Uzwierzęcenie

Paweł Mackiewicz

„W nocy lepiej widać kości” – pisał Miron Białoszewski w Filozofii Wołomina, jednej z Ballad peryferyjnych, które weszły do debiutanckiego tomu poety, Obrotów rzeczy.

Uliczka jak chuda kość.
(Inne jak kość z jej kości.)
Ona ma nawet tę stronę od śniegu
odpolerowaną, szarą i wydziobaną w pory.   

W tej chudej jak kość uliczce, „w swym porze – w okienku” jednego z szarych domów siwa i koścista „babka się ukazuje”, by objawić temu odpolerowanemu światu swą „chudą kostkę niezgody”.

W wierszu Wołomin. Noc w tomie Piach Urszula Zajączkowska odpowiada:

Skubię listek żywotnika
zwisającego zza kraty pędem nieprzezroczystym.
Nieściętego do trotuarów. Nieswojego. Skubię.
I w palcach go rozcieram,
nocą w czerni osmolonej, pobabranej, skałużonej.

Ten żywotnik (tuja) różni się wprawdzie od brzóz z Gaju Pamięci Wołomińskich Żydów (którego pomysłodawczynią jest poetka), lecz podobnie jak one symbolizuje długowieczność pamięci, łączy tamten Wołomin – gdzie jesienią 1942 likwidowano getto, wywożąc ludność żydowską do Radzymina, następnie do Treblinki, lub rozstrzeliwując ofiary na miejscu – z Wołominem współczesnym, grobowcem kości jego przedwojennych mieszkańców. „Wciągam / to wszystko / od razu / w krew” – mówi podmiot Zajączkowskiej, sugerując, że organizm nasyca się przeszłością miejsca, gdy zapuszcza korzenie w szczątkach tych, którzy pomarli. Również w prochach zamordowanych.

Cytryny i gaje pomarańczowe,
nagrzane ziołami suche pagórki,
popiół ziemi w iluminacjach olejków,
aż do czerwieni.

Pod powierzchnią teraźniejszości, miłych dla oka kolorów, przyjemnych zapachów, kuszących wyobrażeń i domysłów – krążą płyny ustrojowe, krew z krwi pogrzebanych ciał, przeszłość do niedawna upojona perspektywami przyszłości.

„Idę teraz w przyszłej swojej przeszłości” – tak rozpoczyna się wiersz Wołomin dziś, właśnie kiedyś. Zajączkowska nie pisze: idę we współczesności czy teraźniejszości, ponieważ nie ma czegoś takiego jak autonomiczna współczesność. Jej pozoru doznaje się przez wyczekiwanie przyszłości i reinterpretację przeszłości.

Opisując (tytułową) Drogę myślową Martina Heideggera, Otto Pöggeler zauważał rewizję, jakiej filozof poddał teraźniejszość. Czas bowiem to „równo-czesność byłości, współczesności i przyszłości lub (…) byłości, obecności i wyczekiwania”. Równoczesność zaś należy rozumieć jako „wzajemne wgrywanie w siebie trzech wymiarów czasu: wgrywanie to stanowi swego rodzaju czwarty wymiar, który (…) jest w rzeczywistości pierwszym i początkowym”. W zbliżony sposób o czasie myśli autorka Wołomina dziś, właśnie kiedyś:

Idę w tej przeszłości i rozglądam się,
zamknięta i zabytkowa już idę i z każdym oddechem
jeszcze bardziej kończę się i zaczynam wspomnieniem.
Blokowisko, rynek, ludzie starsi jako dzieci martwi już od dawna.

Przyszłość, w jaką wchodzimy, coraz krótsza, a w dłuższej perspektywie obca, za to przeszłość – rozrasta się, komplikuje. Równoczesność natomiast stale się odnawia, co zresztą niekoniecznie musi stanowić zaletę bycia w czasie. Bo jeśli:

chcę, by mi wszyscy powiedzieli,
jak to się im żyje za wiele lat w tym współczesnym,
przeszłym dwa tysiące dwudziestym

– czy odpowiedzą, ci „ludzie starsi”, tak w swej tożsamości niepodobni do dzieci z połowy XX stulecia, którymi przecież byli? Świat współczesny – już przeszły. Zawsze inaczej równoczesny. Czas jest jak życie biologiczne, wyobrażone jako stan, w istocie jednak procesualne. Dlatego też – konkluduje Zajączkowska – „Dowiaduję się teraz. / Nic nie pamiętam”.

