Chodząc

Maciej Krupa

Dziś chodzenie jest czynnością mało popularną, pogardzaną, słabą. Przynajmniej tu, w świecie rozwiniętym i cywilizowanym. Wszyscy mają samochody i jeżdżą, a nie chodzą. Jak nie autem, to pociągiem, tramwajem, autobusem, metrem. Chodzenie jest dziś passé. Jednak ten elementarny sposób przemieszczania się po świecie dorobił się już, szczególnie w piśmiennictwie anglosaskim, sporej liczby książek – esejów, opracowań i antologii. W polszczyźnie nadrabiamy zaległości. Po Filozofii chodzenia Frédérica Grosa (wyd. pol. 2015), ukazały się jesienią dwie ważne książki tego nurtu.

Rebecca Solnit, autorka eseju o chodzeniu, którego przekład zatytułowano: Zew włóczęgi. Opowieści wędrowne, wywodzi współczesną historię świadomego chodzenia właśnie od Jana Jakuba Rousseau. Podtytuł angielskiego oryginału brzmi: A History of Walking i lepiej oddaje zawartość tego tomu. Historia chodzenia sięga wstecz równie daleko, jak historia ludzkości, ale historia chodzenia jako świadomego aktu kulturowego liczy w Europie zaledwie kilka stuleci i zaczyna się od Rousseau. Choć oczywiście możemy szukać głębiej – zaczynając od sofistów, stoików oraz Arystotelesa i perypatetyków. Filozofowie lubili spacerować – zaświadczyli o tym Hegel i Kant, Kierkegaard i Wittgenstein. A Nietzsche zawarł w Ecce homo następujące przykazanie: „Nie wierzyć żadnej myśli, która się nie urodziła na wolnym powietrzu i przy swobodnym ruchu”.

Solnit zwraca uwagę na pisarzy – i tych chodzących, i tych, co o chodzeniu tylko piszą. Na Dantego zdzierającego kolejne pary sandałów podczas pracy nad Boską komedią. Po Dantem chodziło jeszcze i chodzi do dziś wielu. Najpierw Petrarka. Potem Wordsworth i Coleridge, Rimbaud i Baudelaire, Robert Louis Stevenson i William Hazlitt, Leslie Stephen i David Herbert Lawrence. Wreszcie wybitny teoretyk praktyk chodzenia – Henry David Thoreau, który poświęcił mu osobny obszerny szkic zatytułowany Walking. „Wyznam – pisał – że nie potrafię zachować zdrowia i pogody ducha, jeżeli nie spędzę przynajmniej czterech godzin – zwykle cztery to za mało – włócząc się po lesie, po wzgórzach i polach, całkowicie wolny od wszelkich spraw, jakimi mógłby mnie zająć świat. Możecie śmiało zapytać – ciekawe, o czym wtedy dumasz. Często przypominam sobie o mechanikach i sklepikarzach, którzy siedzą w tych swoich sklepach nie tylko całe przedpołudnia, ale i całe długie popołudnia z jedną nogą założoną na drugą (jak gdyby nogi służyły do siedzenia, a nie do chodzenia). Tak wielu ich jest. Sądzę, że należy im się uznanie za to, że nie popełnili do tej pory samobójstwa”.

Pisze Solnit o spacerach filozofów, przechadzkach pisarzy, o pielgrzymowaniu i długodystansowych wędrowcach, o marszach politycznych i protestacyjnych, o organizacjach wędrowców i miejskich flâneurach – „antropologach ulicy, botanikach asfaltu”. Ten tom to rzetelna, uporządkowana, a przy tym fascynująca i inspirująca historia chodzenia.

