Eco, Dante, aleppe

Waldemar Kuligowski

Miał oczywiście swoje słabości. Na początku kariery akademickiej, na niezmiernie poważną konferencję o micie – z tuzami humanistyki w programie – zabrał kolekcję komiksów o Supermanie. Przewidywał mały skandalik, może nawet wybuczenie przez uczone audytorium. Tymczasem wysłuchano go uważnie, tyle tylko, że część komiksów już z rąk publiczności doń nie powróciła. Gdy pisał sceny historyczne w swoich powieściach, z lubością sprawdzał najdrobniejsze szczegóły. Miał w komputerze program, który na przykład pokazywał mu mapę nieba nad Włochami w dowolnie wybraną noc na przestrzeni ostatnich pięciuset lat. Inne detale sprawdzał w książkach zajmujących większość powierzchni jego domu. W skromnym posłowiu do Imienia róży skreślił zdanie (o miłości, która nie może już być niewinna), które szybko stało się jedną z ikonicznych fraz postmodernizmu. Miał i dar parodii. Wykorzystywał go choćby dla podrobienia stylu antropologicznych zapisków Bronisława Malinowskiego, dzięki którym mógł opisać osobliwości miejskiego życia współczesnego Mediolanu. Bez dwóch zdań: Eco czarował, oszałamiał, niekiedy zaś przestraszał.

Pape Satan aleppe to jego ostatni, niestety, zbiór. Zawiera teksty publikowane w ostatnim okresie życia. Podtytuł tomu, Kroniki płynnego społeczeństwa, wskazuje wyraźnie na nachylenie zarówno ku epoce, jak i sposobowi jej oglądu. Eco najwięcej miejsca poświęca bowiem współczesności (by nie powiedzieć, teraźniejszości) – włoskiej, europejskiej, globalnej. Czyni to ponadto posiłkując się często – mamy zatem polonica! – myślą Zygmunta Baumana, twórcy i promotora pojęcia „płynne społeczeństwo”. Czytamy tu zatem rozważania o kryzysie ideologii i rozmywaniu się poglądów politycznych, w efekcie czego trudno jednoznacznie odróżnić zwolennika prawicy od lewicowca. Są uwagi o rozbuchanym indywidualizmie i nieuchronnym jakoby w konsekwencji rozpadzie wspólnot.


Paradoksalnie, najbardziej przejmująco i zarazem przekonująco Eco brzmi w tekstach poświęconych sprawom mniej zasadniczym. Na przykład, gdy zastanawia się nad skutkami globalnego ocieplenia, lecz nie w kontekście światowego kryzysu,  ale dla jego dwuletniego wnuczka. Co będzie, gdy kiedyś w przyszłości usłyszy on słowo „wiosna”, jak zareaguje, kiedy w szkole przyjdzie mu deklamować wiersz o „jesiennej melancholii”, co pomyśli słuchając Czterech pór roku Vivaldiego – w czasach bez pór roku, może nawet jakichkolwiek? Inna sprawa to pytanie: kiedy ów malutki wnuczek stanie się osobą naprawdę dorosłą. „Młody człowiek może myśleć – zakłada Eco – że postęp to coś, dzięki czemu można wysyłać SMS-y albo tanio latać do Nowego Jorku, jednak najbardziej zadziwiającym zjawiskiem (…) jest to, że jeśli dobrze pójdzie, to wkroczy on w dorosłość w wieku czterdziestu lat, podczas gdy jego przodek stawał się dorosły, gdy miał lat szesnaście”.


