Po co nam to wtajemniczenie?

Milena Schefs

W 2020 roku siedemdziesięciojednoletni Martin Amis wydał kolejną książkę. Tym razem było to coś na kształt autobiografii, choć co jakiś czas autor podrzuca sugestię, że to jednak powieść. Przeszło sześćsetstronicowy utwór, szumnie nazwany Opowieścią wtajemniczonego (w oryginale Inside Story), miał być w założeniu summą życiowych doświadczeń czytelniczo-osobistych Amisa, lecz ten ambitny zamysł nie bardzo się powiódł. No, chyba że ta książka była skierowana wyłącznie do ścisłego grona pisarzy angielskich i amerykańskich oraz ich najgorliwszych fanów. Cała reszta czytelników, a nawet miłośników literatury anglojęzycznej może i zainteresuje się przelotnie tym, co Kingsley Amis myślał o kobietach, jak wyglądało jego małżeństwo z Elizabeth Jane Howard, czy Philip Larkin miewał romanse i jak potoczyły się ostatnie lata życia Saula Bellowa, ale z pewnością nie będzie się ekscytować wzrostem nastoletniej córki Amisa albo zastanawiać, kim byli rodzice Phoebe Phelps. A Opowieść wtajemniczonego, z pozoru erudycyjna, nieomal w całości złożona z cytatów, odniesień i parafraz (i wymagająca setek najróżniejszych przypisów), jest w gruncie rzeczy taką właśnie plotkarską kroniką towarzyską: kto z kim, kiedy i po co pił, co takiego robił po pijanemu, jak się kochał, rozstawał, zmieniał kobiety lub mężczyzn (w dowolnych konfiguracjach), dokonywał wolty światopoglądowej (lub jej nie dokonywał), wygłaszał przemowy, pisał paskudne recenzje (Christopher Hitchens o książce Bellowa), jadał kolacje, wzniecał pożary, chorował na raka, depresję, alzhaimera – i jak to wszystko źle wypadało. Dla sumiennego czytelnika wszystkich pism literackich z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych część tych zwrotów akcji będzie może i zrozumiała, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że całe to „wtajemniczenie” jest absolutnie nikomu niepotrzebne.

Martin Amis – jako syn Kingsleya – od urodzenia obracał się w środowisku angielskich literatów, co niewątpliwie odcisnęło piętno na jego widzeniu świata. Przez lata nasiąkał też uwielbieniem dla bliskich przyjaciół ojca – Philipa Larkina i Iris Murdoch, a także dla Kurta Vonneguta, Vladimira Nabokova czy Saula Bellowa. Teraz najwyraźniej stara się spłacić dług wobec starych mistrzów, choć robi to w sposób, który… hm… niekoniecznie zaaprobowałaby przynajmniej część z nich. Bo czyż Philip Larkin chciałby przeczytać o swoich dziwnych, neurotycznych, chwilami wręcz groteskowych miłościach, wprawiających w zakłopotanie całe otoczenie? Czy przyjąłby ze spokojem uwagi o własnych zahamowaniach i kompleksach? Czy chciałby znaleźć w książce Martina zjadliwe uwagi o swoim ojcu faszyście? Czy Iris Murdoch byłaby zachwycona opisami swoich ekscesów wynikających z demencji? Albo nad wyraz obraźliwym opisem jej domu? Czy Saul Bellow miałby ochotę rozgłaszać, że oglądał Piratów z Karaibów, gdy jego umysł został zaatakowany przez chorobę Alzheimera? A Kingsley, cierpiący z powodu rozmaitych lęków i wymagający „niańczenia” ze strony rodziny? A Christopher Hitchens, najbliższy przyjaciel Martina, niezbyt malowniczo umierający na raka przełyku? Komu potrzebna jest taka wiedza o interesujących, uznanych, czasem wybitnych prozaikach albo ich rodzinach? Przed ujawnieniem intymnych szczegółów o bliźnich powinna chronić zwyczajna staroświecka przyzwoitość, ponieważ dziś znaczna część bohaterów książki Amisa nie może się już obronić. Jednak najwyraźniej autocenzura autora Pól Londynu zawiodła go na całej linii.

Co więcej, struktura Opowieści wtajemniczonego też nie zachęca do lektury, poczynając od wstępu, w którym czytelnik mocno protekcjonalnie zapraszany jest do domu na Strong Place, a kończąc na usprawiedliwieniach dotyczących kłopotów z „życiopisaniem”. Czyżby Martin Amis, tak wyczulony na słowo wraz ze wszystkimi jego niuansami, specjalnie rzucał kłody pod nogi swoim czytelnikom? To, że opowieść nie jest linearna, to oczywiście nic dziwnego, ale ustawiczne urywanie wątków, by powracać do nich po trzystu kolejnych stronach, rzucanie aluzji, których znaczenie można pojąć po kolejnych czterystu, przytaczanie nonsensownych dialogów, odnoszących się do konkretnych drobnych epizodów z dyskusji i polemik podejmowanych przez amerykańskich polityków przed 11 września 2001 i po tej dacie, mogą naprawdę przyprawić o bol głowy. Podobnie zresztą działają komentarze do polityki ostatnich lat – ponieważ autor książki skupia się na przykład na drobiazgach z życia Donalda Trumpa, które mają sens głownie dla uważnych czytelników amerykańskich gazet.

Trzeba jednak oddać Amisowi, że gdzieś w okolicach pięćsetnej strony zaczyna wdawać się w rozważania na tematy poważniejsze niż plotki i ekscesy seksualne wszystkich znajomych literatów. Zastanawia się tam nad źródłami twórczości, analizuje proces powstawania powieści (w ujęciu rożnych znanych pisarzy), formułuje własną definicję dobrego czytelnika i jego oczekiwań, a także ustosunkowuje się do rożnych – mniej lub bardziej sensownych – nurtów w literaturze współczesnej i koncepcji twórczych. Gdzieniegdzie zajmuje się kwestią ciekawszych i mniej ciekawych motywów literackich, ze szczególnym uwzględnieniem szaleństwa i śmierci w literaturze światowej. A także kwestią odpowiedniej długości akapitów, dobierania i zmian tytułów, usuwania niechcianych, przypadkowych rymów, właściwego doboru słów i rejestrów… Szkoda tylko, że wszystko to wciśnięte zostało między informację o spotkaniu z Phoebe Phelps (po trzydziestu pięciu latach) a opowieści ze szpitalnego łózka Christophera Hitchensa. Być może chodzi tu o rodzaj hołdu oddawanego umierającym przyjaciołom, o zdobycie się na autorefleksję, o zadumę nad ulotnością własnego istnienia. A może o zderzenie tych dwóch porządków, literackiego i nieliterackiego, i pokazanie ich nieprzystawania.

Martin Amis napisał w życiu sporo dobrych powieści – Martwe dzieci, Pola Londynu czy Nocny pociąg. Może powinien pozostać przy prozie, która nie aspiruje do bycia wielkim podsumowaniem całego życia, od jego najniższych do najwyższych przejawów. Może powinien podzielić Opowieść wtajemniczonego na kronikę towarzyską w jakimś plotkarskim czasopiśmie i esej o literaturze. Ponieważ tego nie zrobił, tę pozycję z pewnością przeczytają zagorzali miłośnicy jego twórczości, bardzo jednak wątpię, czy ktokolwiek inny będzie miał w sobie tyle samozaparcia.u3