Quichotte zamyka drzwi
Milena Schefs
Gdyby czterysta lat temu Miguel de Cervantes był w stanie przewidzieć, jak zawrotną karierę zrobi jego powieść, zapewne oszczędziłoby mu to wiele goryczy. Być może zresztą i na swojego bohatera spojrzałby nieco łaskawszym okiem. Don Kichot okazał się przecież jedną z najbardziej nośnych postaci w literaturze – nie tylko swoich czasów – a jego nowe wcielenia wciąż się pojawiają. Jednym z nich jest Quichotte, bohater powieści Salmana Rushdiego o tym samym tytule. I choć akcja tego utworu rozgrywa się w czasach współczesnych, cała jego struktura, sposób prowadzenia narracji, a także ładunek ironii odsyłają czytelnika wprost do oryginalnej powieści. To niebywałe, jak niewiele zmieniło się od czasów Cervantesa i jak niewiele trzeba, żeby wrócić do świata ułudy, zamieszkiwanego przez samych Kichotów. Zwłaszcza takich, których codziennie uwodzą obrazy i treści popkulturowe serwowane im za pośrednictwem najróżniejszych mediów.
Rushdie sięgnął po postać Don Kichota, by wykpić miałkość współczesnej Ameryki (i szerzej – współczesnego świata), uwypuklić sztuczność jej obrazów medialnych i naszkicować rysy znacznie prawdziwsze. Środki, których używa do osiągnięcia tego celu, są czysto literackie: mamy tu piorunującą mieszankę baśni dla dzieci, przypowieści, thrillera, ckliwego romansu i powieści drogi, precyzyjnie serwowaną czytelnikom za pośrednictwem wielu szkatułek, które otwierają przed nami kolejno: autor książki; narrator jego opowieści; Sam DuChamp – bohater tejże książki i autor sensacyjnych czytadeł; Quichotte – bohater nowej powieści DuChampa; Sanczo – wyobrażony syn Quichotte’a, a w końcu także i gadający świerszcz – wytwór wyobraźni Sancza. Jest oczywiście także Dulcynea – niejaka Salma R., aktorka Bollywood i Hollywood, gwiazda telewizyjnego talk show o wiele mówiącym tytule Salma.
Jasno wytyczony szlak, którym poruszają się bohaterowie Quichotte’a, jest jednak tylko przykrywką coraz bardziej niesamowitych wydarzeń, jakie stają się ich udziałem. Chwila, w której pochodzący z Indii stary komiwojażer Ismail Smile (a właściwie Ismail Ismail), od wielu lat przemierzający prowincjonalną Amerykę, decyduje, że stanie się Quichotte’em i odnajdzie swoją Dulcyneę, otwiera bramy do całkowitego rozpadu świata. Od tego momentu wszystko może się zdarzyć, ale nic nie będzie zgodne z przewidywaniami i marzeniami postaci z dowolnego – bardziej lub mniej realnego – planu powieściowego.
Podróż Quichotte’a przez siedem dolin oczyszczenia, mająca przygotować go na spotkanie z Salmą R., prowadzi przez kempingi, z których przepędzają go niezłomnie prymitywni przedstawiciele „białej rasy”, godni pogrobowcy Ku-Klux-Klanu; przez bary, w których każdy pijaczek może mieć broń i zacząć strzelać do „obcych” o śniadej skórze; przez miasteczka, których mieszkańcy dzielą się na ludzi i tratujące wszystko mastodonty. Cała telewizyjna papka, latami pochłaniana przez Quichotte’a, odbija się w jego wizjach i wyobrażeniach, w naiwnych tyradach i namiętnych pragnieniach. Jednym z tych pragnień jest posiadanie syna i oto pojawia się Sanczo – początkowo dwuwymiarowy, holograficzny nastolatek, który jak Pinokio podejmuje trud przemiany w żywego, niezależnego człowieka. Rzecz jednak w tym, że w naszych czasach nawet baśnie tracą swój potencjał, co drastycznie obniża szanse Sancza na realizację tych ambitnych planów.
Brudna, zapyziała, nienawidząca wszystkich i wszystkiego, zalękniona twarz prawdziwej Ameryki przebija tu przez fałszywy wizerunek medialnej poprawności i wystudiowanego piękna, tak jak rzeczywista twarz prowincji hiszpańskiej czasów Cervantesa przebija przez wizje rodem z romansów rycerskich. Jeśli Ismail Smile samozwańczo przyjął miano Quichotte’a i wybrał na obiekt swych uczuć pannę Salmę R., powinien właściwie się spodziewać, że postać z popularnego talk show nie ma zbyt wiele wspólnego z kobietą z krwi i kości. Tak też jest w istocie: gwiazda telewizyjna okazuje się narkomanką o niełatwym charakterze i trudnej przeszłości, ale to także nie zraża jej wielbiciela. Oboje pędzą ku mniej lub bardziej metaforycznej zagładzie, przecinając kolejne nici wiążące ich ze światem.
Rushdie stworzył w tej powieści bardzo interesującą, misterną sieć odniesień między bohaterami z różnych planów fabularnych. Mamy więc postać pisarza Sama DuChampa, który jest tu często nazywany Bratem, aby podkreślić jego związek z Siostrą, z którą pokłócił się wiele lat temu. Sam DuChamp to pseudonim, pod którym Brat pisze powieści szpiegowskie. Ponieważ jednak w końcu zaczyna czuć się jak bohater jednej z nich, postanawia napisać inną powieść. Tak powstaje zarys książki, której bohaterem jest Quichotte, mający z Bratem bardzo wiele wspólnego. Brat obdarza Quichotte’a wieloma swoimi cechami i trudnymi relacjami (także relacją z siostrą, którą Quichotte pieszczotliwie nazywa Żywą Trampoliną), a z biegiem czasu sam zaczyna inspirować się tym, jak postępuje jego bohater. Ba, obie Ameryki (ta Brata i ta Quichotte’a) zaczynają się przenikać, to, co napisane, staje się tym, co przeżyte, a otwarte pozostaje jedynie pytanie, która Ameryka szybko zmierza w stronę zagłady. I czy ktokolwiek ma szansę się z niej uratować, by zamieszkać w alternatywnym wszechświecie.
Quichotte to prawdziwa uczta literacka, a przy tym bardzo złośliwa, prześmiewcza i celna krytyka nie tylko Stanów Zjednoczonych Ameryki, ale – szerzej – ludzkości bezrefleksyjnie łykającej popkulturową papkę, serwowaną przez wszelkiej maści krętaczy i speców od PR. „Oto świat, który musi się skończyć, bo zidiocenie społeczeństw sięgnęło dna” – zdaje się mówić nam wszystkim Rushdie. Oryginalny Don Kichot, jakkolwiek słaby na umyśle, był w swoich czasach osobą wykształconą, ba, był nawet posiadaczem biblioteki! W przeciwieństwie do niego współczesny Quichotte jest beznadziejnie uzależniony od telewizji, otępiały od bezustannego wpatrywania się w ekran, choć i on otrzymał w młodości gruntowne wykształcenie. Quichotte żyje w świecie seriali i teleturniejów, jest stałym mieszkańcem dramatycznie miałkiej iluzji, a utrata kontaktu z rzeczywistością jest w jego przypadku całkowita i beznadziejna. Kto wie, może właśnie dlatego tak usilnie próbuje odnaleźć drogę ucieczki? A może wszyscy powinniśmy zacząć jej szukać?