Smutek szarej godziny
Marta Leśniakowska
Książka kończy się melancholijnie: autor i jego rozmówczyni siedzą o zmierzchu w kuchni słynnego domu Zofii i Oskara Hansenów w Szuminie. Szara godzina, pora dnia, która skłania do milczenia, nadała tytuł nowej książce Filipa Springera.
Autor – rocznik 1982, reportażysta i fotoreporter – należy do publicystów, którzy ponad dekadę temu rozkręcili społeczny dyskurs o architekturze, czyniąc ją istotnym tematem debat, nośnikiem problemów znacznie wykraczających poza nią samą. Jako autor dziesięciu książek – nagradzanych i tłumaczonych (debiutancka Miedzianka. Historia znikania z 2011 ma pięć przekładów, z chińskim włącznie) – ma i fanów, i oponentów. Ci drudzy zwracają uwagę na publicystyczność jego tekstów, która miałaby sprawiać, że poważne pytania o architekturę i jej rolę we współczesnej kulturze ulegają spłyceniu, a trudne kwestie ukazują się jako łatwe do rozwiązania. Tak nie jest. To nie przypadek, że poważny namysł nad architekturą stał się domeną badaczy, historyków architektury, kulturoznawców. Sami architekci niechętnie wdają się w publiczne awantury, z dystansem odnoszą się do wymyślonego przez dziennikarzy i polityków populistycznego hasła „patodeweloperka” czy niesprawiedliwego, stricte politycznego ataku na budynek Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, w istocie jedną z nielicznych w Polsce kreację wybitnej architektury o randze międzynarodowej autorstwa Thomasa Phifera.
Springer lokuje się pomiędzy tymi wojenkami, choć jego warsztat reporterski nie jest wolny od dziennikarskich prowokacji i nie zawsze dających się bronić ocen. Ale taka jest natura gatunku, jaki zdecydował się uprawiać, a który cieszy się u nas dużym zainteresowaniem.
Szara godzina jest więc kolejnym zbiorem reportaży o architekturze i jej funkcjonowaniu w dzisiejszej Polsce i w drugim ćwierćwieczu XXI wieku. W szerszej perspektywie historycznej to ważny moment: mniej więcej sto lat temu rodziła się nowoczesna, awangardowa architektura, która skutecznie przeorała krajobraz architektoniczny w wymiarze globalnym. Dzisiaj jest poddawana ocenom, gdy pytamy, co zawdzięczamy tamtej radykalnej rewolucji, co uczyniła z naszymi miastami, domami, mieszkaniami jako reprezentacjami zmieniających się paradygmatów kulturowych i rytuałów życia codziennego. Czy spełniła się w istocie utopijna misja awangardy prymarnej i jej kontynuatorów o sztuce jako życiu? Czy rzeczywiście architektura ma zdolność zmieniania i kształtowania naszej egzystencji, tak jak nasza egzystencja zmienia architekturę, o czym mówił Le Corbusier? Nie bez powodu książka ma podwójny tytuł: Szara godzina. Czas na nową architekturę, co od razu elektryzuje czytelnika apodyktycznym, rozkazująco-postulatywnym tonem. Czas na nową architekturę? Czyli jaką? Co oznacza dla autora pojęcie „nowa architektura” i czy przypadkiem nie popełnia on błędu poznawczego, uznając, że istnieje coś takiego jak jedna architektura? Czy da się oddzielić „starą” architekturę od postulowanej „nowej”, jakby imitując aroganckie gesty futurystów z początku XX wieku?
Książkę otwierają dwa motta: z Nathaniela Colemana Lefebvre dla architektów, o niemożności znalezienia rozwiązania alternatywnego przez dzisiejszych architektów w usieciowionym globalnym kapitalizmie, oraz z Miasta Dialogicznego Jacka Dominiczaka, który mówi o niemocy architektury aktualnie budowanej w Polsce. Oba cytaty mają wymowę pesymistyczną, choć nie są to stwierdzenia nowe, bo w kręgach profesjonalnych mówi się o tych zjawiskach od czasów zmiany w relacjach społecznych architektury i jej twórców, stopniowo wypychanych z rynku przez technologie cyfrowe. I co przynajmniej częściowo tłumaczy niewesołą wymowę książki. Składają się na nią rozmowy z architektami i architektkami, refleksje z lektur, spotkań i ze spacerowania po mieście (komu służą budynki, jaka i czy w ogóle wynika z nich przyszłość), a także teksty o katastrofie klimatycznej, ekologii i jej wpływie na budowanie w epoce antropocenu, o nagrodach architektonicznych i procesie ich przyznawania, o niezrealizowanych wizjach architektów, starzeniu się architektury oraz procesie modernizacji niefunkcjonalnych już dzisiaj budynków i ich usuwaniu pod nowe inwestycje, o budowaniu społeczeństwa obywatelskiego w wojennej Ukrainie i planach jej odbudowy jako wielkim eksperymencie społecznym, doświadczeniach TBS-ów, fenomenie miasta piętnastominutowego, słynnej pracowni JEMS i jej programach nowego zamieszkiwania, o teoriach Oskara Hansena czytanych z dzisiejszej perspektywy.
Książka składa się z pięciu części, których tematy krążą wokół strawestowanych prawd kardynalnych architektury Witruwiusza, fundamentu teorii, doktryny i praktyki architektonicznej począwszy od antyku: trwałości, użyteczności, piękna. Springer przywołuje tę źródłową formę, ale też jej trawestacje: prawda, dobro, piękno (dwukrotnie); Reduce, Reuse, Recycle (Unikaj, Używaj ponownie, Utylizuj, znana jako zasada 3U, odnosząca się do sposobu gospodarowania zasobami, przy czym kolejność postulowanych czynności nie jest tu przypadkowa) oraz skuteczność, wydajność, spektakularność. Pozorny chaos treściowy tekstów o tak zróżnicowanej zawartości zostaje w ten sposób uporządkowany w oferowaną czytelnikowi mapę drogową. Nie należy jednak oczekiwać od autora, że da odpowiedź na pytanie, czym ma być ta mająca nadejść (w domyśle wymarzona) tytułowa „nowa architektura”. Springer wyznaje, że choć pisanie o architekturze w pewnym momencie znudziło go, wraca teraz do tej tematyki pod wpływem świadomości katastrofy klimatycznej i wynikających z niej konsekwencji dla architektury – kolejnej zmiany paradygmatów.
Lektura tej książki nie sprawia przyjemności. Obcujemy z autorem sfrustrowanym, ten sam rys charakteryzuje jego rozmówców. Springer mówi wprost: „Nie napisałem Szarej godziny po to, by komukolwiek było miło. To, że wiele osób zirytuję, jest niemal tak samo pewne jak to, że Izba Architektów PR już nigdy nie da mi żadnej nagrody”. Kończy jednak cytatem z rozmowy w domu Hansenów: „Jeszcze nie jest pozamiatane!”.