Samopas
Karol Płatek
Podwójna kosa to świadectwo dziwnego splotu siły i niemocy. Siła tkwi w języku, niemoc dotyczy świata zewnętrznego. To wiersze wypełnione przytłaczającą samotnością, jakąś rezygnacją. „Jakąś”, bo ciężko ją określić, nie chodzi bowiem o rezygnację powierzchowną; mamy do czynienia z czymś głębszym – z bardzo świadomym wypisaniem się z aktywniejszych form bycia. Odcięcie się od rzeczywistości jest przemyślaną strategią, może nawet prowokacją. W wierszu Mimo to, póki co znajdujemy takie między innymi zdania: „Nie wierzcie w to, co do was mówię”, „Gadam wyłącznie / z nimi, od dawna, reszta to pozory, / jeśli zapomniałem to kiedyś powiedzieć”, „Leżę / na skraju łąk, obserwując skraj miasta / i lasu”. W tych fragmentach widać elementy, które powracają w wielu wierszach z Podwójnej kosy: bezruch, otępienie, cicha obserwacja, a jeśli już rozmowa – to z jakimiś „nimi”. Z przyrodą? Z głosami z przeszłości? Z wierszami? Pojawia się też miasto, ale nie jest to zazwyczaj tętniący życiem żmut ludzkich codzienności; miasto Niewiadomskiego rozumiem raczej jako obszar pustki, przestrzeń po – po końcu, po życiu, po wszystkim. Przestrzeń, którą wypełnić można już jedynie językiem.
Bo język autora Dzikich lilii takie ma właśnie – przynajmniej tak to czytam – zadanie. Ucisk, gorycz, rozczarowanie – zamienić w poetycką wolność. Poezja Niewiadomskiego działa na tym bolesnym przecięciu języka i świata; to poezja robiona raczej ze słów niż z ich znaczeń, fakt, ale taki stan rzeczy nie jest wynikiem beztroski czy kaprysu – to próba przetrwania w świecie, który do przetrwania nie zachęca. Warto przyglądać się wierszom Niewiadomskiego pod tym właśnie kątem:
Poczuł się wreszcie
zwolniony z pointy.
Wyszedł na górę,
spojrzał na wszystkie
kaplice, miejsca warowne
i wędrujące domy.
Wyszedł na górę i posłuchał ich
podpowiedzi: wie,
ale do wielu spraw
się nie nadaje. To są dwie
różne rzeczy: wiedzieć
i nie nadawać się.
Albo nadawać: jako
paczkę, jako polecony,
ekspres – w nadziei, że
przesyłka zaginie po drodze
lub w wędrującym domu
zaginie awizo
Wiersz Awizo rozwija się w niezwykle interesujący sposób. Rozpoczyna się zapowiedzią wolności, byciem „zwolnionym z pointy”. Następnie patrzymy na świat, słuchamy go (ostatni raz?), by w końcu znaleźć wyjście z sytuacji – możliwość ucieczki przez język. Bo to on otwiera nową drogę; myśl idzie dużo dalej niż dekoracje rzeczywistości – „kaplice, synagogi” itd. Wywrotowy potencjał zauważony w wieloznaczności słowa „nadawać (się)” każe skręcić wierszowi w stronę – skojarzenie odległe, ale też bez przesady z tą odległością – Tymoteusza Karpowicza; język wykopuje dziurę w rzeczywistości, przez którą można z gracją zwiać. Może też stąd, z tego biegnięcia dalej, z tego wychodzenia poza – brak kropki na końcu utworu (to w ogóle znak rozpoznawczy wierszy Niewiadomskiego). ·
Podoba mi się także różnorodność tych wierszy. Wzmaga ją dodatkowo fakt, że w Podwójnej kosie znalazły się teksty – jak informuje podtytuł – z lat 1999—2015. Stąd część starszych utworów przywodzi na myśl pisanie „brulionowe”. Weźmy na przykład Glosy zaczynające się od dwóch wersów rozdzielonych (a może właśnie – złączonych) znakomitą przerzutnią: „No i pewnie polubiłbym to, co mam / do powiedzenia na temat własnych wierszy”. Jeśli już mowa o „brulionie”, to należy wspomnieć, że Niewiadomski zaskakująco często dialoguje z poezją Marcina Świetlickiego. Wynika to, podejrzewam, z tego, że obydwaj autorzy kreują swoje literackie światy na podobnych zasadach. Między głosem mówiącym w wierszach Niewiadomskiego a opisywanym światem zewnętrznym jest chłód zbliżony do tego znanego z książek autora Schizmy. Daje to ciekawe efekty. Niewiadomski językowo jest bardzo daleko od Świetlickiego, jednak podobne widzenie rzeczywistości, podobne lęki sprawiają, że niektóre wiersze z Podwójnej kosy brzmią jak mniej rozleniwiony, płynniejszy, gęstszy Świetlicki. Jak w czterech pierwszych linijkach wiersza Też:
Nikt do mnie nie pisze. Nie piszę do nikogo.
