Testament konserwatysty
Piotr Legutko
Bywa, że książki przychodzą do nas wtedy, gdy nastał czas właściwy na ich przeczytanie. Niektórzy twierdzą, że tak jest zawsze, bo przecież przypadki występują tylko w gramatyce. Opowieść Rogera Scrutona O naturze ludzkiej jest lekturą napisaną jakby na zamówienie, na czas pandemii. Cztery eseje czyta się niczym list zza grobu niedawno zmarłego wybitnego myśliciela. List pożegnalny, w gruncie rzeczy optymistyczny, bo choć sam Scruton często pisał o pożytkach płynących z pesymizmu, to sam się za pesymistę nie uważał.
O naturze ludzkiej można opowiadać na wiele sposobów. Scruton stara się je wszystkie omówić, by móc w sposób klarowny zająć stanowisko. Dostajemy więc błyskotliwy wykład z historii filozofii, która z naturą ludzką toczy nierówny bój od wieków. Przy czym najwięcej uwagi poświęca autor teoriom sytuującym naturę człowieka w kontekście wyłącznie biologicznym. Czyni to polemicznie, ale z właściwą sobie klasą. Scruton zawsze wykazuje maksimum dobrej woli wobec poglądów, których nie podziela, stara się zrozumieć inny punkt widzenia i dzięki takiemu nastawieniu jego argumentacja nabiera szczególnej mocy.
I tak – ulubiony filozof współczesnych konserwatystów przyznaje, że być może teoria „samolubnego genu” dobrze tłumaczy pochodzenie człowieka, ale zaraz dodaje: „Czym jest dana rzecz i w jaki sposób się taka stała, to dwa odrębne pytania i odpowiedzi nie muszą być identyczne. Może się okazać, że zrozumienie osoby ludzkiej na podstawie badań ewolucji ludzkiego zwierzęcia jest tak samo niemożliwe, jak odkrycie znaczenia symfonii Beethovena na drodze analizy procesu jej komponowania”.
Scruton w swoich wywodach często posługuje się przykładami ze świata kultury. Rozważając naturę ludzką lubi powracać także do metafory obrazu, w którym ogromnie istotne są wszystkie elementy składające się na jego fizyczność – odpowiednio dobrane płótno i farby, zastosowana technika malarska – ale przecież o jego wartości decyduje coś zupełnie innego, sytuującego się w sferze ducha i to zarówno twórcy, jak odbiorcy. Kluczem do zrozumienia osoby ludzkiej (a nie „istoty”) jest bowiem jego relacja z drugim człowiekiem.
W jednym z telewizyjnych wywiadów Scruton powiedział, że piękno może nas i nie ocali, ale obojętność na nie jest jednym z najbardziej destrukcyjnych elementów współczesnego świata. A dezintegracja społeczeństwa stała się tego pochodną, bo ludzie żyjący tylko dla efektywności tracą poczucie sensu. Brytyjski filozof przypomina, że chociaż kultura nie jest nauką, to przecież stanowi świadome działanie krytycznego umysłu. „Kultura — zarówno kultura wysoka, egzemplifikowana przez sztukę, muzykę czy literaturę, jak i kultura w szerszym znaczeniu, zawarta w tradycji moralnej i religijnej — porządkuje idee ze względu na ich immanentne cechy, pomaga nam czuć się na świecie u siebie oraz wychwytywać jego osobiste znaczenia” – zauważa. „Kultura pozwala na samopoznanie, inaczej błąkamy się po świecie, nie wiedząc kim jesteśmy” – dodaje.
Tym, co wyróżnia nas od zwierząt jest czerpanie przyjemności z rzeczy pozbawionych oczywistego znaczenia ewolucyjnego i trudnych do bezpośredniego powiązania z jakąś pierwotną adaptacją. Dlatego cechą dystynktywną naszego człowieczeństwa jest także to, iż czerpiemy przyjemność z gry w golfa, muzyki, sztuki i poezji, z kolekcjonowania znaczków, obserwowania ptaków i skakania na bungie. „Moja przyjemność z widoku za oknem nie jest czymś, co odczuwam w oku. Przyjemność ta ma raczej charakter afirmacji tego, co widzę — radości z faktu, że to, co mam przed sobą, jest dobre”. A przy okazji – przyjemności estetyczne nie uzależniają. „Nie istnieje droga do nagrody, którą można by skrócić, na przykład zastrzyk serotoniny nie jest tanim sposobem na uzyskanie przyjemności z obejrzenia Parsifala czy Kupca weneckiego”.
