Wyrwa

Paweł Jasnowski

Powieść Fatmy Aydemir rozpoczyna się sceną, w której spracowany ojciec po latach emigranckiej tułaczki wraca wreszcie w rodzinne strony. Hüseyin, bo tak ma na imię, stoi w mieszkaniu, które – tak to w każdym razie zamyślił – ma się stać domem i szczęściem jego rodziny.  Pracował na nie i oszczędzał prawie 30 lat w zimnym, „pozbawionym serca” kraju: Niemczech, gdzie zamiast nowego życia, które sobie obiecywał, czekała na niego samotność i lata spędzone nad piecem hutniczym, które wygięły jego plecy w pałąk. Hüseyin chce teraz dać rodzinie to, na co – jak sądzi – wszyscy czekali; powiedzieć im to wszystko, czego nie usłyszeli. Nic z tego jednak się nie ziści. Mieszkanie bowiem okaże się zaledwie muzeum jego własnych marzeń, znienawidzonym przez jego dzieci, a zarazem grobem kopanym przez niego przez całe życie, w którym Hüseyin położy się przy pierwszej lepszej okazji, już na samym początku powieści.

Yılmazowie są w całkowitej rozsypce. Poznajemy ich, gdy przybywają do Stambułu, by pochować smutne, złamane i bezsilne ciało, z którym od dawna niewiele ich łączyło. Sevda, pielęgnująca żal do rodziców, nie zamieniła z ojcem słowa od lat, Peri wymazała go z pamięci (gdy już przestała się go bać), synowie zaś, Ümit i Hakan, nie mieli z nim łatwo. Jest jeszcze Emine, żona Hüseyina, którą Niemcy zmieniły w równym stopniu co jego – jest kompletnie postarzała i wyczerpana, a przede wszystkim zgorzkniała i samotna. Mąż najpierw pozbawił ją języka ojczystego, a później zabrał do kraju, w którym została w ogóle bez języka. W Rheinstadt, gdzie osiedli, wolała nie rzucać się w oczy, pozostała niewidzialna.

Aydemir podzieliła swą powieść na rozdziały, które biorą tytuły od imion członków rodziny Yılmazów. Dramat rozpisany jest więc na osoby, choć nie na głosy, bo postaci nie prowadzą po faulknerowsku opowieści na własną rękę. Narracja jest prowadzona w osobie trzeciej lub drugiej. W tym drugim przypadku anonimowy głos (wskazujący na zewnętrzny ogląd) kieruje swe słowa do Hüseyina i Emine. Każda i każdy z Yılmazów pojawia się na scenie z własnym bagażem. Ümit zmaga się ze swą seksualną tożsamością i marzy o tym, by nie musieć ukrywać tego, jaki jest. Sevda żyje w poczuciu, że nie może polegać na nikim poza sobą, bo została zdradzona przez najbliższych: najpierw zostawili ją w wiosce, którą sami opuścili, a następnie wydali za mąż. Peri po utracie ukochanej osoby długo miała poczucie ciągłego spadania w przepaść, która powstała w jej głowie. Hakan zaś (napisany bez głębi i złożoności, którą mają jego siostry i bracia), mimo swego wieku, ciągle pozostaje niesamodzielny finansowo.

To ich ciche dramaty, bolączki, ciężary, które dźwigają odrębnie. Zarazem wszyscy oni noszą jeszcze jeden bagaż – pustki. Peri mówi w pewnym momencie do Ciwana: „w mojej rodzinie pojawiła się jakaś wyrwa”, by dodać: „coś kiedyś się popsuło. Albo zgubiło. Gdzieś powstała luka, o której nikt nie wspomina ani słowem”. Każdy próbuje to wyjęzyczyć, powtarzając raz za razem: „nie wiem, kim jestem”. Brakuje im współrzędnych, by się nie zgubić, by mieć pewność, że wie się, kim się w ogóle jest. W wieku piętnastu lat, myśli Ümit, trzeba wiedzieć, kim się jest. Rzecz w tym, że on tego nie wie.

