Metonimie nieporządku
Michał Sowiński
Gdy kapitan Nemo wyposażał swojego Nautilusa na niekończące się podwodne wyprawy dookoła świata, zadbał także o biblioteczkę. W wydzielonym pomieszczeniu znalazło się 12 tysięcy oprawionych w skórę tomów – liczba ta została raz na zawsze ustalona. To, co najcenniejsze w literackim dorobku ludzkości, zostało wybrane, sklasyfikowane i starannie uporządkowane.
Nemo mówi wprost: wraz z pierwszym zanurzeniem okrętu kończy się dla niego intelektualna historia świata, nic interesującego już się nie wydarzy. Chaotyczna rzeczywistość zostaje ujarzmiona i podporządkowana woli wielkiego kapitana.
Wizja biblioteki skończonej, którą roztacza przed czytelnikami Juliusz Verne, dla Georges’a Pereca jest nie tylko z gruntu utopijna, ale i toksyczna. Usunięcie wszelkiej przygodności z egzystencji to marzenie totalitarne, prowadzące nieuchronnie do szaleństwa albo przemocy – najczęściej jednego i drugiego. A jednak to właśnie ten paradygmat strukturyzuje nasze postrzeganie świata – konieczność wpisana, na dobre i na złe, w kondycję nowoczesnego podmiotu.
W zbiorze esejów Myśleć / klasyfikować, opublikowanym nakładem wydawnictwa Lokator, Perec na różne sposoby mierzy się z tym paradoksem – a postać (i dylematy) kapitana Nemo to tylko jedna z wielu literackich i filozoficznych figur, za pomocą których autor testuje granice porządkowania świata. Autor Rzeczy nie ma w sobie naiwności (a może fanatyzmu?) podwodnego władcy oceanów – wie, że klasyfikowanie to fundament myślenia (a więc i naszego sposobu bycia w świecie), ale jednocześnie w pełni godzi się z tym, że proces ten z góry skazany jest na porażkę. Nie uderza jednak z tego powodu w tragiczne tony, nie osuwa się też w melancholijną kontemplację własnych (ludzkich) ograniczeń. Przeciwnie – to właśnie na tej sprzeczności opiera swoje najważniejsze dzieła, zarówno te pozornie klasyczne w formie (choćby Życie. Instrukcja obsługi), jak i te znacznie bardziej eksperymentalne (na przykład Zniknięcia). Dzięki temu przekracza granice modernistycznej estetyki i staje się jednym z najważniejszych pisarzy ponowoczesnych.
W otwierającym eseju Uwagi o tym, czego szukam Perec sugeruje, że teksty zebrane w tomie można potraktować jako swoistą instrukcję czytania jego innych książek. Choć warto wziąć poprawkę na skłonność autora do wszelkich gier z czytelnikiem, tę deklarację można potraktować całkiem serio. Perec pisze: „Moją pisarską ambicją byłoby przedarcie się przez całą literaturę swoich czasów, bez poczucia, że wracam czy kroczę po własnych śladach, i napisanie tego wszystkiego, co człowiek dziś może napisać: książek grubych i cienkich, powieści i wierszy, dramatów, librett operowych, science fiction, książek dla dzieci”. To wyliczenie – jedno z wielu w tym tomie – nosi cechy swoistej ars poetica, w której słychać zarówno echa postmodernistycznej „literatury wyczerpania”, jak i wiecznie niezaspokojony głód (a może rozkosz) odbijania świata w najróżniejszych językach literatury.
· Co kluczowe – Perec już na wstępie unieważnia pytanie o przyczynę, a więc i sens tych niekończących się kaskad pisma. „Dlaczego piszę? Mogę odpowiedzieć wyłącznie poprzez pisanie, odraczając nieustannie chwilę, w której – zaprzestawszy pisania – ów obraz stałby się widoczny jak nieubłaganie ukończone puzzle”.
· Skoro na to pytanie autor nie może udzielić bezpośredniej odpowiedzi, próbuje naokoło – szukając obszarów przylegających do pisania, i to dosłownie. Miejscem oddającym skomplikowaną relację między chaosem a porządkiem, z której rodzi się tekst, jest oczywiście biurko. W eseju Uwagi dotyczące rzeczy znajdujących się na moim biurku Perec analizuje swoje miejsce pracy, opisując zarówno przedmioty niezbędne do pisania, jak papier czy pióro, jak i te przypadkowe – na przykład sekator czy składaną miarkę. Nie oddziela ich żadna ostra granica, a raczej rozciąga się między nimi rozległe królestwo rzeczy, których związek z pracą twórczą jest trudny do uchwycenia: szklanki, papierki po cukierkach czy, oczywiście, akcesoria do palenia tytoniu. Perec nie tylko to wszystko kataloguje, ale i bada zmiany, jakie w czasie w nim zachodzą – wszystko po to, by „uchwycić coś, co jest częścią mojego doświadczenia, nie na poziomie odległych refleksji, ale u źródeł jego narodzin”.
