Kto żeruje na fotografiach

Krystyna Zabawa

Dziewięć czerwonych iksów Pawła Beręsewicza – kolejny tom z „Serii z Dreszczykiem” wydawnictwa „Literatura” – doczekało się już uznania jurorów konkursów literackich. Książka została nominowana w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY, a także do Nagród im. Ferdynanda Wspaniałego i im. Kornela Makuszyńskiego, a zdobyła Nagrodę Żółtej Ciżemki.

Młody czytelnik znajdzie tu walory prozy lubianego autora: nieoczywistą historię, dobrze „podsłuchane” dialogi dziecięcych bohaterów, szkolne zauroczenia, sympatie i antypatie, sugestywnie opisane miejsca akcji, zabawy słowami, aluzje do rzeczywistości XXI wieku (seriali, postaci, gier, książek, możliwości technicznych), dyskretny autotematyzm…

Główną bohaterką i narratorką tej powieści jest Tośka, która właśnie skończyła V klasę, a zaczyna… wakacyjną przygodę. Osierocona przez matkę, mieszka z zapracowanym ojcem w starym domu w niewielkiej miejscowości (w klasie jest zaledwie jedenaścioro dzieci). Dom ma wszelkie cechy potrzebne do tego, aby z powodzeniem stać się scenerią horroru: tylko w połowie odnowiony i zamieszkany, w drugiej połowie „nieużywanej […] hula wiatr i zalatuje wilgocią”. Strych pobudza wyobraźnię, podobnie jak zdziczały ogród. To właśnie wyobraźnia, jak w niejednej książce Beręsewicza, odgrywa tu zasadniczą rolę.

Najpierw Tośka ćwiczy ją w ulubionej zabawie z tatą – horrorozmówkach. Tak brzmi tytuł trzeciego rozdziału, który wydaje się kluczowy dla całej opowieści, także dlatego, że można z niego wnioskować o szczególnej relacji łączącej dziewczynkę z rodzicem.

„– Wiesz co, tata? – mówiłam cichym, zdławionym głosem.

– No? – pytał.

– A może z tą Rybakówką [nazwa domu, w którym zamieszkali bohaterowie, KZ] to nie chodziło o łowienie ryb?

 – Nie? A o co?

 – O łowienie, ale nie ryb…

– O, ciekawe, a czego?

Literowałam niemo:

– L.U.D.Z.I."

To przykład takiej rozmówki, a zarazem zdolności narracyjnych Tośki, która potrafi po mistrzowsku budować napięcie za pomocą różnorodnych środków: sugestii, krótkich zdań, wykrzykników, powtórzeń, personifikacji i onomatopei, wreszcie modulowania głosu. Wszystko to znajduje się na przykład w zakończeniu przytoczonej rozmówki: „Może to sam dom jest rybakiem. Stoi sobie bez ruchu pośród starych drzew w ogrodzie i czeka, aż ktoś chwyci przynętę. […] I wreszcie widzi: jadą! […] Dom wpuszcza ich do środka… Jeszcze trochę głębiej… Jeszcze odrobinkę… Bach! […] Drzwi się zatrzaskują!”.

Nic dziwnego, że kiedy po raz pierwszy dziewczynka zostaje sama w domu na noc, wyobraźnia zaczyna działać ze zdwojoną mocą. I teraz to czytelnik zostaje wciągnięty w „horrorozmówkę”, czy raczej horroropowieść, w której jednak do końca nie ma pewności, czy tym razem bohaterka rzeczywiście nie doświadcza skutków działań wymyślonego wcześniej fotomordercy vel mordografa.

