Na granicy

Paweł Kozłowski

Cechą konstytutywną kapitalizmu jest ekspansywność. Inaczej niż poprzedzającego go feudalizmu, choć to nie jedyna różnica między tymi formacjami. Tytuł książki Andrzeja Szahaja kończy się znakiem zapytania, ale już we wstępie autor udziela odpowiedzi twierdzącej.  Właśnie kapitalizm się wyczerpał, dotarł do kresu możliwości i do granic swego zewnętrznego i wewnętrznego podboju. Teza ta ma moc jednoznaczności, wzbudza, choć z rozmaitych powodów, zainteresowanie. Poprzedzające ją ustalenie nie jest oryginalne, bo nie pierwszy raz głoszone. Wieszczono osiągnięcie granic sto pięćdziesiąt lat temu, a później każde pokolenie miało wybitnych obserwatorów i sygnalistów tej naturalnie spełniającej się, jak wierzono, prognozy. Byli to ludzie o umysłach wnikliwych, na ogół z dużą wiedzą i nie mniejszą społeczną wrażliwością. Stanowili liczne grono, a owa sztafeta myślicieli politycznych i społecznych się nie skończyła. Z ważnych powodów. Kapitalizm trwa, przebywa kolejne etapy, choć początkowo mało wyraźne, bo rozpoznajemy dopiero to, co dobiega końca. Wiemy o tym od Arystotelesa i od Hegla.

Autor większości prekursorów i współtowarzyszy ideowej drogi, na której się znajduje, nie wymienia, ale sam wpisuje się do tego grona zaniepokojonych, nonkonformistycznych intelektualistów. Ludzi wielu pokoleń, długo już działających. Ponawianie owej diagnozy wskazuje jednak na siłę wywołującego ją pytania, a także na moc historyzmu. Nic w życiu społecznym nie trwa wiecznie, wszystko rodzi się, rozwija, zamiera, kończy bezpowrotnie lub przekształca. Nowe instytucje, wartości i idee pokonują i unicestwiają współczesność, lub, co jest częstsze i korzystniejsze, ją przezwyciężają.

Andrzej Szahaj na wstępie eksponuje przewodnią myśl swojej książki, a zarazem – pośrednio – przynależność do pewnej tradycji ideowej. Teraz, stwierdza, kapitalizm wyczerpał wszystkie (a wymienia ich trzy) kierunki ekspansji. Nie ma on już pola ruchu i stracił żywotność. Coś po nim przyjdzie, być może właśnie teraz powstaje, nie wiadomo jednak co, gdyż „bardzo trudno jest wyobrazić sobie świat postkapitalistyczny”. Owo poznawcze ograniczenie, dodajmy, nie należy wszakże ani do głównych, ani do specyficznych cech współczesności. Właściwie dotyka wszystkich insiderów, a wielkość umysłu i wyobraźni przejawia się właśnie w zdolności osiągnięcia innej, zewnętrznej perspektywy. Szahaj dzisiejszą rolą i usytuowaniem intelektualisty się nie zajmuje, choć swoje wartości wykłada wyraźnie. Składają się one na społeczny liberalizm, na jego najbardziej zaawansowaną realizację w postaci państwa dobrobytu oraz mają pozytywny wzór, realizowany przez kraje skandynawskie. Wiemy o tym od kilkudziesięciu lat od Tadeusza Kowalika i coraz mu bliższego Andrzeja Walickiego, ale warto przecież powtarzać myśli ważne i aktualne.

