Wizjonerka niebanalności

Alicja Piechucka

Zastanawiałam się niedawno, dlaczego twórczość Deborah Eisenberg, uznawanej za jedną z najznakomitszych autorek opowiadań, mającej na koncie między innymi Nagrodę MacArthurów i stypendium Guggenheima, nie doczekała się dotąd przekładu na język polski w formie książkowej. Nie minęło wiele czasu, a pytanie okazało się nieaktualne.  Zaległości nadrobiło bowiem wydawnictwo „Cyranka”, powierzając dwojgu znanych i cenionych tłumaczy stworzenie polskiej wersji najnowszego, piątego w dorobku Eisenberg, zbioru Twoja kaczka jest moją kaczką z 2018 roku. Kaja Gucio i Krzysztof Majer podzielili między siebie sześć składających się na tom opowiadań, dzięki czemu polskojęzyczni czytelnicy mogą delektować się zachwycającą krótką prozą amerykańskiej pisarki.

Jakość jest u Eisenberg odwrotnie proporcjonalna do ilości i twórczego tempa, co stanowi ożywczą odmianę w czasach, gdy teksty coraz częściej produkuje się taśmowo i nie tylko laikom, lecz również specjalistom próbuje się wmówić, że dużo i szybko znaczy dobrze. Eisenberg, która debiutowała dość późno, bo jako czterdziestolatka w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, znana jest natomiast z tego, że nad jednym opowiadaniem potrafi pracować rok, a na pisanie poświęca dwie godziny dziennie. Zapytana o to, czym wypełnia resztę dnia, odpowiada rozbrajająco: „Trudno powiedzieć”. Łatwo sobie jednak wyobrazić, że również pozostałe dwadzieścia dwie godziny nie są w jej przypadku czasem straconym, nie tylko dlatego, że oprócz pracy twórczej zajmuje się dydaktyką, ucząc pisania kreatywnego na elitarnym nowojorskim Uniwersytecie Columbia. Ktoś, kto pisze tak jak ona, musi być uważnym i skłonnym do przemyśleń obserwatorem ludzi i świata, a to wymaga czasu, skupienia i talentu.

Twoja kaczka… to sześć narracji i zarazem sześć mikroświatów, z których każdy jest odrębny i sam w sobie fascynujący, choć jednocześnie nie istnieje w całkowitym oderwaniu od pozostałych. W tytułowym, niekoniecznie najciekawszym z opowiadań zbioru, malarce i narratorce w jednej osobie nadarza się okazja spędzenia beztroskich (w założeniu) tygodni w rezydencji pary zamożnych mecenasów, znajdującej się w nienazwanym, zapewne latynoamerykańskim kraju, a więc w regionie dobrze znanym Eisenberg z licznych podróży. Pobyt beztroski jednak nie będzie, a cieniem położy się na nim z jednej strony zachowanie gospodarzy, płytkich i skłóconych ze sobą nuworyszy, których sztuka tak naprawdę nie obchodzi, a z drugiej świadomość wyzysku ekonomicznego, którego ofiarami padają miejscowi, źródła wielkich fortun. W opowiadaniu Tadź Mahal grupa leciwych aktorów, których losy różnie się potoczyły, zostaje zmuszona do konfrontacji z przeszłością, gdy wnuk reżysera, u którego zagrali swe najgłośniejsze role, publikuje skandalizującą biografię dziadka. Dołącza do nich córka nieżyjącej już aktorki z tego samego kręgu, a tytułowa indyjska świątynia miłości staje się symbolem wszystkiego, o czym marzymy i co nas w życiu omija. Motyw relacji matka—córka, dość wyeksponowany w Tadź Mahalu, wysuwa się na plan pierwszy w Było, minęło, znów łącząc się z przemyśleniami na temat związków między przeszłością i teraźniejszością, a także z historią europejskich i amerykańskich Żydów, czyli społeczności, z których wywodzi się Eisenberg. W Scalaniu, moim zdaniem najlepszym z sześciu utworów, dwudziestodwuletni syn biznesowego potentata, atrakcyjny, ale nieskomplikowany, podejmie zakończoną niepowodzeniem próbę życia na własny rachunek. Zatrudni się jako chłopiec do wszystkiego u ekscentrycznej starszej pani, której uwielbiany mąż, intelektualista-fantasta, zaginął wiele lat wcześniej podczas ekspedycji naukowej. Klęską, być może wręcz tragiczną, zakończy się również związek bohatera z zaprzyjaźnioną z jego pracodawczynią młodą idealistką, która próbuje naprawiać świat. W tle, które u Eisenberg jest zawsze czymś więcej niż tłem, pojawi się refleksja nad językiem, wyzyskiem i upływem czasu. Ten ostatni odegra też niebagatelną rolę w Przeliczaniu. Jego bohater, kolejny młody człowiek, mieszkaniec Środkowego Zachodu, nigdy nie pozna mitycznego starszego brata swojej matki, człowieka światłego i zamożnego, który porzucił prowincjonalizm rodzinnych stron na rzecz interesującego i pełnego intelektualno-artystycznego rozmachu życia w Londynie. Gdy młodzieniec przyjedzie do Europy na uroczystość pogrzebową wuja, pozna ludzi z jego środowiska i odrzuci własne, w którym tak naprawdę się dusi. Zbliży się też do byłej partnerki zmarłego, która snuć będzie własne rozważania na temat życia i czasu.

