Istnienie poszczególne

Jarosław Jakubowski

Biografie z grubsza dzielą się na dwa rodzaje: te, w których na pierwszy plan wysuwa się sam biograf, i te, w których autor znika za opisywaną postacią. Z tym drugim przypadkiem mamy do czynienia w książce zatytułowanej po prostu Witkacy. Biografia Przemysława Pawlaka.

Autor wybrał najprostszą z możliwych strategię – skupienie się na swoim bohaterze. I – powiedzmy to od razu – wygrał. Rzecz jasna za ową „najprostszą strategią” stoi ogrom materiału źródłowego, do którego autor dotarł, uważnie go przeczytał, przeanalizował i poddał selekcji. Sięgnął przy tym, na co w blurbie zwraca uwagę wybitny witkacolog Janusz Degler, po źródła zapomniane lub dotąd nieznane. Widać tu również dogłębną znajomość potężnego i różnorodnego dzieła Stanisława Ignacego Witkiewicza. Wyposażony w taki zasób, Pawlak podjął się próby rekonstrukcji tego Istnienia Poszczególnego, jak sam Witkacy zwykł określać jednostkę ludzką.

Wiadomo, że najdoskonalsze nawet przygotowanie merytoryczne biografa nie gwarantuje stworzenia udanej książki. Biografia, o czym często się zapomina, jest równoprawnym dziełem literackim, a przynajmniej tak powinna być traktowana. Warstwa faktograficzna jest dla biografii tym, czym dla domu grunt, na którym jest posadowiony. Właściwy jej budulec składa się z intuicji psychologicznej i talentu językowego biografa. Obie te składowe u Pawlaka prezentują się nader solidnie. To sprawia, że jego książkę – mówiąc najzwyczajniej – bardzo dobrze się czyta. Bogactwo faktów nie przytłacza, lecz zostaje umiejętnie wplecione w narrację, a także wykorzystane w obfitych przypisach. Na płynność lektury wpływa również brak osobistych wycieczek czy mglistych hipotez autora. Kreacja ogranicza się tu raczej do obrazowego przedstawiania zdarzeń z życia Witkacego na mocy dostępnych źródeł. To samoograniczenie się biografa stanowi o jakości i sile jego dzieła.

Stanisław Ignacy Witkiewicz należy do tych postaci naszej kultury, które w szczególny sposób obrosły legendą, karmiącą się tyleż faktami, co zmyśleniem i stereotypami. Pawlak w żadnym razie Witkacego nie „odbrązawia”. Nie ma takiej potrzeby, bo burzliwe życie i oryginalna twórczość tego artysty w ogóle nie mieszczą się w takich kategoriach. Biografowi udaje się pokazać Witkacego po pierwsze jako żywego człowieka, a po drugie – jako ewenement, stworzony wszak przez jego środowisko i jego epokę. Geniusz? Owszem, ale przede wszystkim człowiek tytanicznie pracowity. Malarstwo, fotografia, dramatopisarstwo, powieściopisarstwo i wreszcie filozofia – w każdej z tych dziedzin Stanisław Ignacy Witkiewicz objawił się jako wizjoner. Czy jednak stałoby się tak, gdyby od najmłodszych lat nie pochłaniał książek? Gdyby nie odebrał starannej edukacji, obejmującej właściwie wszystkie dziedziny wiedzy, a także sztuki plastyczne i grę na pianinie? Czy Witkacy stałby się tym, kogo znamy dzisiaj, gdyby nie jego umiejętność organizowania sobie czasu pod kątem licznych aktywności? Dodajmy jeszcze jedną pasję – wędrówki po Tatrach – a ujrzymy człowieka nie tylko przewyższającego innych intelektem i talentem, ale również zachłannością życia. O tym wszystkim jest Witkacy. Biografia, książka, która z wdziękiem druzgocze mit „wariata z Krupówek”, ale jednocześnie ukazuje tragiczne pęknięcie tej osobowości i tego życia, zakończonego samobójstwem dzień po wejściu armii sowieckiej do Polski.

