Modlitewnik poetycki Béli Hamvasa
ks. Jan Sochoń
Do tej pory niewiele wiedzieliśmy o tym wybitnym węgierskim pisarzu, eseiście, filozofie kultury i myślicielu duchowo spokrewnionym z Michałem Montaigne’em. Oficyna „Próby”, decydując się (nie bez obaw) na wydanie wczesnych esejów Béli Hamvasa zebranych w tomie Księga gaju laurowego i inne eseje, w rewelacyjnym przekładzie Teresy Worowskiej, zmieniła tę niekorzystną sytuację. Otworzyła przed autorem Historii niewidzialnej szansę wejścia w krwiobieg kultury polskiej już na stałe, zwłaszcza że dorobek pisarza jest olśniewający. Poznaliśmy, co prawda, niemal medytacyjną książkę Hamvasa poświęconą filozofii wina, kilka innych rozproszonych w prasie tekstów, ale korpus jego pism wciąż pozostaje u nas nieznany. Kim był ten człowiek o imponująco rozległej wiedzy, poliglota, doświadczany przez dramaty wojen, oścień komunizmu, skazany na pisarskie milczenie, żyjący w egzystencjalnym napięciu i prostocie, bez szans na jakiekolwiek uznanie?
Urodził się 23 marca 1897 roku w dzisiejszym Preszowie, w rodzinie scalonej ekumeniczną aurą, dziedzicząc po ojcu wyznanie ewangelickie. Wkrótce rodzina zamieszkała w Pozsonie (obecnie Bratysława), gdzie jego ojciec, pastor i filolog, nauczał języka węgierskiego i niemieckiego. Po maturze Hamvas zgłosił się na ochotnika do szkoły wojskowej, z której po dwóch latach trafił na front wschodni pierwszej wojny światowej. Długo się leczył z traumy wojennej, nieustannie rozmyślając nad cywilizacyjnymi przyczynami tego okrutnego, absurdalnego konfliktu. Po zakończeniu wojny (wówczas Pozsony znalazło się pod zarządem czechosłowackim) ojciec Hamvasa, jako że nie chciał przysięgać na wierność nowej władzy, został z całą rodziną przymusowo przesiedlony do Budapesztu.
W tym samym roku, idąc śladami ojca, Hamvas rozpoczął studia na wydziale filologii węgierskiej i niemieckiej, słuchał również wykładów z medycyny i uczęszczał do konserwatorium. W latach 1919—1920 w pożońskiej „Wiośnie” wydrukował swoje pierwsze artykuły literaturoznawcze. Po ukończeniu studiów zajął się dziennikarstwem, pracował też w budapesztańskiej Bibliotece Głównej. Wtedy napisał najwięcej esejów, opracowań, tłumaczeń, artykułów, recenzji. Przełożył między innymi na węgierski aforyzmy Heraklita. W 1935 roku wspólnie z Károlym Kerényim utworzył ruch Wyspa (Sziget), z własnym kwartalnikiem, w którym poczesne miejsce przyznano recepcji w ówczesnej kulturze antyku, zwłaszcza greckiego.
Stale pogłębiał wiedzę z zakresu lingwistyki oraz filozofii. Wraz z rozpoczęciem drugiej wojny światowej został trzykrotnie powołany do wojska i ponownie trafił na front wschodni. Mimo tragicznych warunków sporo tworzył. Kiedy w 1944 roku jego oddział skierowano do Niemiec, zdezerterował i wraz z żoną ukrywał się w Budapeszcie. Niestety w trakcie bombardowania miasta uległa zniszczeniu zbierana przez niego latami biblioteka, w tym rękopisy (badacze mówią o kilku tysiącach stron). Po wojnie krótko pracował w Akademickiej Drukarni. W wyniku ciągłych ataków ze strony Györgya Lukácsa, który po przyjeździe z Moskwy przejął rządy w węgierskiej kulturze, trafił na Listę – B, co oznaczało całkowity zakaz publikacji i wygnanie z Budapesztu. Tak zaczął się kolejny tułaczy etap życia pisarza. Z konieczności podejmował więc różnorakie prace fizyczne, był ogrodnikiem, magazynierem, murarzem, stróżem na budowie. Wówczas jego pisma rozchodziły się w podziemiu, nielegalnie przepisywane przez sympatyków. Z powodzeniem kontynuował naukę sanskrytu, łaciny, greki, hebrajskiego i chińskiego w dialekcie mandaryńskim. W końcu powrócił do Budapesztu, gdzie jako rencista, zmagając się z coraz bardziej ciążącą depresją, spędził ostatnie cztery lata życia. Pisał i tłumaczył aż do swoich ostatnich dni. Zmarł na skutek wylewu krwi do mózgu 7 listopada 1968 roku.