· Podobnych wglądów w tomie jest więcej: przeczytać możemy esej o bibliotece, nieco przekorny wobec klasycznej koncepcji Borgesa; wspominkowy katalog różnych pokoi, w których Perec pomieszkiwał; dekonstrukcyjną z ducha rozprawę z dyktaturą systemów mody; 81 przepisów kulinarnych, będących wariantami samych siebie; czy zarys antropologicznej historii noszenia okularów. Wszystkie te dziwaczne katalogi mogą się wydawać błahą zabawą intelektualną spod znaku OuLiPo (eksperymentalnej grupy literackiej, z którą Perec był przez wiele lat związany) albo wprawkami do poważniejszych dzieł. Pośród tych literackich igraszek znajduje się jednak esej Miejsca pewnego postępu, będący refleksją o czteroletniej terapii psychoanalitycznej, której Perec poddał się w latach 1971—1975.
· Mając w pamięci jego traumatyczne doświadczenia wojenne z wczesnej młodości – śmierć rodziców oraz całkowite unicestwienie materialnych śladów dzieciństwa – możemy się jedynie domyślać, z czym musiał zmagać się przez całe życie. Perec oczywiście nie zdradza żadnych konkretów (jego autobiograficzne wolty to osobny, wielki temat); skupia się wyłącznie na strategiach przepracowywania przeszłości. Równolegle do regularnych (odbywających się nawet dwa–trzy razy w tygodniu) sesji z terapeutą, próbuje samodzielnie opisać ten proces. „Chciałem pisać, należało pisać, odnaleźć w pisaniu i poprzez pisanie ślad tego, co zostało powiedziane”. Niezliczoną ilość razy zaczynał, ale zazwyczaj kończyło się na kilku zupełnie niesatysfakcjonujących zdaniach – pragnął bowiem zrównać ze sobą słowo mówione i pisane, tak aby znaki na kartce były bezpośrednim (na ile to tylko możliwe) odbiciem jego rzeczywistości.
· W relacji Pereca proces terapeutyczny jawi się jako wielki, umiejscowiony poza czasem (a więc i historią) wir „problemów, pytań, skojarzeń, fantazmatów, gier słownych, wspomnień, hipotez, wyjaśnień, teorii, punktów orientacyjnych i punktów odniesienia” – które jednak nie chcą się ułożyć w żadną znośną całość. W tej sytuacji jedynym rozwiązaniem zdaje się właśnie paradoksalny proces klasyfikowania i porządkowania tych strzępów podmiotowości, puzzli (jedna z ulubionych metafor Pereca), których układanie rozpoczyna się wciąż od nowa – z nadzieją, że w końcu znajdą się w odpowiedniej kombinacji.
· To wszystko przekłada się wprost na manię kolekcjonowania (czy też: gromadzenia rzeczy, którym wciąż próbuje się nadać choćby śladową strukturę), której bezpośrednim przedłużeniem jest właśnie samo pisanie. W tym przejawia się chyba kluczowa cecha prozy Pereca – zarzucenie metafory na rzecz metonimii. O ile ta pierwsza oznacza „przenoszenie” sensu – czyli szukanie go poza słowami tworzącymi samą metaforę – o tyle druga polega na przyleganiu znaczeń, pokrewieństwie sensu elementów znajdujących się obok siebie.
· W przedkładaniu tej drugiej nad pierwszą kryje się niezwykle istotna deklaracja – a może i wiara – że świat da się opisać nie przez analogię, lecz przez uważność i ułożenie.
· W jednym z najbardziej poruszających fragmentów tomu Perec wspomina „ukryte miejsce”, którego przez lata nie wypowiedział – zarówno sobie, jak i analitykowi. To miejsce – doświadczenie, ślad, pęknięcie – nie potrzebuje opisu, bo jego istnienie odciska się w całej późniejszej twórczości. „Trwało ono do czasu, aż moja historia znowu złożyła się w całość” – pisze Perec, podkreślając nieuchwytność momentu, w którym fragmenty zaczynają nagle pasować do siebie. To nie rozwiązanie zagadki, lecz jej nagłe wybrzmienie: jak gest, jak odnalezione ciepło. W tym jednym zdaniu zawiera się być może cały sens pisarskiego wysiłku Pereca, który nie dąży do uporządkowania świata raz na zawsze, ale do stworzenia szansy na to, że pewnego dnia jakiś jego fragment ułoży się zaskakująco i nagle da nam zrozumienie.