Blednące rokoko
Helena Markowska-Fulara
Tematem książki Tomasza Jędrzejewskiego jest rokoko, które nie cieszyło się dotąd przesadną popularnością wśród badaczy, w każdym razie w stosunku do prądów je otaczających: baroku, sentymentalizmu, klasycyzmu czy wreszcie romantyzmu. Chciałoby się powiedzieć, że rokoko to za dużo na jedno przedsięwzięcie. Mowa wszak o całym nurcie w kulturze i sztuce. Jednocześnie to za mało – chodzi przecież często o poetyckie drobiazgi, którym trudno przypisać kluczową historycznoliteracką rolę. A na pewno po roku 1795, który stanowi datę otwierającą Blednącego atramentu.
Skąd owa „bladość”, wątłość śladów rokokowego stylu, Jędrzejewski wyjaśnia precyzyjnie i przekonująco. Z antynomii zakresu problemowego wychodzi zaś także obronną ręką, choć wymaga to kilkustopniowej konstrukcji rozprawy. Podtytuł precyzuje jej główny przedmiot, którym jest „polskie rokoko literackie lat 1795—1830 na tle europejskim”. Ograniczenie czasowe nie sprawia jednak, że tylko o rokoku porozbiorowym mowa. Wskazane tło europejskie omówione zostało w drugim rozdziale monografii w kontekście całego długiego wieku XVIII, a i polskie rokoko literackie do 1795 roku przybliża autor w rozdziale kolejnym. Tło zatem jest imponujące, jako że część europejska obejmuje literatury francuską, włoską i angielską. Czytelnik otrzymuje więc właściwie panoramę nurtu, opartą na obszernej literaturze przedmiotu i zilustrowaną przekładami utworów.
Na tym syntetycznie ujętym tle zarysowane zostaje następnie polskie rokoko literackie lat 1795—1830. Oglądamy je stopniowo w coraz większym zbliżeniu: najpierw w panoramie zjawisk, następnie w rzucie oka na poszczególne środowiska (Warszawę, Puławy, Wilno), wreszcie w analizach pojedynczych tekstów. W ten sposób udaje się autorowi zarówno opanować rozległy materiał, jak i zdać sprawę z wybranych, najciekawszych realizacji.
Umieszczanie w kontekście europejskim nie polega tu jednak na ukazywaniu zadłużeń, a nawet miejsc wspólnych. Jak się zdaje, szeroki zakres badawczy jest Jędrzejewskiemu potrzebny przede wszystkim do wypracowania i uargumentowania własnej definicji rokoka, znalezienia uchwytu, który następnie pozwoli w kontekście tego nurtu czytać utwory polskie, czasem dla ujęcia „rokokowego” wcale nieoczywiste. Niezwykle interesujące okazują się zwłaszcza odczytania kanonu Mickiewiczowskiego: Ballad i romansów, Dziadów, Sonetów odeskich. Zima miejska dzięki uwzględnieniu literackich i towarzyskich praktyk rokoka zyskuje wręcz interpretację, która pozwala rozwikłać zagadki tego tekstu jako więcej niż tylko ćwiczenia stylistycznego.
Rozważania teoretyzujące otwierają i zamykają monografię: w pierwszym rozdziale zaproponowana zostaje definicja rokoka, w ostatnim znajdujemy „instrukcję obsługi czarodziejskiej różdżki” – pięć cech wyróżniających rokokową wypowiedź. Przedstawiona w rozdziale pierwszym prosta charakterystyka rokoka okazuje się operatywna w dalszych partiach rozprawy. „Myślę o rokoku, kiedy utwór oferuje czytelnikowi krótkotrwałe przenosiny do innego świata. Takiego, który jest fantazyjny, przyjemny oraz – w salonowym znaczeniu – ładny” – pisze Jędrzejewski. Le beau petit monde to klucz pozwalający wskazać nastawienie rokokowe w realizacjach literackich. Często mowa zamiennie o literaturze cyteryjskiej, która nie tylko bierze za przedmiot miłość i przyjaźniomiłość, lecz także pozwala ją przeżywać w otoczeniu czarownego świata, zamkniętego kręgu współtowarzyszy.
Nieprzypadkowo także już w tej krótkiej formule pojawia się salon. Autor rozpatruje bowiem utwory literackie cały czas w kontekście życia literackiego, form kultury. Pisze raczej o praktykowaniu rokoka niż tylko o rokokowych tekstach. Na kartach książki goszczą nie tylko salon, ale też kawiarnia, prasa czy sztuka ogrodnicza. Osadzenie poszczególnych utworów w sytuacji komunikacyjnej, rozpatrywanie na jej tle życia gatunków literackich dają w analitycznych partiach pracy znakomite efekty. W kontekście praktyk literackich rozumieć także należy tytułowy „blednący atrament”. Płowieje on szybko, gdy sytuacja będąca pobudką powstania utworu przemija. W rokokowym blednięciu, ulotności tekstu i uczucia nie ma przy tym żalu, a jest raczej radosna lekkość migotliwego bycia.
Paradoksalnie ważniejsza od owej przelotności, kruchości rokokowych śladów okazuje się jednak dla Jędrzejewskiego żywotność rokoka, które trwa w różnorodnych przejawach do roku 1830, a nawet dłużej. W książce poświęconej porozbiorowemu rokoku taka postawa wydaje się naturalna, idzie bowiem o możliwie pełne pokazanie, a także chyba dowartościowanie, pewnego zjawiska. Szkoda może jednak, że autor prześlizguje się zazwyczaj nad przemianami rokoka. Choć wspomina o coraz większej roli kultury mieszczańskiej, narodzinach wielkomiejskiego życia, demokratyzacji, śledzi raczej wspólnego ducha różnych praktyk niż jego przeobrażenia. Na marginesie rozważań niedopowiedziana pozostaje coraz trudniejsza, jak się wydaje, sytuacja tych, którzy chcąc praktykować cyteryjskie literaturę i życie, znajdują się w coraz wyraźniejszej opozycji do głównych nurtów życia kulturalnego.
Otóż myślę, że – zwłaszcza po roku 1795 – wokół czarownego świata zacieśnia się krąg ofensywnej kultury powagi, realizowanej zarówno przez klasyków, jak i romantyków, tak przez konserwatystów, jak i radykałów. Gdy autor w trzystronicowym zaledwie passusie Przeciw „świecidełkom” (tym razem w odniesieniu do sentymentalizmu) pisze: „Zalotni pasterze zamieniają się w cnotliwych i gospodarnych wieśniaków” – to w tej formule zawiera być może główny rys kulturowej presji, która coraz mniej chętnie tolerować będzie niewinne zabawy. Tę osobność czy wręcz opozycyjność rokoka wobec dominujących w kulturze polskiej nurtów konstatował Jędrzejewski już w swojej pierwszej monografii zatytułowanej Literatura w warszawskiej prasie kulturalnej pogranicza oświecenia i romantyzmu. Być może więc zasadne było tym razem skupienie się raczej na własnym życiu rokoka. Niemniej zderzenie kultury towarzyskiej przyjemności ze sztuką zaangażowaną w „sprawy” mogłoby wydobyć dramatyzm portretowanej sytuacji. Rokokowy atrament także i z jej powodu blednie i niknie w dziejach.
Tymczasem jednak porozbiorowe, zmierzchające rokoko, również dzięki lekkości autorskiego pióra, błyska w Blednącym atramencie urzekającym blaskiem, który sprawia, że niemal czterystustronicowa lektura okazuje się szybka i przyjemna.