Tom trzeci, nieostatni
Wacław Holewiński
Znają zapewne Państwo te koszmarne przewodniki po literaturze… Te formułowane w przedziwny sposób opinie, najlepiej w morzu niezrozumiałych, albo zrozumiałych tylko dla fachowców, słów? Te peany, hymny albo odwrotnie, chlastanie bez umiaru, bez powodu. Książki, w których to nie bohaterowie są ważni, a autor stawiający siebie w roli jedynej wyroczni? Książka Masłonia, nie tylko ta zresztą, jest tego zaprzeczeniem! To książka dla ludzi! Dla każdego, kto chce się dowiedzieć trochę więcej o polskiej literaturze. Bez kadzenia, ale też bez usuwania w cień rzeczy haniebnych.
Po Od glorii do infamii i W pisarskim czyśćcu otrzymaliśmy kolejny, trzeci tom swoistego przewodnika po polskiej literaturze XX wieku. Wiem od autora, że ma jeszcze w zamierzeniu tom czwarty. Oby nie trzeba było czekać zbyt długo.
Trzydzieści trzy sylwetki. Większość od dawna pożegnała się z tym światem. Ale jest też czterech pisarzy wciąż aktywnych: Orłoś, Abramow-Newerly, Redliński, Bryll. Są pisarze spoglądający z literackiego parnasu: Gombrowicz, Mrożek, Lem, są ci, którzy byli towarzyską, ale nie tylko towarzyską, atrakcją Warszawy: Głowacki, Dygat, Kisielewski, Himilsbach. Są tacy, o których z różnych powodów, czasami pozaliterackich, zapomniano: S.R. Dobrowolski, Mach, Morcinek. Ważni i mniej ważni, ale każdy wart przypomnienia.
Czytając Klątwę sprzeczności, zastanawiam się, jaki był klucz przy doborze bohaterów. Gdyby pominąć to, że o wielu innych pisał autor we wcześniejszych tomach, zapewne można by przyjąć, że tym kluczem był osobisty stosunek do pisarzy. Innym mogły być rozmowy, jakie Masłoń przeprowadził dla gazet, w których pisał, a których niewielkie fragmenty pomieścił niekiedy w prezentowanym tomie.
Ma autor odwagę iść w poprzek utartym sądom. No bo co powiedzieć o takiej opinii kończącej prezentację Gombrowicza: „Jego twórczość to jeden wielki ciąg opowieści o zniewoleniu przez sytuacje, w jakich się znajdujemy. I o konwencjach, które zwalczamy, posługując się niczym innym, a konwencjami właśnie. W jego życiu najwięcej było pozerstwa, w książkach jadu. I taki jest jego tytuł do wielkości”. Nie, to nie znaczy, że Masłoń nie ceni niczego z dorobku autora Operetki. Ale na przykład Dziennik, który w jakiś sposób ukształtował całe moje pokolenie, nie robi na nim wrażenia. Znacznie wyżej w tym zakresie ceni Dziennik pisany nocą Herlinga-Grudzińskiego i, co dla mnie było zaskoczeniem, Dziennik Dąbrowskiej. Więc, co pozostało po wielkim prześmiewcy polskiej literatury? W opinii Masłonia Trans-Atlantyk i Ślub. „Żal mi kolejnych roczników młodzieży, której bynajmniej nieprzekonani co do racji głoszonych prawd poloniści wmawiają, że ma kochać Gombrowicza i zachwycać się Ferdydurke…”. Odważnie…
O Raju na ziemi i innych historiach Himilsbacha: „znajdujemy opowiadania, w których bywa dobry pomysł, dobra kompozycja, dobrze poprowadzona fabuła, są dobre dialogi i tylko nigdzie nie ma tego wszystkiego naraz”. A przecież Himilsbach, postrzegany po latach raczej jako obyczajowa ciekawostka, autor przeróżnych bon motów, był przed laty odbierany jako ktoś wnoszący do PRL-owskiego, zatęchłego literackiego grajdołka świeży oddech, jakiś powiew nowości.
