Spotkania z diabłami

Paweł Panas

Czy i jak pisać o diable? Jedno z tych pytań wokół których krążyli i stale krążą najwybitniejsi pisarze i myśliciele. Katalog związanych z tym problemów jest obszerny, ale w dużym uproszczeniu można go opisać za pomocą kilku kluczowych wątpliwości. Czy traktować diabła jedynie jako element kulturowego dziedzictwa, czy raczej postrzegać go jako złowrogiego oponenta ludzkości? A może warto wykorzystywać diabła jako jeszcze jeden konwencjonalny motyw, atrakcyjny literacko sztafaż służący mniej lub bardziej wyrafinowanej rozrywce? Czy diabeł ma być przedmiotem gry z odbiorcą, czy też widzialnym przejawem realnie istniejącego i działającego w świecie zła osobowego? Jeżeli potraktować go lekko, to czy koniecznie z przymrużeniem oka? A jeśli z całą powagą, to czy obowiązkowo w przerażającym kostiumie demona? A to jeszcze nie wszystko, bo cóż począć z wymiarem konfesyjnym? Czy obecność diabła implikuje wiarę? A jeśli tak, to jaką i w co?

Jeżeli twórca chce traktować diabła z pełną powagą, to pojawia się jeszcze jedno niezwykle istotne zagadnienie, z którym musiało zmierzyć się wielu pisarzy. Rzecz w bagażu konwencjonalnych, niejednokrotnie mocno zużytych już przedstawień, którymi obarczona jest w kulturze postać szatana. W Dzienniku pisanym nocą, 11 lipca 1986 roku Gustaw Herling- Grudziński opublikował Fragment (podsłuchany) monologu Diabła. Znalazł się w nim i ten fragment dobrze opisujący naturę problemu: „Znaczna część mojej siły tkwi w tandecie wyobrażeń o mnie (…) Niesmakiem i pogardą przejmowała mnie kiczowatość moich interwencji w Doktorze Faustusie (…) Czyż doprawdy duchowi przewodnicy ludzkości nie potrafią na mój temat wymyślić czegoś poważniejszego, bardziej stosownego do mojej rangi i bliższego mojej potędze? Nade wszystko zaś: czy nie pojmują, że to ja właśnie dla zabawy wstępuję w nich cichaczem, gdy w pościg za mną puszczają się przy pomocy pustych wyzwisk lub ckliwych historyjek z romansów brukowych?”.

Konwencje i opatrzone sposoby przedstawiania utraciły zatem właściwą sobie powagę oraz siłę oddziaływania. Jak więc pisać o diable, jednocześnie traktując go poważnie? Jak radzili sobie z tym problemem najwięksi pisarze? Podobne pytania towarzyszyły mi na początku lektury tomu Jana Tomkowskiego Diabeł. Spotkania w bibliotece. Najwyraźniej nie dawały one także spokoju jego autorowi, uznanemu literaturoznawcy i eseiście, który od razu przeszedł do rzeczy, podnosząc kwestię problematycznej ontologii głównego bohatera swoich rozważań, „dość niefrasobliwie” nazywanego przez nas diabłem, chociaż nie jest pewne, co lub kogo właściwie mamy na myśli. Tomkowski, zakreślając pole swoich zainteresowań, wskazuje na istotę demoniczną. Nie ma dla niego znaczenia natura konfesyjności pisarzy i czytelników oraz to, czy i w jakim stopniu pozostajemy na płaszczyźnie ukształtowanej przez chrześcijańską wyobraźnię i teologię. Dokładnie w tej kolejności, ponieważ skomplikowane zagadnienia teologiczne nie są przedmiotem namysłu autora książki, pojawiają się w toku wywodów niejako mimochodem, wywołane bezpośrednio przez autorów analizowanych tekstów lub poruszaną przez nich tematykę. Nie jest więc to książka, której ambicją byłoby rozstrzyganie skomplikowanych kwestii związanych z przenikaniem się religii i sztuki – choć z pewnością ci, których te aspekty szczególnie interesują, także znajdą materiał do przemyśleń.