Kapitalizm się wyczerpał, bo po pierwsze, nie może się już rozprzestrzeniać, dotarł wszędzie i opanował całą Ziemię, „napotkał na kres swojej ekspansji geograficznej w ograniczoności terytorialnej świata, choć trzeba pamiętać, że wciąż niepodbite pozostają Arktyka i Antarktyda”. Po drugie, dotarł do końcowej granicy podboju wewnętrznego, antropologicznego, gdyż „nie ma już w człowieku żadnego takiego zakątka, który mógłby jeszcze zostać poddany logice utowarowienia i wprzęgnięcia w proces kapitalistycznej wymiany”. Nastąpiło „rozszerzenie alienacji pracy na całego człowieka”. Wreszcie, po trzecie, stan zasobów planety to także „znak wyczerpania się pewnego modelu gospodarczego”. Tych symptomów zmierzchu, a nawet końca można wskazać więcej. Podobnie jak związanych z nimi wątpliwości. Szahaj nie dostrzega, a w każdym razie nie docenia faktu, że ekspansja przestrzenna to dzisiaj nie tyle opanowywanie ziemi, co podporządkowywanie ludzi. A to trwa. Tania praca znajduje się w wielu miejscach świata, rynki zbytu także, powody i sposoby ekspansji finansowej ulegają rozbudowie. Marketyzacja człowieka zdaje się również nie mieć dna. Młode pokolenia w USA wchodzą w dorosłe życie od razu z długiem, a spłacenie okresu studenckiego ogranicza wolność i samodzielność wyborów przez lata. Zasoby planety, w tym również klimatyczne, nie są nieskończone, ale i o tym wiemy od dawna. Tych, którzy to mówili, są już miriady. Najważniejsza wśród nich jest wszakże Róża Luksemburg, bo to ona sto lat temu pisała o nieustannej ekspansji kapitalizmu jako warunku jego istnienia i ostatecznej jej granicy jako końca całej formacji. Autor aktualizuje jej myśl, wskazuje na dzisiejszą, finalną postać tego procesu.

Andrzej Szahaj, podobnie jak w swoich poprzednich książkach, również poświęconych współczesnemu kapitalizmowi, przedstawia idee i myśli, jedne podważa, inne wzmacnia, ukazuje ich konsekwencje ujawniające się w działaniach i instytucjach, formułuje przestrogi i precyzuje podstawy aksjologiczne. Robi to interesująco i konsekwentnie, choć zarazem nieco wbrew sobie, bo wyraża przekonanie, że „słowa i idee, nawet najszlachetniejsze zwykle przegrywają z interesami”. Jest ono przeciwne poglądom wielu znaczących liberałów, również tych, którzy zajmują się gospodarką i znają historię. John M. Keynes uważał, że najważniejsze w długich procesach społecznych są właśnie idee, a nie interesy, podobnie sądził Friedrich A. Hayek. Ten ostatni należy do ojców założycieli współczesnego neoliberalizmu, ale jego filozofia prawa i państwa oraz poglądy dotyczące spontanicznego, organicznego rozwoju mieszczą się w szerokim nurcie myśli liberalnej, a wyobrażenie propagowanego przez austriackiego ekonomistę wolnego rynku daleko odbiega od jego manipulowanej wersji w teraźniejszej praktyce neoliberalnej. Pisarzy takich łatwo znaleźć więcej i Szahaj też do nich należy. Przywiązany do dzieł Johna Stuarta Milla, Johna Rawlsa, wspomnianych Polaków, troszczy się o stan uspołecznionego liberalizmu i przestrzega przed konsekwencjami zagrażającej mu dzisiaj praktyki. Wskazuje, że nad liberalizmem dominuje teraz blisko brzmiący, ale odmienny treściowo neoliberalizm, zamiast kapitalizmu złotego wieku doświadczamy turbokapitalizmu, amnezja ogarnęła dziedzictwo Johna Locke’a, Maxa Webera, Johna Miltona i, wspomnianych lub niewymienionych, innych. Odradzają się myśli Herberta Spencera, u nas nauczycielem staje się Carl Schmitt, zamiast socjalliberalizmu rośnie socjaldarwinizm lub coś jeszcze innego. W efekcie, czytamy, „tkanka społeczna ulega rozerwaniu i zaczynamy żyć w zatomizowanym społeczeństwie jednostek, których już nic nie łączy poza wzajemną niechęcią i nieufnością”. Zmieniliśmy się, tu i w wielu krajach świata, jako zbiorowość i jako poszczególni, obdarzeni indywidualnością ludzie. „Traktując siebie jako małe przedsiębiorstwo, którym musimy tak zarządzać, aby przynosiło jak najwięcej zysku, oddaliśmy się we władanie sił rynkowych”. Autor nie postuluje likwidacji rynku, ale jest przeciwko jego nieregulowanej, dominującej nad społeczeństwem i kulturą postaci. Wyraża sprzeciw wobec mylnego utożsamiania go z istotą liberalizmu. Wolności zagraża bowiem nie tylko arbitralna władza państwowa i presja opinii grupowej, ale także rynek i powszechna marketyzacja. Szahaj respektuje starożytny wymóg parezji, sądy formułuje szczerze i wyraźnie. Pisze: „Ideały liberalizmu zostały zdradzone przez tzw. neoliberalizm”.