Scruton za jedną z najważniejszych cech wyróżniających kondycję ludzką uważa… śmiech. Bo przecież żadne inne zwierzę się nie śmieje. Śmieją się tylko istoty zdolne do wydawania sądów. Mało tego, autor stawia śmiałą tezę (i przeprowadza stosowny dowód), że wspólnota śmiejących się ludzi ma przewagę konkurencyjną nad wspólnotą ludzi pozbawionych poczucia humoru. Scruton z pewnością do takiej wspólnoty należy, toteż czytanie jego książek daje – oprócz przygody intelektualnej – autentyczną przyjemność. Może się to wiązać także z faktem mentalnej bliskości Polaków i Brytyjczyków, przynajmniej jeśli chodzi o poczucie humoru (tak uważa autor). Wspólnie gustujemy w ironii, która mimo swej ostrości jest jednak formą pogodzenia się ze światem. Krytyka w formie ironicznej pochwały ma przecież w sobie element akceptacji. Scruton znajduje ironię w chrześcijańskich ewangeliach, nie zauważa jej w Koranie. Nikt tam się nie śmieje i to jest – jego zdaniem – niepokojące.
Wątkiem, który szczególnie mocno wybrzmiewa w czasach pandemii, jest moralna arytmetyka. Obserwujemy, jak rządy wielu państw, politycy, ludzie mający w swoich rękach los bliźnich decydują się iść tą drogą. Oczywiście czasem nie da się uciec od trudnych decyzji, ale czy taką ucieczką nie jest właśnie budowanie uniwersalnych modeli, po które w ekstremalnych sytuacjach należy sięgać? Czy istnieje jeden przepis, na mocy którego wolno przesądzać, kto dostanie respirator, a kto nie? A może jest to zawsze odpowiedzialność człowieka, osoby, która w konkretnej sytuacji taką decyzję musi podjąć? To są nie tylko dylematy czasów ekstremalnych, ale kwestia moralnych imponderabiliów.
W swojej książce Scruton zdecydowanie kwestionuje moralną arytmetykę. „Przypuśćmy, że Anna Karenina przeprowadziłaby następujące obliczenie: zadowolenie dwóch zdrowych młodych ludzi i wpędzenie w rozpacz jednego starego jest dwa i pół razy lepsze od zadowolenia jednej starej osoby i wpędzenia w rozpacz dwóch młodych ludzi, a zatem odchodzę. Czy uznalibyśmy ją za osobę nacechowaną moralną powagą?”. Autor przypomina, że taką arytmetyką kierowali się najwięksi zbrodniarze. Zwraca uwagę na kluczową kwestię osobistej odpowiedzialności. W konsekwencjalizmie najbardziej odstręcza go to, że arytmetyka zamienia krzywdę w intelektualną pomyłkę, a tym samym ją usprawiedliwia.
Ciekawa jest Scrutonowska interpretacja ewangelicznej przypowieści o Samarytaninie. Jej standardowe odczytanie mówi, że Chrystus kazał nam nie zważać na różnice etniczne i wyznaniowe, czynić dobro bezstronnie i wobec wszystkich. Brytyjski filozof skłania się do innej interpretacji, w myśl której Samarytanin staje w obliczu konkretnego zobowiązania wobec konkretnej osoby. Ofiaruje pomoc, bo czuje się zobowiązany wobec bliźniego, który wprost o nią prosi. Scruton proponuje, by postępowanie moralne traktować jako zakorzenione w osobistych zobowiązaniach. Przy zastosowaniu arytmetyki moralnej należałoby bowiem uznać, że Samarytanin postąpił źle, wydając na ofiarę majątek i poświęcając jej tyle czasu, a przecież można było wysłać pieniądze głodującym w Afryce.
W rozważaniach o naturze człowieka Scruton odkurza pojęcie cnoty, rozumianej jako zdolność do wzięcia pełnej odpowiedzialności za własne czyny. Znamienne, że w ostatnich miesiącach znów wróciły do łask takie słowa jak męstwo, odpowiedzialność, powinność, ba – posłuszeństwo. Autor rozważań O naturze ludzkiej zwraca uwagę, że chętnie odwołujemy się do naszych uprawnień i zasług, rzadziej do powinności. Dopiero w sytuacji wyjątkowej dostrzegamy, jakie są tego konsekwencje. Natomiast fundament człowieczeństwa, to relacja ja – ty.
„Przekonuję w tej książce, że aby w pełni rozwinąć się jako osoby, potrzebujemy cnót, które przenoszą nasze pobudki ze zwierzęcego do osobowego centrum naszej istoty – cnót, które pozwolą nam zapanować nad naszymi namiętnościami. Cnoty te nie są dostępne poza gęsto utkanym kontekstem społecznym. Bez ugruntowanych społecznie form edukacji, bez rodzin i sfer wzajemnej miłości, bez zdyscyplinowanego podejścia do spotkań erotycznych nasze emocje z pewnością nie będą w pełni ześrodkowane na »ja«”. Tak prawdopodobnie mógłby brzmieć ideowy testament jednego z najwybitniejszych konserwatywnych myślicieli naszych czasów.