Jako że uwagę Tomkowskiego zaprzątają literackie obrazy i relacje związane z istotami diabelskimi sensu stricto, co do zasady nie bierze on pod uwagę tych sytuacji, kiedy mianem istoty diabelskiej obdarzani są różnego typu okrutnicy i zbrodniarze. Choć zdarzają się też wyjątki, ponieważ niekiedy trudno jest oddzielić prowodyra od prowokowanego, zwodziciela od zwiedzionego, a samo pojęcie opętania z definicji zakłada trudną do zrozumienia dwoistość. Ze swoich rozważań autor wyklucza też diabelstwo średniowieczne i romantyczne, nie znajdziemy tu zatem nowych odczytań Dantego, Miltona czy Goethego, gdyż poświęcono tym dziełom – jak pisze autor – „bogatą i łatwo dostępną literaturę”. To prawda, ale czy nie można powiedzieć tego samego o kilku innych omawianych przez Tomkowskiego dziełach autorstwa np. Dostojewskiego, Bułhakowa czy Goldinga? Mam wątpliwości, czy tak pomyślane kryterium jest logicznie uzasadnione. Dodatkowe wątpliwości budzi nieprecyzyjna i relatywna kategoria „łatwości dostępu”. Czy ten obszerny tom interpretacji powstał po to, aby ułatwić życie jego potencjalnym czytelnikom? Czy raczej po to, aby powiedzieć coś ważnego i przede wszystkim nowego o dziełach i problemach, które autor bierze na swój warsztat? Co do zasady chęć pisania o największych dziełach literatury światowej niesie ze sobą ryzyko ponownego odkrywania dawno opisanych spraw i warto mieć tego pełną świadomość. Wielojęzyczny stan badań dotyczący na przykład pisarstwa Dostojewskiego lub Joyce’a jest tak duży, że jego poznanie musiałoby zająć wiele lat badań skoncentrowanych wyłącznie na tym aspekcie. Oczywiście można też pisać tak, jakby dotychczas nic ważnego nie powiedziano w interesującym nas zakresie albo powiedziano wyłącznie to, do czego udało nam się bez trudu dotrzeć, i jednocześnie ukrywać się za eseistyczną narracją. Robi tak wielu poczytnych, a nawet cenionych autorów.

Oś kompozycyjną książki stanowi siedem części grupujących szkice poświęcone kolejnym autorom i tekstom, w których odkrywane są kolejne odsłony dramatycznej obecności sił zła w świecie. W tomie brak jest wyjaśnienia takiego układu tekstów. Śladem intencji przyświecającej Tomkowskiemu pozostają więc jedynie tytuły kolejnych części: Z diabłem, Przeciw diabłu, Obok diabła, Ponad diabłem, Diabeł w nas, Cień diabła, Bez diabła. Choć metaforyczne, są one wystarczająco czytelne, aby można było zrozumieć, czego należy się spodziewać po kolejnych tekstach i w jaki sposób układają się one w odrębne całości, wzajemnie oświetlając i dyskursywnie dopełniając. Dodatkowym elementem spajającym całość (obok – oczywiście – głównego tematu) jest wyrazista osobowość interpretatora, który odciska swoje piętno na kolejnych odczytaniach. Bo cały tom jest przede wszystkim – tak go postrzegam – świadectwem niezwykle interesujących lektur i świetnych interpretacji (choć bywają i gorsze fragmenty, np. rozdzialik poświęcony Simone Weil), które roziskrzają nieoczekiwanymi znaczeniami konkretne teksty, a jednocześnie przynoszą dużą ilość erudycyjnych kontekstów, sprawiając, że czytanie kolejnych szkiców okazuje się intelektualną przygodą. A warto przy tej okazji podkreślić także sam styl wywodu, angażujący i klarowny, bez wątpienia wzmacniający lekturową satysfakcję.

Obok nazwisk, których obecności w tak skrojonym tomie moglibyśmy się spodziewać (np. Baudelaire, Dostojewski, Mann, Bułhakow, Bernanos, Huysmans), pojawia się cała plejada twórców mniej oczywistych (np. Nathaniel Hawthorne, Nikos Kazantzakis, Michel de Ghelderode, Ingmar Bergman). Osobne szkice poświęcone zostały również myślicielom-pisarzom: Nietzschemu, Jungowi, Weil i Schopenhauerowi. Znalazło się także miejsce dla Bolesława Prusa i Stanisława Ignacego Witkiewicza. Łącznie mamy tu zatem trzydzieści siedem szkiców (rozdziałów) i niemal tyle samo nazwisk (twórczość Manna i Nabokova jest tematem czterech szkiców pomieszczonych w różnych częściach książki). I choć rzeczywiście Tomkowski z dużym znawstwem przywołuje bogaty zestaw nazwisk i zjawisk, który z konieczności musi mieć wybiórczy charakter, to jednak braku Gustawa Herlinga-Grudzińskiego (jego nazwisko nie pojawia się nawet w indeksie) nie mogę zrozumieć. Niewielu było pisarzy, którzy tyle miejsca w swojej twórczości poświęciliby diabłu i rozważaniu rzeczywistej natury zła osobowego. To właśnie Herling jako autor chociażby Krótkiej spowiedzi egzorcysty, Don Ildebrando, Świętego Smoka oraz obszernych passusów z Dziennika pisanego nocą dotyczących interesującej nas tu materii mógłby zostać jednym z pierwszoplanowych bohaterów szkiców Tomkowskiego. Mógłby i powinien, ale nie został.

Na koniec kilka słów o tytule całości. To metaforyczne określenie lekturowych doświadczeń autora książki. Formuła spotkania w bibliotece brzmi nieco familiarnie. Jakby jej zadaniem było ukazanie dystansu Tomkowskiego do tematu. Niewątpliwie chodzi też o oswojenie grozy. Tym większej, kiedy z taką uwagą przygląda się różnym formom diabelskiej obecności w świecie (choćby literackim). Tytuł jest jednocześnie sygnałem dla czytelników, zaproszeniem do fascynującej podróży śladami pewnego wycinka zmagań ludzkości z jej demonami.