Próby wypełnienia tej dziury spalały na panewce. W tej rodzinie na pytania zawsze brakowało odpowiedzi. Nikt nie chciał ani nie umiał ich udzielić. Wszystko kończyło się milczeniem wąsatego ojca i nieprzewidywalnymi fazami ataków płaczu, a potem letargu matki. Były tylko strzępy, wyłącznie kikuty i drobiny, które nie dały się nanizać w logiczny ciąg.

Historia, którą snuje Aydemir, jest echem dramatu osób, które jak jej rodzina śniły German Dream, zostając gastarbeiterami (a więc pracownikami gościnnymi) w RFN. Żyli oni strachem przed stratą pracy, pracowali w fabrykach w szkodliwych warunkach („Ciemny dym unoszący się nad zakładami metalurgicznymi. Powietrze pachnące blaszaną puszką”), robiąc to, czego Niemcy nie chcieli robić („nie wzgardziłeś pracą, której nie chciał wykonywać żaden Niemiec”). Część realiów z dzieciństwa, które autorka opisała w Eure Heimat ist unser Albtraum („Wasza ojczyzna jest naszym koszmarem”) zostaje w Dżinach wyraźnie przepisana: są to, między innymi, brak znajomości języka czy gettoizacja.

Powieściowi Yılmazowie nie tylko nie mogą zyskać akcesu do niemieckości; w istocie nie mogą usadzić się na żadnej pozycji. Są bowiem równie „wydziedziczeni” z niemieckości co z kultury przodków. Kurdyjskość – bo o niej mowa – mówiona jest w rodzinie szeptem i na palcach, odsyłana w strefę tabu. Rodzeństwo nie zna języka, którym mówili rodzice, ani kultury, która była ich udziałem. Ich historia i pamięć nie zostały im przekazane („nigdy nikt mi nie wyjaśnił, że jesteśmy Kurdami. Nie mam tych samych problemów co Kurdowie. Nawet nie znam ich języka”). Jedynie Sevda, najstarsza, mogła zachować ślady dziedzictwa, ale tak się nie stało. Kiedy była mała, matka wymierzyła jej policzek, mówiąc: „jeśli jeszcze raz odpowiesz po kurdyjsku, to cię zabiję” (Przypomina mi to inną historię-anegdotę, opisaną przez George’a Claire’a. Oto jako siedmiolatek wyprawia się z ojcem statkiem wycieczkowym po Dunaju. Wszystko jest pięknie, dopóki nie zwraca się do ojca, by zadać mu pytanie: „zacząłem moje pytanie od słów: »Tate [w jidysz], co to jest…?«”. Wtedy dostaje w twarz). Nic dziwnego, że Peri pomyśli, że dzieciom Hüseyina nic nie przypadnie w udziale; ostatecznie przecież „nie mieli nawet historii”.

A jednak tam, gdzie coś zostało wyparte, coś dalej – jak mówi psychoanaliza – funkcjonuje, dalej mówi. Zacierane ślady wybiją w Dżinach, a Yılmazowie przestaną wreszcie „antywysławiać” swoją historię, zasypując dziurę, która ziała w samym jej środku. Powieść co prawda kończy się – podobnie jak zaczyna – katastrofą (prawdziwy plot twist!), ale być może to dzięki niej (a raczej: nim) będą możliwe nowe możliwości i nowe początki.

Aydemir pisze przeciw asymilacji, która (słowa Peri) jest „pozbawiona historii, stanowi jej przeciwieństwo, jej koniec, wyniszczenie” i ekskluzji niemieckiego społeczeństwa. Niepodważalna siła Dżinów bierze się jednak nie tylko z tematu i odważnie wycelowanego ostrza krytyki, ale także z tego, jak została ona pomyślana (niezwykle subtelnie) i napisana: z biglem, mięsistą frazą, z literacką intensywnością. Po polsku wybrzmiewa w doskonałym przekładzie Zofii Sucharskiej.