„Nie pamiętam” – brzmi bardzo radykalnie, skoro o pamięci napisano biblioteki (i Piach znajdzie w nich godne miejsce). Pamięć jest twórczością, pracą w toku, ciągłym chybianiem celu i ponawianiem próby. Figurą pamięci, która nie trafia w cel – to znaczy wymaga nawrotu, podjęcia pracy od nowa – jest topola, tytułowa bohaterka innego utworu Zajączkowskiej. W podwołomińskim „Ossowie, zaraz przy dworcu, rosła topola biała / (…) / Potem ścięli ją, tuż nad szyją”, ale – niczym córka otoczona matczyną troską – „Zaraz odrosła z korzeni starej. / Od kilku lat, z pociągu, znowu na nią zerkam” (Topola biała). Odradzające się drzewo wzrasta i krzepnie:

we wszystkim przypominając swoją matkę,
której przecież
nigdy nie widziałam w takim czasie,
jak i tej nie zobaczę,
jaką widziałam matkę.

Podmiot ludzki spotyka się w czasie z dendrologicznym podmiotem, lecz spotkanie to nie prowadzi do współistnienia, solidarności równoległych egzystencji, uzgodnienia pokrewnych równoczesności. Nawet metafora – personifikacja: drzewo przyjmuje role matki i córki – nie zbliża człowieka do drzewa. Czas ossowskiej topoli jest czasem wyobrażonym w oparciu o wiedzę botanika o rozwoju gatunku.

By porzucić perspektywę antropocentryczną, trzeba przyjąć punkt widzenia stworzenia, które człowiekiem nie jest. Łatwiej o identyfikację ze zwierzęciem (niż z rośliną). Jej przebieg opisuje wiersz wszystko tego kota – tym razem cytuję bez skrótów:

wszystko tego kota
przylega
do mojego człowieka,
kark do biodra, głowa do uda, łopatka do miednicy, żebra do nerki,
łapy do żeber, ogon do łopatki,
księżyc do ziemi, skropliny do liścia,
światło do źrenicy,
gaszę.

Kot „wybiera” sobie „swojego” człowieka, czyli takiego, któremu ufa najbardziej. „Mój człowiek”, człowiek podmiotu, który przedstawia sytuację liryczną, leży (pozycję ciała opisuje wiersz) – z „tym kotem”. Czułość człowieka („gaszę”, bo „światło [przylega] do źrenicy”) jest odpowiedzią na czułość zwierzęcia. Można się zastanawiać, czy utwór rzeczywiście zrywa z antropocentryzmem, czy też zaledwie go osłabia – poprzez antropopatię, czyli odmianę antropomorfizacji polegającą na przypisaniu ludzkich uczuć obiektom świata pozaludzkiego, także zwierzętom. Bardziej jednak prawdopodobne, że w tym lirycznym obrazku – jak ma w zwyczaju – posłużyła się Zajączkowska zabiegiem zwanym uzwierzęceniem (inaczej: animalizacją), środkiem stylistycznym, którego używa się, by nadać osobie lub rzeczy właściwości zwierzęce. Uzwierzęcenie (w definicji słownikowej) ma jednak – odwrotnie do personifikacji – znaczenie deprecjonujące, często nawet obraźliwe. W poezji Zajączkowskiej animalizuje się ludzi, by zbadać ich tożsamość w kosmicznym – nie tylko biologicznym – porządku. Uzwierzęcenie służy tu oczywiście aprecjacji statusu człowieka.

Ekopoetyka, ekologia, posthumanizm, choć niewątpliwie w kontekście wierszy z Piachu, Minimum (2017) czy debiutanckich Atomów (2014) ważne i w lekturze pomocne, nie są wytrychami, bez których tej znakomitej twórczości czytać by się nie dało. Kluczy do liryki Urszuli Zajączkowskiej będzie przybywać, podobnie jak przybędzie zwolenników subtelnego i niewymuszonego poczucia humoru poetki, klarowności jej składni, trafności uogólnień (Szymborska), zdolności do dziwienia się światem i zachwytu tym, co w nim peryferyjne (Białoszewski). Zajączkowska nie zamyka się na szczęście w literackich laboratoriach, nie odważa liryki na gramy, odwrotnie proporcjonalnie do uczonych treści jej wierszy.

bo ja nie chcę się zapadać
w ten zsyp nieskończoności,
zasysać w paradoksach podziałów, bez jedności,
nie stracę równowagi w odbiciach
kałuży

– mówi w kończącym Piach, tytułowym wierszu, bardzo autotematycznym i równie wymownym. I kontynuuje:

bo ja mam dwie nogi, parę oczu, uszu
i jedną całkiem skończoną głowę,
a wszystko to coś waży jeszcze przecież
i stawia opór.
teraz idzie całe w jakimś lesie,
okropnie depcze piach.