Piękną książkę poświęcił szlakom wędrówek i samym chodzącym angielski pisarz Robert Macfarlane. Szlaki. Opowieści o wędrówkach to ostatnia część luźnej trylogii poświęconej wędrowaniu. Jej pierwsza część – Góry. Stan umysłu ukaże się pod koniec roku. Druga – The Wild Places – czeka na przekład. Macfarlane to pisarz niezwykły. Jego ogromną erudycję – jest wykładowcą literatury angielskiej w Emmanuel College w Cambridge – uzupełniają literacki talent i osobiste doświadczenie. Macfarlane jest wędrowcem i alpinistą, w książce tej opisuje dawne szlaki, drogi i trakty Anglii, Szkocji, Hiszpanii, Palestyny i Chin, pisząc ją przemierzył pieszo co najmniej tysiąc mil.

„Jej tematem są zależności między drogami, chodzeniem i wyobraźnią, dlatego też rozmyślaniami zajmowałem się w dużej mierze – też z konieczności – w trasie. (…) Przede wszystkim jest to książka o ludziach i miejscach: o chodzeniu jako badaniu wnętrza i niewidocznym wpływie, który wywierają na nas mijane krajobrazy”.

Piesza wędrówka to odkrywanie palimpsestu szlaków, traktów, ścieżek i dróg. Jedne mają tysiące lat, inne wydeptano kilkadziesiąt lat temu. Prowadzą przez krajobraz odsłaniający historię mijanej okolicy, krajobraz, który daje się czytać jak księgę. Wędrówka to wreszcie ludzie przemierzający szlaki, ich historie, opowieści, wiersze. I ich miarowy krok, oddech i lotna myśl.

Krytyka obwołała Macfarlane’a patronem nowego nurtu pisarstwa o przyrodzie, wywodzącego się od Henry’ego Davida Thoreau i jego Waldenu. Nurt ten rozkwita przede wszystkim w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych. Stanowi, zdaniem Macfarlane’a, rodzaj kompensacji. W krajach o zniszczonej naturze, kultura przywraca słowem to, co już nie istnieje. Ale jednocześnie pisarz odżegnuje się od przynależności do nurtu nature writing i powiada, że woli pisać o krajobrazie, który jest splotem ludzkich życiorysów, historii, pogody, ekologii, polityki, o zjawisku dynamicznym, wymagającym nowych środków wyrazu.

Warto przy okazji zwrócić uwagę na film Góra (Mountain) w reżyserii Jennifer Peedom (Australia 2017), wartościowy dokument, wyświetlany ostatnio na ekranach niektórych kin w Polsce. Jego scenariusz współtworzył i komentarz do zdjęć przygotował właśnie Robert Macfarlane. Ten piękny film, ilustrowany znakomitą muzyką i pogłębiony przemyślanym, antropologicznym komentarzem Macfarlane’a, to być może jeden z najlepszych dokumentów o górach w historii; próba całościowego ujęcia relacji między człowiekiem a górami. Próba nader udana.

Chodzenie nie jest banalne, chodzenie nie jest niewinne, chodzenie to czasem sprawa życia lub śmierci. Albo szaleństwa – jak w przypadku Friedricha Hölderlina czy Roberta Walsera. Chodzenie czasem także ocala, czego przykładem słynna pielgrzymka Wernera Herzoga z Monachium do Paryża, dzięki której ozdrowiała Lotte Eisner. Chodzenie to poważna sprawa.

Kim jest według Jana Jakuba Rousseau pieszy wędrowiec? To przede wszystkim człowiek wolny. Człowiek prosty i usposobiony pokojowo. Porzucił – trwale, lub tylko czasowo – miasto, rodzinę i tak zwane obowiązki. Porzucił stałą pracę. W pewnym sensie porzucił także odpowiedzialność, pieniądze, przyjaciół i ukochaną, swoje ambicje i przyszłość. Choć wydaje się być buntownikiem, porzucił także swój bunt. Wędruje – czy lepiej: włóczy się – po lesie, po polnych drogach, bez nadmiaru rzeczy, ma z sobą tylko to, co niezbędne. Książki Rebeki Solnit i Roberta Macfarlane’a to niezbędne wyposażenie współczesnego Wędrowca.