Sugestywność i szczegółowość opisów pozwalają uwierzyć w straszną historię. Zwłaszcza że zostaliśmy na nią przygotowani już na etapie wyklejki, na której widnieją autentycznie wyglądające „dokumenty”: fragment gazety z rzucającym się w oczy nagłówkiem – „Jakby zapadli się pod ziemię”, wizytówki serwisu komputerowego i firmy marketingowej Drabmedia, papierki po cukierkach, no i oczywiście zdjęcie klasowe (tutaj rysunek). Uważny czytelnik dostrzeże częściowo tylko widoczne portrety fotograficzne autora, czyli Pawła Beręsewicza, a nawet fragment notki o nim z czwartej strony okładki: „Wie z doświadczenia, że młodzi czytelnicy lubią być traktowani poważnie. Dlatego stara się wysoko stawiać im poprzeczkę”. Zabawa zaczyna się już przy oglądaniu wyklejki. Czy nazwiska Arnold Panzerfaust i Jane Thompson mają nam coś mówić? Co może oznaczać wyraźny ślad po szklance z herbatą/kawą? Kto zrobił notatki na kartce wyrwanej z zeszytu w grube linie? No i najważniejsze – dlaczego na wyklejce otwierającej książkę jest dziewięcioro dzieci na „zdjęciu”, a nie ma ich na – wydawałoby się – takiej samej wyklejce zamykającej tom? Spoglądając na okładkę, można się domyślić, że to do tych dzieci – uczniów klasy V – odnosi się tytułowe „dziewięć czerwonych iksów”.

Zatarciu granicy między fikcją a rzeczywistością służy też zapewne dedykacja: „Tym, co na zdjęciu” – lapidarna, formą przywodząca na myśl upamiętniające kogoś monumenty. Wzmacnia niepewność, czy odznaczone iksami dzieci odnajdą się czy pozostaną zaginione, a ich los będzie nieznany.

Iksy zostały postawione czerwonym mazakiem najwyraźniej przez fotowampira. Ostatnia zagadka będzie dotyczyła właśnie jego, a jej rozwiązanie jest zarazem zaskakujące, zabawne i zastanawiające. „Teraz zaczynałam rozumieć, po co mu były zdjęcia! On się naprawdę nimi żywił! Nie o krew mu chodziło, tak jak innym wampirom, ale –” – w tym miejscu trzeba się zatrzymać, żeby nie psuć przyjemności lektury.

Czytając Dziewięć czerwonych iksów, zastanawiałam się, jakie uczucia może wzbudzić w czytelniku kilkuletnim czy wczesnym nastolatku (wydawnictwo określa wiek zakładanego odbiorcy na 10+, 12+; moim zdaniem jednak, książka sprawdzi się również dla młodszych dzieci). Nie sądzę, że wzbudzi strach, raczej zaciekawienie, zaintrygowanie, także rozbawienie. Zapewne będzie to, obiecywany w tytule serii, dreszczyk emocji. Oprócz wartości rozrywkowych książka Pawła Beręsewicza, jak większość utworów pisanych dla niedorosłych, zawiera elementy edukacyjne i to – znów jak często się dzieje we współczesnej literaturze dziecięcej – nauka skierowana jest także do potencjalnie towarzyszących lekturze dorosłych. Wątek zapracowanego ojca (wyraźnie flirtującego z wychowawczynią córki, którą dziewczynka postrzega jako zagrożenie) zawiera przekaz, który powinien zainteresować rodziców. Poruszona zostaje kwestia inności i samotności dziecka w klasie wśród rówieśników, potencjalne niebezpieczeństwo zagubienia w sieci internetowej, w świecie wirtualnym. Równocześnie jednak wyraźny podziw, „słyszalnego” czasem w narracji dziewczynki dorosłego autora, budzą umiejętności najmłodszych w posługiwaniu się najnowszymi technologiami. Ciekawym wątkiem, naszkicowanym jakby na marginesie, jest problem „ściemniania”, a pisząc wprost – kłamstw, jakimi zdarza się dorosłym karmić dzieci z obawy przed ich traumatyzowaniem (tymczasem to właśnie „ściemnianie”, zwłaszcza w kwestii śmierci bliskich, może stać się źródłem dziecięcej traumy).

W książce Beręsewicza miesza się żart z tematami najbardziej poważnymi, realia XXI wieku z fantazją i wyobraźnią, fikcyjne postaci z rzeczywistymi, potencjalne historie romantyczne z elementami powieści przygodowej, detektywistycznej, szkolnej, a nawet – fantastycznej. I co intrygujące, zakończenie pozwala myśleć o kontynuacji…