Wszystko płynie

Mikołaj Rajkowski

Historia nigdy nie była łaskawa dla Bałkanów. Międzynarodowy język polityki wzbogacił się za ich sprawą o kilka określeń przeważnie negatywnych zjawisk, na czele z „bałkanizacją”. Ten zestaw skojarzeń i stereotypów przesłania nierzadko faktyczne oblicze zamieszkujących półwysep nacji – nie tylko zresztą w percepcji Europy Zachodniej, lecz także Centralnej, którą wspólnota losu powinna, zdawałoby się, zobowiązywać do większej empatii. Losy poszczególnych krajów oczywiście różnią się od siebie, nierzadko znacznie, będąc wypadkową wielu czynników: wewnętrznej stabilności, jakości przywództwa, kaprysu mocarstw. Nie ma tu miejsca, rzecz jasna, na referowanie rachunków krzywd ani tym bardziej ich porównywanie, zmierzam jedynie do tego, by uwzględnić w nich kraj, którego wspomniane na początku zjawisko dotyka w sposób szczególnie dlań trudny do przezwyciężenia. Dekady izolacji od sąsiednich krajów w okresie rządów Envera Hoxhy, zapóźnienie ekonomiczne, wreszcie język – należący wprawdzie do rodziny indoeuropejskiej, ale stanowiący w jej ramach osobną gałąź – wszystko to sprawia, że Albania do dziś owiana jest mgłą tajemnicy czy, nazywając rzecz po imieniu, ignorancji.

Jednym z tych, którzy próbowali opowiedzieć Albanię światu, był zmarły w lipcu tego roku Ismail Kadare. Czynił to z dużym sukcesem, niezwieńczonym wprawdzie Nagrodą Nobla, uhonorowanym za to szeregiem innych prestiżowych europejskich i światowych nagród literackich. Pozostaje tej literatury jedynym gigantem – i choć czytelnik polski byłby pewnie ciekaw innych nazwisk, każdy nowy przekład dzieł tego prozaika wciąż wypada powitać z zadowoleniem, tym bardziej gdy dokonany został z języka oryginału (co nie jest w tym wypadku regułą).

Napisany w 1978 roku Most o trzech przęsłach to krótka powieść historyczna, wyimek jakoby z kroniki czternastowiecznego mnicha Gjona. Nakreśla okoliczności budowy tytułowego mostu nad Ujaną Zwodniczą, na trasie starożytnej Via Egnatia, łączącej ważny adriatycki port Dyrrachium (dzisiejsze Durrës w Albanii) z Konstantynopolem. W tle dzieje się wielka historia: już wkrótce niemal całe Bałkany znajdą się pod osmańskim zwierzchnictwem, Europa ustępuje pod naporem Azji. Dalekowzroczni i zaradni próbują zawczasu przygotować sobie warunki bytowania, a nawet prosperowania w nowych okolicznościach: mnożą się konwersje na islam, zabiegi o koncesje handlowe i strategiczne inwestycje. Budowa mostu uderza tymczasem w interesy dotychczasowych monopolistów w zakresie przepraw przez rzekę, spółki „Łodzie i tratwy”. Konflikt toczy się początkowo na łamach ówczesnych środków masowego przekazu, czyli ballad zamawianych przez obie strony u zawsze usłużnych bardów. W końcu jednak dochodzi do tragedii: w jednym z przęseł mostu – rzekomo dobrowolnie i za odszkodowaniem dla rodziny – zostaje zamurowany człowiek, którego ofiara miałaby jakoby udobruchać kapryśne żywioły.

To zawiązanie fabuły może budzić silne skojarzenia z Mostem na Drinie Ivo Andricia, ale zaniepokojonych myślą, że mamy do czynienia z plagiatem, wypada od razu uspokoić – powieści więcej dzieli niż łączy, a podobieństwa można uzasadnić wspólnymi inspiracjami. Książka albańskiego autora daje się nadto odczytać w kluczu zadziwiająco współczesnym. Most nad Ujaną Zwodniczą rozpina bowiem, jak powiedzielibyśmy dziś, międzynarodowy kapitał, w sobie tylko znanym interesie. Silnie przy tym eksponowany jest motyw pomieszania języków i prowizorycznej komunikacji. Narrator podkreśla wielokrotnie, że ruchliwi kupcy (czy lepiej: biznesmeni – pozwólmy sobie na ten anachronizm, skoro powieść od nich bynajmniej nie stroni) posługują się przedziwnym pidżynowym narzeczem, jednocześnie niezrozumiałym dla nikogo i zrozumiałym dla wszystkich. Można ulec złudzeniu, że autor opisuje tu naszą rzeczywistość.

To wrażenia z lektury powieści w 2024 roku – nietożsame z pewnością z tymi, które mogły być udziałem czytelnika w 1978 roku, szczególnie czytelnika albańskiego. Książka została przecież napisana w momencie największej izolacji Albanii na arenie międzynarodowej, tuż przed ostatecznym załamaniem stosunków między reżimem Hoxhy a Chińską Republiką Ludową, ostatnim z sojuszników osamotnionego dyktatora. Kadare pisze więc książkę o spinaniu brzegów w chwili, gdy mosty łączące jego kraj ze światem są właśnie palone. Most o trzech przęsłach prezentuje Albanię nie jako ciało obce, lecz jako integralną część nie tylko Bałkanów, ale i Śródziemnomorza i łacińskiej Europy. Pochopnie byłoby jednak sądzić, że tytułowy most jest tu budującą metaforą. Nie, Most o trzech przęsłach jest na to zbyt cyniczny: pokazuje raczej, że ludzie dostrzegają tylko przypadkowe fragmenty rzeczywistości, z których niewielu potrafią przypisać właściwe znaczenie. Budowa mostu nie jest tylko przedsięwzięciem inżynieryjnym, lecz grą sił przekraczających pojęcie wszystkich poza kilkoma jednostkami wyćwiczonymi w rozpoznawaniu i interpretowaniu znaków.

Kadare, jak wspomniałem, bywa nonszalancki w stosowaniu anachronizmów, zdarzają mu się potknięcia (gdy na przykład wkłada mnichowi Brokhardowi w usta słowa: „W Europie, jak wiecie, trwa wojna stuletnia” – trwała w istocie, ale dopiero od lat pięćdziesięciu; braciszek jest wprawdzie dobrze poinformowany, jak na domniemanego szpiega przystało, ale o jego proroczych zdolnościach nic nam nie wiadomo), można też się zastanowić, czy czternastowieczny narrator posłużyłby się akurat słowem „totem” (choć to może być również lapsus tłumacza – byłby to, dodajmy od razu, jeden z bardzo niewielu). Jednak chyba nie doskonała zgodność historyczna była celem autora, trudno więc czynić z tej umowności poważny zarzut.

To oczywiście truizm, że postęp nie może obyć się bez ofiar, że cywilizacja i dobrobyt muszą nasycić się krwią i cierpieniem. Patrzymy z podziwem na osiągnięcia starożytności zbudowane przez pracę niewolniczą, wspominamy z trwogą ofiary „wyniszczenia przez pracę” stosowanego przez reżimy totalitarne, ale nawet zwykły most może być ufundowany na krzywdzie. „Tak naprawdę wszystkie wielkie budowy przypominają zbrodnie i na odwrót – zbrodnie, także, są do nich podobne… Kiedy staję przed kolumnami, zawsze wyraźnie widzę rozpryski krwi na marmurze, zaś człowiek zamordowany może zdumiewać swoją wielkością, niczym katedra”.