Istnienie ekstatyczne

Anna Nasiłowska

Adriana Szymańska to poetka rozpoznawalna, autorka licznych tomów poetyckich: debiutowała w 1968 roku zbiorem Nieba codzienności. Trudno przypisać ją do jakiegoś pokolenia, co w wypadku twórczości kobiet zdarza się często, gdyż główny rytm tożsamości zbiorowej w literaturze wyznaczały zawsze wydarzenia polityczne. A więc w wypadku Adriany Szymańskiej punktem odniesienia byłaby Nowa Fala.

Tylko że jej poezja od początku zajmowała się nie buntem politycznym, ale poszukiwaniem pewnego typu codziennych epifanii, choć samo pojęcie „świeckiej epifanii” pojawiło się później, w reakcji na potrzebę opisywania postawy Miłosza. Poezja Adriany Szymańskiej związana jest od początku z nurtem, który w okresie międzywojennym rozpoczęła Awangarda, ta pierwsza. Nie dziwi mnie, że w wydanym niemal jednocześnie zbiorze krytyki poetyckiej tej autorki, zatytułowanym Głód życia, głód wieczności pierwszy szkic dotyczy Juliana Przybosia. Z tym że nie teoria Awangardy jest tu najważniejsza, ale coś innego, o czym autorka mówi tak: „Zakochałam się w przestrzenności, świetlistości, kosmiczności jego obrazów świata; odnajdowałam w nich własne atawistyczne zauroczenie naturą”. Dar zachwytu dla natury pozostał trwałą cechą wierszy poetki.

Najnowszy tom poetycki Adriany Szymańskiej, zatytułowany Zeszyt istnienia, w zasadzie powinien trafić do kategorii, którą w krytyce akademickiej ujmuje się jako twórczość senilną. To może brzmi po polsku bardziej elegancko niż „twórczość starcza”, choć to właśnie znaczy, ale krytyka akademicka lubi tajemnicze terminy, choć zdecydowanie lepsze byłyby określenie „późna twórczość”. Na tym tle tom Szymańskiej błyszczy i kwitnie jako wyjątek, przeciwstawny wobec długich litanii zwątpienia i żalu. Nie ma tu melancholii za tym, co minęło, rozpaczy przemijania, buntu przeciwko wyrokowi losu, choć jest świadomość, że czas mija i może okazać się krótki. Tym mocniej poetka zwraca się ku ulotnym przeżyciom. Ten tom to wielki hymn pochwalny na cześć istnienia, codziennego, danego w drobinach. Powodów do zachwytu jest wiele: latem kwiaty hodowane na balkonie, przylatujące zimą sikorki, muzyka, światło słoneczne, a także koty i psy. One oczywiście także mijają, ale Szymańska nie patrzy na świat z perspektywy ciągłej utraty, tylko wdzięczności i pewności, że w jakiś sposób odnajdzie się „po drugiej stronie”.

Adriana Szymańska chwali życie, nie domagając się szczegółów dotyczących wieczności. Przyjmuje, że horyzont poznaczy człowieka jest ograniczony. Z pewnością jest poetką żywej wiary, ale jej postawa nie wydaje się wchodzić w polemikę ze sceptycyzmem, który reprezentowała w modelowej postaci na przykład Wisława Szymborska. Dla Szymborskiej „nie wiem” było założeniem koniecznym, podstawą epistemologicznego wątpienia, bez której trudno mówić o ludzkiej odpowiedzialności etycznej za świat. W twórczości Szymańskiej „nie wiem” ma inny charakter, wiąże się z założeniem, że wymiar metafizyczny nie jest w pełni dostępny, bo jest większy niż dostępna ludzkiej istocie zdolność pojmowania. Nie dramat poznawczy interesuje jednak poetkę, ale przeżywanie, emocje, samo istnienie. Tom Zeszyt istnienia jest właściwie ekstatycznym poematem o chwale doczesnej egzystencji, rozpisanym na dni. Pojawiają się tu takie uczucia jak zaduma, lekko zaznaczona jest nawet świadomość toczącej się obok nas wojny, ale to nie zmienia zasadniczego tonu.

Poezja Adriany Szymańskiej zdecydowanie przełamuje pesymistyczną tradycję wiążącą z późną twórczością poczucie zwątpienia i depresję. Depresja zaś to przypadłość niemal powszechna naszego czasu, który zwątpił w przyszłość. Tymczasem Przypowieść urodzinowa, napisana przez poetkę przed rokiem, utwór z cyklu sobie samej do sztambucha, z dumą obwieszcza jej wiek: „Osiemdziesiąt jeden! Osiemdziesiąt jeden! / – powtarzam radośnie co rano”. I dzieje się to w czasach, gdy kobiety najczęściej ukrywają datę urodzenia, co w wypadku osób twórczych sprawia, że trudniej ich dorobek połączyć z konkretnym doświadczeniem historycznym. W tym samym utworze poetka stwierdza na koniec: „Uśmiechać się – oto moja rada dla tych, którzy / niewiele przed sobą widzą. W uśmiechu tkwi moc, / ocalająca przed zwątpieniem, zbawienna nadzieja, / której życzę sobie i innym. Jak kania pragnie deszczu, ja / pragnę dojść do kresu. I Dalej. Bo wierzę, że Dalej / – pisane wielką literą – to Uśmiech Wieczny”.

Szymańska nie idzie w ślady poezji metafizycznej Miłosza, nie ma u niej „manichejskich trucizn”, choć to one wydawały się nadawać poszukiwaniom poetyckim dramatyzm należny tematom ostatecznym. Poetka wytycza własne ścieżki, nieoczywiste na tle tradycji literackiej, ale także wśród różnych koncepcji duchowości chrześcijańskiej, których wspólnym mianownikiem jest fakt, że z późnym okresem życia wiążą pokutę, żal z powodu popełnionych win i rozpatrywanie tego, czego się nie zrobiło, a więc spraw zaniechanych, straconych szans czy nawet niedopełnionych dzieł. W zasadzie widzę tylko jednego przewodnika duchowego dla autorki Zeszytu istnienia: to ksiądz poeta Jan Twardowski. Przy tym „ksiądz od biedronek” i „poetka od sikorek” są podobni w postawie, choć różni artystycznie. W tym tomie Adriany Szymańskiej na plan pierwszy wysuwa się staranna budowa składniowa jej wierszy. Poetce zaczęły być potrzebne kropki, przecinki i wielkie litery, a wersy przeważnie respektują naturalną rytmikę zdań. Ale pod spodem – wciąż słyszy się śpiew.