Już w lecie 1916 roku Witkacy ujrzał piekło wojny jako uczestnik (po stronie rosyjskiej) wielkiej bitwy nad rzeką Stochod. Nieco ponad rok później miał sposobność śledzić z bliska postępy rewolucji bolszewickiej. Pawlak pisze, że w latach 30. u Witkiewicza pogłębiała się depresja, związana i ze starzeniem się ciała, i z kierunkiem biegu spraw światowych. Doskwierało mu też poczucie postępującej izolacji. Jako twórca już dojrzały znacznie częściej zamiast uznania doświadczał niezrozumienia. Autor biografii w rozdziale zatytułowanym dość dwuznacznie Appendix. Grochem o ścianę, czyli niezrozumialstwo przytacza liczne fragmenty recenzji twórczości Witkiewicza. Omówienia te, bardziej lub mniej udatne, zdradzają ciasnotę umysłową recenzentów, czasem ich osobistą antypatię wobec artysty, choć najczęściej – po prostu brak kompetencji i aparatu pojęciowego pomocnego w odczytaniu nowatorskiego dzieła. Poza recenzenckimi wyrobnikami tamtego czasu wśród krytyków, którzy pisali o Witkacym lub do niego się w różnym czasie odnosili, byli autorzy nie byle jacy: Karol Hubert Rostworowski, Adolf Nowaczyński, Karol Irzykowski, Witold Gombrowicz, Konstanty Ildefons Gałczyński czy Tadeusz Borowski. Gombrowicz we wspomnieniach opisał spotkanie z autorem Niemytych dusz w kategoriach rywalizacji dwóch silnych osobowości: „(…) wiedziałem, że jeśli z miejsca nie przeciwstawię się Witkacemu, on mnie pożre, zdominuje, włączy do swojego rydwanu. Nie mógł obcować z ludźmi jak równy z równymi. Musiał być na świeczniku; jeśli w towarzystwie na chwilę przestawał być centrum zainteresowania, umierał”.

Witkacy nie pozostawał dłużny swoim oponentom i zawzięcie z nimi polemizował, a tych, którzy w jakiś sposób go zawiedli, wykluczał z grona swoich znajomych, choć – co zabawnie opisuje Pawlak – umożliwiał dokonanie ekspiacji. Nie zmienia to faktu, że dzieło Witkacego rodziło się w intelektualnej próżni, bez większych szans na rezonans, na jaki zasługiwało. To, w połączeniu z bezkompromisowością artysty, musiało wywoływać frustrację, a jak wspominała jego żona Jadwiga Witkiewiczowa, pod koniec życia Witkacego wręcz odbierało mu chęć do aktywności twórczej. Trafnie swoje potyczki ze współczesnymi podsumował sam Witkiewicz w Narkotykach. Niemytych duszach: „Zawsze jakaś sfera mojej działalności była w danej epoce mego życia w cieniu uśmiechu kretyna i jego »perfidnych rzeczników« (...) – i dlatego tak bardzo rozumiem doniosłość tego zjawiska, które rozszerzone do tych rozmiarów co u nas nabiera cech grozy społecznej: prowadzi do bezpłodnej malkontencji, zlekceważenia każdych oryginalnych poczynań (na tle tego, że każdy Polak au fond drugim Polakiem troszeczku pogardzowuje), do uznania tylko tego, co przyjdzie już z zagraniczną marką (na tym też polega prócz antyintelektualizmu, czyli mówiąc po prostu dureństwa, upadek teatru, poezji, malarstwa, literatury i krytyki u nas), do wyśmiewania się z bezinteresownej walki o idee, do zakatrupienia w zarodku każdej samodzielnej myśli, do ogólnego spsienia i zgównienia wszystkiego; kretyn pokryje swym uśmiechem wszystko; uśmiech ten zaraźliwszy jest od dżumy, od niego nabierają idiotycznego refleksu całe ulice, całe lokale publiczne, całe miasta, kraj”.

Chyba najbardziej owocna okazała się polemika Witkacego z Irzykowskim, zresztą wieloletnia i – jak pisze autor biografii – „wynikająca w ogromnym stopniu z niemożności uzgodnienia wspólnej definicji pojęć”. Irzykowski, choć z Witkacym się nie zgadzał, to szczerze go cenił, uważając za jednego „z tych niewielu, którzy rzeczywiście robią nową sztukę w Polsce”. Ich intelektualny spór podsumował wydaną w 1929 roku książką Walka o treść.

„Weltkatastrofa”, która zaczęła się 1 września 1939 roku, nie zasiała u Witkacego defetyzmu, a raczej chęć do walki. Jednak inaczej niż w przypadku poprzedniej wojny światowej, jego starania o przydział do armii nie powiodły się. Miał 54 lata na karku, a nie 19. Nic już nie mogło zapobiec apokalipsie, która pochłonęła również i jego. „Można snuć przypuszczenia, jak wyglądałyby losy Witkacego, gdyby podjął inną decyzję i wrócił, jak Nina i Czesia, do Warszawy. Na pewno byłby to czas ponury, bardziej przygnębiający niż wszystkie poprzednie lata, dosłownie usiany tragicznymi wiadomościami o najbliższych przyjaciołach, sąsiadach, członkach rodziny, znajomych pisarzach, współpracownikach, cenionych rozmówcach. Otoczenie Witkiewiczów zostanie bowiem zdziesiątkowane” – pisze autor książki, po czym z buchalteryjną skrupulatnością wymienia osoby ze środowiska Witkacego, które nie przeżyły wojny lub zmarły z wycieńczenia tuż po jej zakończeniu. Trudno czytać ten passus bez wzruszenia i żalu za bezpowrotnie utraconą Polską. Witkacy jako nasza „strata wojenna”? Przemysław Pawlak w swej znakomitej biografii przekonuje, że nie tylko strata, ale również intelektualne i artystyczne bogactwo oraz stale aktualne wyzwanie.