Teoria względności czasu

Maria Sokołowska

Za tytuł najnowszej książki Marty Altés posłużyła fraza, którą każdy rodzic słyszał setki razy. Każdy rodzic z kolei nieraz powtarzał: „Nie teraz”, „Za chwilę”, i pewnie najczęstsze: „Pospiesz się”, w wersji subtelniejszej: „Spieszymy się, popatrzysz na ślimaki następnym razem”.

Jeszcze pięć minut to książka, która pokazuje tę rodzicielską walkę z czasem z perspektywy dziecka. Oglądając ilustracje, obserwujemy codzienność dwóch małych lisków i ich taty, a dokładniej mówiąc: rozmaite zmagania tego ostatniego, by się wyspać, opanować bałagan, wyjść z domu o czasie, złapać autobus, namówić dzieci do wyjścia z przyjęcia urodzinowego kolegi, żeby zdążyć na basen, a następnie położyć je o rozsądnej godzinie spać i samemu przy tym nie zasnąć. To widzi (i doskonale zna) rodzic. Dziecko zaś przyjmuje punkt widzenia narratora, czyli jednego z małych lisków, który z czułością, ale zarazem rozbawieniem opowiada o dziwnym postrzeganiu czasu przez swojego tatę. Liska bawi, że dla taty: „Jeszcze pięć minut”, wychrypiane do dzieci, które budzą go o piątej rano, to zaledwie chwila, dla synków zaś czas wystarczający na „zrobienie śniadania”, czyli przewrócenia całej kuchni do góry nogami. Synka dziwi też, że czas tatę zaskakuje i rodzic nieraz mówi: „Nie mamy czasu”, podczas gdy dla dzieci czas jest zawsze na swoim miejscu. Nie przeszkadza im, że uciekł autobus, bo zmierzając do przystanku, zasiadły w kałuży, by skakać jak żaby. Nie smuci ich też pominięcie lekcji pływania, na którą nie zdążyli, gdyż równie doskonale potrafią bawić się we własnej wannie.

Morał, który płynie z tej bezpretensjonalnej historii, jest dla dziecka prosty, pomaga spojrzeć na swojego rodzica z ironią i każe mu powtórzyć za narratorem: „Czas to taka dziwna rzecz. Tata dużo o nim mówi. Ale wydaje mi się, że znam się na czasie lepiej niż on”. Dla rodzica mądrość dająca się wyczytać z książki jest bardziej złożona. Marta Altés pokazuje, jak nasze „dorosłe” pojmowanie czasu go wypacza. Mówimy dzieciom, że nie ma czasu na to, co ważne, choć dla nich ocena, czym chcą się w danym momencie zająć, jest banalnie prosta. Pospieszamy je, gdy spontanicznie wpadają w zachwyt nad światem, zachwyt, który stanowi ważną i piękną część ich rozwoju. W tonie autorki nie ma jednak moralizatorstwa bądź krytyki – w książce pokazuje również chwile, gdy zapanowanie nad mijającym czasem jest po prostu niezbędne, a ten niewdzięczny obowiązek spada na odpowiedzialnego za dzieci rodzica. Tata i synkowie dochodzą w końcu do zgody, co widzimy na ostatniej stronie: tata doskonale wie, kiedy nadchodzi pora czytania bajki na dobranoc – tego czasu ani jedna, ani druga strona nie skróciłaby za żadne skarby.

Względność, z jaką dziecko postrzega upływ czasu, wzięła w ubiegłym roku na warsztat również Izabela Zięba w książce ilustrowanej przez Urszulę Palusińską Czy to długo, czy krótko?, próbę usystematyzowania jego pojmowania jeszcze wcześniej podjęła Hilli Rand w opowiastce Biały jak śnieg i czarny jak węgiel. W tej ostatniej książce dwa pilnujące swojego domu koty obserwują okolicę i zachodzące w niej zmiany godzina po godzinie przez cały dzień. Czas w książce Altés jest dużo bardziej kapryśny, rozciąga się jak guma, gdy dzieci czekają, aż upieką się ciasteczka, mija zaś niepostrzeżenie, kiedy bawią się w najlepsze. Z kolei czas wzrastania roślinki to proces tak długi i postępujący niezauważenie, że niemal wykracza poza możliwość zrozumienia małych lisków wpatrzonych w doniczkę z ziemią i ukryte w niej nasionko.

Czar Jeszcze pięć minut polega nie tylko na trafnym oddaniu prawideł przemijalności i pułapek jej percepcji, ale wywołuje go również strona plastyczna książki. Polski czytelnik miał już okazję zetknąć się ze stylem Altés, biorąc do rąk Dzielną małpkę, nowsza publikacja jest jeszcze atrakcyjniejsza zarówno pod względem treści, jak i ilustracji. Siła tkwi w trafnym oddaniu emocji, jakie szarpią biednym tatą usilnie próbującym zdążyć, oraz w zabawnej grze ze szczegółami. Uważny obserwator dostrzeże, że gdy tata pomaga ubrać się jednemu synkowi, drugi na dalszym planie chowa się za firanką, niwecząc szanse na sprawne wyjście rodziny z kinderbalu. Na ostatniej stronie zaś lekturą, przy której liski zasypiają wtulone w tatę, jest właśnie Dzielna małpka tej samej autorki. Tego typu detale sprawiają, że każde kolejne czytanie książki – a gwarantuję, że będzie ich sporo, gdy już raz Jeszcze pięć minut trafi do domowej biblioteczki – pozwala odkryć nowy niuans, więc nuda nie grozi. Dodatkowym plusem jest niestandardowe podejście do rodziny – liski wychowuje tata, biorąc na siebie trud samodzielnego rodzicielstwa. Drobnym minusem zaś tłumaczenie, którego zgrzyty szczególnie rażą w tak oszczędnej w słowa prozie.