnie znaczne obszary sowieckiej Azji Środkowej, choć w tej kwestii nadal brakuje danych i relacji), a zarazem właśnie tam stał się najważniejszym doświadczeniem zbiorowym XX wieku.

Sam opis „technologii zagłady” jest tyleż nienaganny warsztatowo, co niełatwy w odbiorze: Applebaum opisuje nie tylko szczegółową, rozpisaną na etapy realizację planu wyniszczenia wsi (początkowo rekwirowano zboże jedynie bogatszych chłopom, potem konfiskaty objęły wszystkich, wreszcie przyszedł czas odizolowania całych wsi za kordonem wojskowym). Zwraca uwagę na chaos decyzyjny, z jakim zmagali się bolszewicy: za kolektywizację odpowiadały lokalne władze partyjne i komsomolcy, ale zmobilizowano też „ochotników” z miast ukraińskich, a przede wszystkim z Rosji (antagonizmy narodowe pojawiły się niemal natychmiast), pionierów i praktycznie wszystkich funkcjonariuszy państwa, od nauczycieli po aptekarzy. Oczywiście rozstrzygający głos miały instytucje kontrolne i CzeKa, ale nie ułatwiało to sprawy.

Nawet z terminologią były kłopoty: „kułak” (w Polsce znamy to słowo z powojennych importów propagandowych w wersji rosyjskiej, ukraińskim odpowiednikiem jest „kurkuł”) od początku był konstruktem ideologicznym, którego zakres dowolnie rozszerzano, obejmując nim najpierw samodzielnych chłopów, potem „podkułaków”, wreszcie wszystkich. Badaczka zwraca też uwagę na uwikłanie i gry podejmowane przez oddanych reżimowi, lub przynajmniej wobec niego lojalnych, członków lokalnej elity władzy, miotających się między nadzieją, rozpaczliwym apelowaniem do Kremla o pomoc, śmiercią, która nie omijała władz nowo tworzonych kołchozów, gdy skazywano całe wsie, nierzadko – samobójstwem. Applebaum obficie czerpie z raportów i listów, przywołuje przypadki kanibalizmu, opisy śmierci dzieci. Ich lektura jest, o czym trzeba uprzedzić, doświadczeniem podobnym do czytania relacji z warszawskiego getta. A jednak ktoś musiał to spisać.

„Spisywaniu” historii Hołodomoru poświęcone są ostatnie, najbardziej może fascynujące poznawczo rozdziały książki. Znalazło się tu miejsce na opis bezbrzeżnej łatwowierności i ignorancji obwożonych po „spotiomkinizowanej” Ukrainie polityków Zachodu, na czele z Édouardem Herriotem; kunktatorstwa (czy może, w najlepszym razie, bezradności?) polityków lepiej poinformowanych, w tym polskich i brytyjskich, którzy w obliczu nowego zagrożenia, jakim był Hitler, nie chcieli jeszcze bardziej zaostrzać relacji z Moskwą; wieloletniej, starannej kampanii dezinformacyjnej tejże Moskwy, skutecznie piętnującej każdą wzmiankę o Wielkim Głodzie jako wyraz „faszyzmu” lub „nacjonalizmu” ukraińskiego. Wreszcie – cynizmu obecnych w ZSRR dziennikarzy zachodnich, w tym osławionego Waltera Duranty’ego, którzy świadomie fałszowali i przemilczali dokonujące się na ich oczach umieranie. Znalazł się jeden – wolny strzelec, świeżo po studiach, Walijczyk Gareth Jones – który wymknął się „opiekunom”, przemierzył wsie wokół Charkowa, dotarł na Zachód i opublikował świetnie udokumentowane relacje. Zapłacono mu za to infamią, w dwa lata później zaś zginął – jak to się zdarzyło tylu innym, od Trockiego po Litwinienkę – w „niejasnych okolicznościach”.