W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku zaczęły się pojawiać na Węgrzech pierwsze oficjalne publikacje Hamvasa: między innymi Kryzys świata, trzytomowa powieść filozoficzna Karnawał (1948—1951), Silentium, Tajny protokół, Patmos i przede wszystkim Scientia sacra (Święta wiedza) – zakrojona na wielką skalę panorama archaicznych źródeł religii i światowych kultur. W tym opracowaniu autor próbował objąć filozoficznym namysłem obszar całej rzeczywistości. Wszystko jest Jednym, ale świat dla Jedno jest niczym nieuporządkowana projekcja, jak to widzimy u Mistrza Eckharta czy Jakoba Böhmego. Pytał o kryzys współczesności, zachęcał, żeby powracać do pierwszych cywilizacji, które dysponowały metafizyczną wiedzą o człowieku, wiedzą o podstawowych i egzystencjalnie ważkich kwestiach istnienia. Do owych toposów czy archetypów, przekonywał, należy powracać, by lepiej zrozumieć samych siebie. Teraz, mniej więcej co drugi rok, ukazuje się na Węgrzech jakieś nowe dzieło Hamvasa. Pośmiertnie odznaczono go trzema państwowymi wyróżnieniami: nagrodą Kossutha, Magyar Örökség, a w 2001 roku Magyar Müvészetért.
Eseje z Księgi gaju… przynależą do wczesnego okresu twórczości Hamvasa i jeszcze nie zapowiadają dojrzałego filozoficznie charakteru jego twórczości. Napisane w lekkiej, zabarwionej poetyckością stylistyce, wywołują w czytelniku odczucie radości i dogłębnego spokoju, mówią o świecie pojętym jako obiekt medytacyjny. Może nim być cokolwiek, na co się natkniemy w codzienności, jakieś zwyczajne zjawisko, dzieło artystyczne, wspomnienie, a nawet wyobrażenie. Czytamy zatem, a właściwie medytujemy z autorem nad psychologią zbierania kwiatów, nad istotą tak zwanych złotych dni, nad rodzajami pejzażu, malarstwem Bruegla, listami Rilkego, samotnością, smakami, gwiazdami, drzewami, snami, śpiewem ptaków, ogrodem warzywnym, metafizyką jedzenia miodowej figi, hermeneutyką losu, głębi, ufności.
Na strukturę tych eseistycznych perełek składa się sam moment rozważania i finalnego zapisywania wysnutych zeń wniosków. W antropologii odnajdujemy nawiązanie do stadiów życia Sorena Kierkegaarda. W wizji przybierania przez człowieka masek i w poddawaniu się Ananke bez trudu możemy odszukać inspiracje pismami Fryderyka Nietzschego czy Martina Heideggera; przede wszystkim w sposobie budowania myśli – metaforyzacji języka – i w poetyckiej egzaltacji. W przeciwieństwie do Heideggera wizja świata Hamvasa okazuje się bardziej harmonijna. Ludzkie istnienie ma zauważalny sens, nawet jeśli jest tragiczne. Zawsze bowiem chodzi o rozpoznanie się w Bogu poprzez ziemską rzeczywistość. Jest ona znakiem Boga, a może i samym Bogiem, jak w filozofii Spinozy. Patrząc z tej perspektywy, jednym z najważniejszych tekstów pomieszczonych w Księdze… jest esej Pod tamaryszkiem. Przywołuje w nim Hamvas greckie słowo epiphoitesis, które miał odnaleźć w dziele Pseudo-Dionizego Areopagity (nie Dionizosa, jak tłumaczy Teresa Worowska) Imiona Boskie (nie zaś o imieniu Boga, według przekładu tłumaczki). Literalnie oznacza ono przybycie, odwiedziny, a przenośnie natchnienie (Boże), nawiedzenie.
Węgierski autor wydobywa zeń „dziecięce odniesienie do Boga, który odpoczywa w sercu człowieka i dobrotliwie się do niego uśmiecha”. Dodaje, że religia nie jest ciężarem, lecz przywilejem określającym owo dziecięctwo boże. Hamvasowi nie chodzi o teologiczne rozumienie tej postawy, ani o jakąś konkretną religię, choć chrześcijaństwo jest mu najbliższe. Sugeruje, że ma na myśli tylko Boga, spotkania z Nim i miłość do Niego. To wystarcza, żeby odczuwać metafizyczną radość, którą traktuje się poważnie, radość wypływającą z istnienia rzeczy, piękna, smaku, dotyku, kąpieli w morzu, przewrotnego humoru bądź słodkiej pogody ducha. Radość będącą zaiste modlitwą.
Zapewniam, że każdorazowa lektura Księgi gaju… będzie przynosić czytelnikom nieznaną dotąd przyjemność lekturową. Wynika ona ze szczerości, autentyczności i niebywałej maestrii językowej cechującej dosłownie każdy akapit prowadzonej narracji. Hamvas potrafił koić skołatane umysły swoich współczesnych. Czy nasze również? Proszę sprawdzić.