Precyzja myśli i dosłowność słów towarzyszy w tej książce również analizom naszej polskiej rzeczywistości. Jeden z rozdziałów ma wymowny tytuł: Kapitalizm czy kapitalizmy?. Autor przypomina, że każdy system kapitalistyczny stanowi efekt w ten czy inny sposób dokonanego wyboru, realizację jednego z wielu spośród zbioru różnych modeli. Powtórzmy: kapitalizmów, z których żaden nie jest ani państwowym socjalizmem, ani feudalizmem. Nie ma jakiegoś kapitalizmu bardziej „naturalnego” od innych, a wzór odmienny od praktykowanego nie stanowi utopii. W związku z tym Szahaj expressis verbis deklaruje, a zarazem określa jeden z głównych wątków całej książki: „żylibyśmy w innym świecie, inne byłyby też nasze dzisiejsze zachowania i sympatie polityczne, gdyby zamiast kapitalizmu w wersji anglosaskiej zagościł u nas kapitalizm w jakiejś wersji innej. W moim przekonaniu świat ten byłby lepszy”. Dzisiejszy stan Polski stanowi bowiem konsekwencję tamtego, pierwotnego wyboru, początek 1990 roku prowadzi do naszych dni. Nie jest to związek konieczny, lecz nie jest to następstwo zdarzeń społecznych i politycznych przypadkowe. O tym wszystkim mówił i pisał z nie mniejszym niepokojem i goryczą kilkanaście lat temu wspomniany Tadeusz Kowalik. Z jasną głową, z poczuciem odpowiedzialności i zarazem bezsilnością, stwierdzał, że „wprowadzono do Polski najgorszą formę kapitalizmu”, wytykał, że stała się „pierwszą w klasie” neoliberalnej, paradoksem nazwał dokonaną u nas „reanimację teorii pierwotnej akumulacji kapitału”, a wszystko to oznaczało „przeobrażenie się rewolucji w kontrrewolucję”. Andrzej Szahaj idzie tym samym tropem myślowym, dodaje wiele nowych ilustracji i dochodzi do tych samych konkluzji. Choć analizy prowadzi nie z socjalistycznego, lecz liberalnego punktu widzenia. Różne perspektywy ideowe dają czasem ten sam obraz.

Szczególne miejsce w książce zajmuje esej Pamięć upokorzona. To tekst osobisty, mocny, wręcz gorący od myśli, a zarazem pisany nie tylko we własnym imieniu, ale wyrażający też postawę innych, równie krytycznych wobec polityki obozu postsolidarnościowego, do którego jedni należeli wcześniej, a inni długo przed ustrojowym przełomem ostro negatywnie wyrażali się o panującym u nas wówczas państwowym socjalizmie i proponowali drogi z niego wyjścia. Autor ma więc prawo napisać: „Nie byłem sam”. Nie jest również odosobniony w ocenie przeszłości i w sposobie rozumienia teraźniejszości. Zacytujmy, szczególnie ważne dzisiaj, zdania: „W latach transformacji zabrakło empatii. Ale zabrakło też czegoś więcej – szacunku i uznania. Nie tylko pozbawiono wielu ludzi ich warsztatów pracy, ale nadto jeszcze obarczono ich winą za ten obrót rzeczy. (…) Upokorzono ich. A upokorzenie ma to do siebie, że pamięć o nim trwa latami”.

Kapitalizm wyczerpania? jest książką składającą się z artykułów drukowanych w większości w zeszłym roku. Żaden z nich nie stracił na aktualności, a wszystkie składają się w, niezamkniętą jeszcze, znaczącą całość.