I tak jest dobrze. Obowiązki wypełniam
mechanicznie. Obwąchuję coraz dalsze
kąty miasta, coraz częściej miasto opuszczam.
Ten dialog ze Świetlickim zostaje zresztą niekiedy mocno przez Niewiadomskiego wyeksponowany. Wiersz patriotyczny, jubileuszowy to ewidentne odwołanie do utworów Świetlickiego z cyklu – jeśli na pewno można tę serię wierszy cyklem nazwać – kolejno numerowanych Polsk. Jasności dodaje jeszcze dedykacja: „dla M. Ś.”. Zastanawia mnie ta różnorodna obecność Świetlickiego w Podwójnej kosie; oto autor bardzo niszowy, interesujący się awangardą, chadzający własnymi poetyckimi ścieżkami postanawia przerzucić linę na drugi brzeg polskiej poezji – na teren jednego z najbardziej znanych, „medialnych” i, co za tym idzie, jednocześnie wyjątkowo przecenianych i usilnie niedocenianych poetów (bo to się wcale nie wyklucza). Dziwna relacja. Mam wrażenie: autentyczne porozumienie miesza się tu ze sporymi pokładami ironii. Lubię takie nieoczywistości.
Pociągająco nieoczywiste są też wiersze autotematyczne, których w tomie nie brakuje. Na przykład tekst pod tytułem To się nazywa „kryzys”?, w którym podmiot podsłuchuje rozmowy obcych ludzi. Jest to dla niego sytuacja zaskakująca i – by tak rzec – artystycznie niekomfortowa: „Nie myślałem nigdy, że będę notował, / że usłyszę, kto z kim i kiedy”. Okazuje się, że takie podejście nie służy poezji; w końcówce wiersza dowiadujemy się, że ona „nadal chodzi samopas, / nadal nie słucha, nie notuje” – czyli podmiot, owszem, słucha i notuje, ale nijak nie przekłada się to na literackie efekty. Takich prób uchwycenia twórczych kryzysów i innych niejednoznacznych refleksji na temat pisania jest więcej. Jak choćby w Innym, gdzie poruszone zostają kwestie literatury zaangażowanej i nowoczesnego wyczerpania pewnych poetyckich formuł.
Bardzo lubię te utwory, których Niewiadomski używa jak luster, by przyjrzeć się – nierzadko ze sporą dawką autoironii – swoim własnym poetyckim wysiłkom. Widać w tym wyjątkowo dużą samoświadomość, która ucieka zarówno przed naiwną optyką neoromantyczną, jak przed suchym, technicznym, czysto rzemieślniczym podejściem do literatury. Poezję Niewiadomskiego trudno wcisnąć do kojących jak valium recepcyjnych przegródek – ale przecież właśnie to powinno ekscytować.