Sześć historii układa się w jedną opowieść o świecie, w którym idealizm, talent, wyobraźnia i wrażliwość zderzają się z materializmem, przeciętnością, ciasnotą umysłową i topornością. To świat, w którym dobrze radzą sobie reprezentanci drugiego z tych biegunów. Pozostali cierpią, ponieważ albo padają ofiarami kapitalistycznej eksploatacji, dotykającej zarówno człowieka, jak i środowisko naturalne, albo – jeśli nawet mieli szczęście znaleźć się po lepszej stronie życia – świadomość niedoskonałości i niesprawiedliwości czających się odrobinę dalej odbiera im spokój lub przynajmniej pozostawia niesmak. Domenom sztuki, intelektu i wszystkiego, co piękne i szlachetne, przeciwstawione zostają merkantylizm i wulgarność. Ci, którzy odczuwają mocniej i myślą więcej, siłą rzeczy zastanawiają się nad tym, co kształtuje ludzką egzystencję, nie tylko w jej codziennym wymiarze: nad czasem i językiem. Zmagają się więc na przykład z tym, że „nie da się zapamiętać cudzego życia”, a i zapamiętanie własnego może być problematyczne. Mimo to spoglądają w przeszłość, choć wiedzą, że teoretycznie „nie wolno rozpamiętywać tego, co było przedtem”. Świadomi, że być może „język wykształcił się, żebyśmy mogli sobie wmówić, że rozumiemy, co jest grane, i potem bez oporów postępować okrutniej niż jakiekolwiek zwierzę”, pocieszają się myślą, „że tylko my mamy coś takiego” jak język, „nasz główny wyróżnik. Nasz dar”. Komunikacja wpisana jest oczywiście w relację z drugim człowiekiem, której Eisenberg przygląda się w większości opowiadań zbioru w sposób dyskretny i finezyjny, a jednocześnie trafny i stojący w sprzeczności z zawartym w jednym z utworów stwierdzeniem: „Skąd ktokolwiek miałby wiedzieć cokolwiek o kimkolwiek?”.

Opowiadania postrzega się czasem jako młodsze, słabiej rozwinięte rodzeństwo powieści. Niezależnie od tego, jak ustosunkowujemy się do tego dyskusyjnego stwierdzenia, trudno wyobrazić sobie, że krótkie narracje Eisenberg mogłyby w kimś wywołać niedosyt. Rzadko ma się do czynienia z prozą, której słabych punktów właściwie nie sposób zidentyfikować i która pozostawia po sobie niezatarte wrażenie, pozostając przy tym subtelną i pełną słodyczy, nostalgiczną, choć pozbawioną powierzchownego sentymentalizmu, dowcipną, lecz jednocześnie bardzo poważną. Utwory Eisenberg są przykładem wirtuozerskiego i niewymuszonego łączenia spostrzeżeń, idei i refleksji, którego efekt jest niebanalny i bezpretensjonalny zarazem. Przejścia pomiędzy tym, co codzienne i pozornie nieznaczące, a kwestiami i prawdami zasadniczymi są w fikcji amerykańskiej pisarki niemal niezauważalne. Znakomite stylistycznie – vide choćby mistrzowskie użycie mowy pozornie zależnej w Scalaniu – i pod względem obrazowania narracje świadczą o niezwykłej spostrzegawczości i zręczności ich autorki, która wystrzega się fałszywych ruchów i jednego z największych grzechów pisarzy: skłonności do przegadania. Jednocześnie zaskakujące jest, że można tak wiele zmieścić w utworach, z których najdłuższy liczy niewiele ponad sześćdziesiąt stron, nie narażając się przy tym na zarzut przeładowania i nachalności. W opowiadaniu zatytułowanym Trzecia wieża pozbawiony wrażliwości i wyobraźni neurolog diagnozuje nastoletnią bohaterkę, w której głowie buzują słowa i obrazy. Lekarz zauważa w swych zapiskach, że osoby takie jak ona, „owe rzadkie osobniki, podatne na zaburzenia nadmiernej asocjacyjności, są jakoby zdolne do samodzielnego życia: Wizjonerzy Banalności, by przywołać fikuśną terminologię egzaltowanego kolegi po fachu” i „że takim jednostkom często da się znaleźć owocną pracę, na przykład w marketingu”. Trudno się oprzeć wrażeniu, że młodziutka Therese z Trzeciej wieży jest alter ego samej autorki, obdarzonej wyjątkowym pisarskim darem.