Poetka miłości i wiary

Anna Nasiłowska

Anna Kamieńska nie należy obecnie do poetek, o których się dużo pisze; zbiorowa pamięć w miarę upływu czasu odsuwa na dalszy plan większość nazwisk, poza najbardziej głośnymi albo dyskutowanymi ze szczególnych powodów.  Poetka zmarła w 1986 roku, jej twórczość pozostała więc związana z zamkniętym już okresem, który miał swoje przedłużenia po 1989 w postaci wkładu starszych pisarzy w nową literaturę, ale nie dotyczyło to wszystkich. Oczywiście pamięta się o Czesławie Miłoszu, a więc, siłą rzeczy, także o jego opinii wyrażonej w wierszu Czytając Notatnik Anny Kamieńskiej z tomu Dalsze okolice (1991), że Anna Kamieńska była osobą dobrą, a to w poezji skazuje na poślednie miejsce… Tak uważał noblista. W poemacie Orfeusz i Eurydyka, pochodzącym z późniejszego okresu, pojawia się podobne przeświadczenie: Liryczni poeci Mają zwykle, jak wiedział, zimne serca. To niemal warunek.

Tuż po wojnie właśnie Czesław Miłosz tłumaczył dwu młodziutkim debiutantkom z Lublina, Annie Kamieńskiej i Julii Hartwig, że „miłość to nie temat do wierszy”. Julia Hartwig mu uwierzyła, pozostała poetką rozumu i uczuć umiarkowanych, jak czułość lub podziw dla piękna.

A Kamieńska? Kamieńska miała z Miłoszem swoje porachunki, odmienne niż Julia Hartwig, szanująca zawsze hierarchie towarzyskie i artystyczne. W zapiskach z Notatnika Anny Kamieńskiej, po raz pierwszy wydanego w całości, czy niemal w całości, jest też uwaga po lekturze tomu Miłosza Miasto bez imienia: „Postawa mędrca przemawiającego z dystansu. Jest klasykiem. A przecież za dużo tu słów, pycha kreowania i nazywania świata, swoisty nominalizm. Apodyktyczny ton tej mądrości. Biada nam, gdyby »liberałowie« zdobyli władzę”. (t. 4, s. 378). Zastanawiające. Jaka to intuicja w 1972 roku podpowiedziała poetce ostatnie zdanie? Nie dowiemy się. Miłosz był w środowisku literackim lat wojny i okresu tuż powojennego bardzo ważną postacią, ale nie budził jednoznacznych uczuć. Chodziło chyba nie tylko o apodyktyczny ton. Szkoda, że Kamieńska nie napisała więcej, ale na tym polegała poetyka tych zapisków, że to zawsze zaledwie „błysk” (odnosząc się znowu do późniejszych podobnych zapisów Julii Hartwig). Notatnik to rodzaj dziennika myśli, pozbawionego zdarzeń, a wpisy ograniczają się do malutkich porcji tekstu, czasem będących cytatami. Więcej można domyślać się z innych uwag, jak taka: „Awangarda wmówiła nam nieśmiałość uczuć. To rzecz piękna. Ale jest też wspaniałomyślność i talent w okazywaniu uczuć”.

I oto mamy zarys podstawowej rozbieżności, dotyczącej tego, co poezja powinna wyrażać, a czego jej robić nie wolno, dotyczący stosunku do prawdy i ludzkiego doświadczenia egzystencji. Miłosz odradzał, awangarda zakazywała, a życie Anny Kamieńskiej to zarówno poszukiwanie mądrości w księgach, jak i silne uczucia, związane z macierzyństwem i wdowieństwem. Śmierć jej męża, poety Jana Śpiewaka w 1967 roku, po dziewiętnastu latach wspólnego życia, otworzyła nowy etap intensywnej miłości: wdowieństwo przeżywane było jako rana, tęsknota i niepokój. W Notatniku pojawia się nawet żal, że wcześniej nie napisała, póki był czas po temu, erotyków, zubażając obraz miłości o tę sferę. U Anny Kamieńskiej pojawia się w nowoczesnej, postawangardowej formie romantyczny temat miłości, która sięga poza grób. Ta miłość liczy się ze śmiercią i nie sięga po dawne sztuczki, jak próby obcowania z duchami.

Zmarły powraca w snach. W snach dochodzą do głosu głębsze warstwy psychiki. Carl Gustav Jung uważał, że większość marzeń sennych to zwykłe wytwory zmęczonego umysłu, które po obudzeniu zostają zapomniane. Te nie mają specjalnego znaczenia, liczą się sny wielkie, które pamiętamy. Jung czytał poprzez nie przeszłość ludzkości, jej wielkie duchowe dzieje, które mają wpływ na indywidualną psychikę. Sny Anny Kamieńskiej mówiły jednak wciąż o tym samym: o żywym związku, którego nie przerwała śmierć. To była miłość bolesna, wciąż narażona na utratę i niepewna wzajemności. Zmarły mąż, powracając w snach, nie przeistoczył się ani w świątka, ani w upiora, ani w idealnego kochanka; chorował, leżał na szpitalnym łóżku, albo oddalał się nie wiadomo dokąd, zobojętniały na okazywaną mu uwagę. To niesamowite, że psychika Anny Kamieńskiej w ten sposób go utrwaliła, przecież zmarli łatwo stają się własnością żywych, którzy manipulują pamięcią. Ileż kobiet we wdowiej pamięci zmieniło niesfornych, a nawet niewiernych mężów w swoją wyłączną własność.