A skoro już zatrzymałem się przy tematyce postępu technologicznego, i w tym zakresie felietonista ma sporo do powiedzenia. Zdecydowanie zaprzecza bowiem powszechnej wierze, że epoka teraźniejsza przyniosła wszystkie wynalazki/udogodnienia, które współkształtują nasze życie. Hola, hola, woła Eco, nie tak prędko! Wiele przedmiotów, takich jak szklanka czy młotek, nie zmieniło się od czasów, gdy je wynaleziono. Gros rzeczy, które nas otaczają, zawdzięczamy z kolei umysłom dziewiętnastowiecznym: pociąg, samochód, drapacz chmur, łódź podwodna, silnik Diesla, samolot, dyktafon, konserwy, lodówka, pralka, żelazko elektryczne, odkurzacz, maszynka do golenia, toaleta, winda, mleko pasteryzowane, papierosy, zapalniczka, gumka do mazania, krzesło biurowe na kółkach, zamek błyskawiczny, rower z oponami, napoje gazowane, elektryczny tramwaj, celofan, celuloid… Lista jest jeszcze dłuższa i dobitnie uzmysławia, że wynalazczość i tak zwany postęp nie są właściwe tylko epoce światłowodów.

Dla porządku dopowiem, że nie jest Eco w tym tomie jedynie ironiczny ani facecyjny. Podejmuje wszak wiele kluczowych dla toczących się debat problemów. Pisze o utracie prywatności, jaką niesie za sobą niewidoczna inwigilacja sprzęgnięta z technologiami sieciowymi. Pyta o kształt demokracji, zagrożonej przez celebryctwo i powtarzające się plebiscyty na popularność. Zastanawia się nad sposobami funkcjonowania wolności i swobody wypowiedzi. Broni instytucji szkoły jako interaktywnej formy zdobywania wiedzy i wychowania. Przestrzega przed postrzeganiem internetu jako najdoskonalszego dostępu do wiedzy – bez odpowiednich filtrów, zarówno wyszukujących potrzebne informacje, jak i zdolnych do ich weryfikowania, gigabajty danych jawią się jak groźne śmietnisko podejrzanych odpadów. Ostatecznie Eco okazuje się być czujnym obywatelem, internautą, czytelnikiem, turystą. Wytyka błędy i głupstwa nie dla wykazania własnej wyższości, ale po to, by je przemyśleć, dostrzec w historycznym kontekście i przestać demonizować.

Felietonowy styl zapisków Eco znamy dobrze z publikowanych wcześniej po polsku tomów, z Zapisków na pudełku od zapałek oraz ze zbioru Rakiem. Gorąca wojna i populizm mediów. Autor ogłaszał je od 1985 roku na łamach poczytnego „L’Espresso”, najpierw co tydzień, później co czternaście dni. „Wyobrażałem sobie moje felietony – deklarował – jako krótkie notatki i dywagacje na tematy, które akurat chodziły mi po głowie. Zazwyczaj były inspirowane bieżącymi wydarzeniami, ale nie tylko, bo dla mnie tak samo bieżące jest, gdy któregoś wieczoru najdzie mnie chętka, żeby wrócić na przykład do jakiegoś fragmentu z Herodota, baśni braci Grimm czy komiksu o Popeye’u”. Taka właśnie jest uroda myślenia Eco, polegająca na płynnym przechodzeniu od bieżącej afery politycznej w rządzie włoskim do epizodu z historii benedyktynów.

Formuła „zapisków na pudełku od zapałek” – sekretnie patronująca także omawianej teraz książce – ma swoje bardzo konkretne źródło. Idzie bowiem rzeczywiście o zapałki pod nazwą „Minerva”, produkowane w rzadko u nas spotykanym wariancie „pudełeczek książeczkowych”. Opakowanie to – po podniesieniu części przedniej i otwarciu wnętrza – ujawnia dwa puste, kartonikowe pola, w sam raz dla drobnych notatek.

Tytuł tego konkretnego zbioru, Pape Satan aleppe, to inny zabieg wielkiego semiotyka. Formuła budzi wiele niepokojących skojarzeń: z papieżem i jego urzędem, królem piekła, a także miastem w Syrii, doświadczonym przez trwającą wojnę. Sam Eco wyjaśnia, że wykorzystał cytat z Piekła Dantego. Jakkolwiek od pokoleń biedzili się nad jego znaczeniem badacze, Pape Satan aleppe pozostało zbijającą z tropu, ale jednocześnie niepokojącą formułą, idealnie, jak chciał autor, pasującą do naszych czasów.