Ani Julia Hartwig, ani Wisława Szymborska nie były poetkami miłości, pamiętały zawsze o „wstydliwości uczuć” i nie czyniły osobistych wyznań. Anna Kamieńska – narzekająca na nieatrakcyjność swojej ziemskiej powłoki – stała się współczesną poetką miłości. Napisany po śmierci męża tom Biały rękopis (1970) jest niewątpliwie jednym z najważniejszych jej poetyckich dokonań. Ani śladu postawy świadczącej o „zimnym sercu”, choć wiersze Kamieńskiej są zobiektywizowane, rzeczowe, nie ma w nich łez ani nadmiernej ekspresji. Może Miłosz nie chciał dostrzec u Kamieńskiej tego, co wykraczało poza jego koncepcję dystansu jako koniecznego warunku sztuki.

Na wielkich duchowych przestrzeniach Miłosz i Kamieńska często poruszali się podobnymi drogami, gdyż czytali te same książki. Simone Weil, Thomas Merton… Kamieńska dochodziła do postawy zaangażowanej chrześcijanki długo. Jeszcze w 1969 roku zanotowała: „Przy swojej niewierze i agnostycyzmie mam bardzo wiele odruchów wzruszeniowych związanych z religią”. A potem coraz częściej cytowała, na przykład Emmanuela Mouniera (a więc personalistę, egzystencjalistę katolickiego), Leona Bloy, którego czytano jeszcze przed wojną w kręgu „Verbum”, Leszka Kołakowskiego i kolejnych wielkich nawróconych. Sama nie stworzyła opowieści o własnym przełomie religijnym, ale wśród zapisków pojawia się przede wszystkim postać Jana Twardowskiego, przyjaciela i po trosze przewodnika, który mógł być wzorem pokory, także intelektualnej. Kamieńska widziała niekonsekwencje Ziemi Ulro Miłosza i nie podejmowała podobnych prób. Jej droga była skromniejsza, wymagająca właśnie praktykowania pokory – podejmowała się tłumaczenia „ksiąg”. Prace były wielorakie, miały postać szkiców o Biblii (Twarze Księgi i Na progu Słowa) oraz tłumaczeń. W latach osiemdziesiątych wydane zostały jej wersje psalmów i O naśladowaniu Chrystusa Tomasza a Kempis. Współpracy z Szymonem Datnerem zawdzięczamy też książkę Z mądrości Talmudu, wybór fragmentów Talmudu, opublikowany już z żałobną obwódką, otaczającą nazwisko Kamieńskiej jako współtłumaczki. Książkę tę krytykowano, wybór był mały. Kamieńska w Posłowiu od razu uprzedzała, że czytelnik nie powinien sądzić, że otrzymał wystarczającą porcję wiedzy. Także w poezji droga Kamieńskiej była unikalna. Była jedną z niewielu osób, które zawsze potrafiły strzec tradycji wielokulturowej, zanim to stało się modne. Jej wiersz o Monte Cassino, z cyklu Notatnik włoski, otwiera taka formuła: Przechodniu powiedz Polsce żeśmy polegli w jej służbie synowie jej Polacy Żydzi i Rusini Przechodniu powiedz że krew nasza była jednej barwy.

Po raz pierwszy pisałam o tomie poetyckim Kamieńskiej Milczenia z 1979 roku, ale pierwszą jej książką, jaką przeczytałam, była powieść dla dzieci Rozalka Olaboga (1968), jedna z lektur w szkole podstawowej. Odnalazłam niedawno egzemplarz, powieść jest dziś archaiczna przez odwołanie do kultury wiejskiej, jaka już od dawna nie istnieje. Zebrane w trzech tomach dzieła poetyckie i Notatnik Kamieńskiej pokazują jedno pasmo jej życia: poetyckie i duchowe, pomijając tłumaczenia, utwory dla dzieci, szkice, w tym arcyważne eseje o Księdze. Trzeba o nich pamiętać i szkoda, że edycja pozbawiona jest zarysu pokazującego – nawet w postaci niedużej noty – rozległość jej prac literackich. Jej poezja także jest całym wielkim światem: zaczyna się od ludowości, afirmacji, pieśni. Krasnystaw me genuit (Krasnystaw mnie zrodził) – napisała o sobie stosunkowo wcześnie, niczym Klemens Janicius, poeta łaciński, syn prowincji. A w wierszu dodała, że zrodził ją wojenny rok.