Są autorzy, których Masłoń lubił i… przestał lubić: „I już nie umiem po tej książce pisać o Głowie jak kiedyś, z ogromną przyjemnością i podziwem, czasem chyba bezkrytycznie, ale to był w naszej warszawskiej rzeczywistości ktoś wyjątkowy. Dlatego dalej przykro mi słuchać, a i czasem czytać o jego nie za pięknych czynach”. Jak to tak o Głowackim? Tym, który, jako jeden z niewielu Polaków, zrobił prawdziwą, no może prawie prawdziwą, karierę na Zachodzie, w Ameryce? Ale przecież to Głowacki, on sam, wdał się w Bezsenności w czasie karnawału w niezbyt mądre kpiny, w jakieś przepychanki polityczne, senne wierszyki.
Te trzy cytaty mogą sprawić wrażenie, że autor Klątwy sprzeczności rozdaje tylko razy, chłoszcze wielkości, narusza tabu. Nie, to nieprawda. Są pisarze, o których mówi, takie odnoszę wrażenie, wręcz z czułością, ze zrozumieniem ich trudnego życia, z podziwem dla ich wytrwałości, osiągniętych efektów literackiego trudu. Tak pisze choćby o Kubiaku czy Kossak, Kuncewiczowej, z sympatią przypomina Marię Iwaszkiewicz. Ale… Ale nie znaczy, że chce oddzielić postawę od dorobku. To, oczywiście, trudne. Bo przecież w historii literatury byli wielcy pisarze, którzy dali się ponieść najgorszym, zbrodniczym ideom, choćby Hamsun, Céline, Malaparte, przecież faszyzm i komunizm chwalił Yeats, tylu innych (żeby wspomnieć tylko tych, którym za głoszenie tych poglądów nic nie groziło). Więc dlaczego chłostać tych, którzy w Polsce zarazili się komunizmem (albo byli „tylko” oportunistami)? Dlatego, że nigdy się z komunizmu nie tłumaczyli, nie ponieśli z tego tytułu, inaczej niż tamci, żadnych konsekwencji, że od trzydziestu czterech lat panuje cisza, zgoda, aby nie wyciągać na światło dzienne haniebnych postaw, oburzających donosów, milczenia. Masłoń nie zamierza zakłamywać rzeczywistości, być współtwórcą fałszywego mitu, grać w zespole chwalców, puszczać w niepamięć to, co wciąż budzi sprzeciw. Nie tylko zresztą w tym zakresie. Łatwo dziś powiedzieć: co ma do literatury preferencja seksualna piszącego? Nic. Nic absolutnie (pod warunkiem, że nie krzywdzi się innych), ale przecież nie zawsze tak było. To niezbyt odległe czasy, gdy był to jeden z głównych atutów bezpieki przy łamaniu ludzi, zmuszaniu ich do uległości, do podejmowania działań, na które w innych okolicznościach zapewne nie byłoby ich zgody.
Są w tej książce pisarze z jakiegoś powodu ważni. Choćby Dobrowolski. Pamiętam, jak w latach siedemdziesiątych na półkach księgarskich stały pięknie wydane jego Dzieła zebrane. Nikt tego literackiego szmelcu nie kupował, a autor stał się synonimem kompletnej degrengolady, także moralnej. Ale przecież to twórca jednej z najsłynniejszych piosenek powstańczych, Warszawskich dzieci. Tego tekstu z polskiej literatury nie da się wymazać. Bo ta pieśń niosła, pozwalała przetrwać, nie tylko powstańcom. Po latach świadczyła o umiłowaniu wolności całego pokolenia wychowanego w II Rzeczypospolitej, o ofierze, którą byli gotowi ponieść dla swojego ukochanego miasta i kraju, o pragnieniu wolności wpisanego w DNA tamtych ludzi.
A Czeszko? Przetrwał? Nie da się pominąć w filmowym dorobku Wajdy jego debiutu fabularnego, Pokolenia opartego na powieści Czeszki. Skłamanego, odrzucającego paskudną propagandą paszkwilu gloryfikującego dzielnych chłopców z Gwardii Ludowej, którzy niemal samotnie podjęli walkę ze znienawidzonym najeźdźcą. Ale przecież Czeszko jest także twórcą Trenu, za Burkiem i Hłaską napiszę, powieści wybitnej. A i po Powódź można sięgnąć bez wstydu. Cóż z tego, skoro wszystko, cały jego dorobek literacki przykryła mało chlubna działalność partyjna skutkująca w stanie wojennym przynależnością do PRON-u.
Są inni, którzy kiedyś wydawali się ważni, jak Zawieyski. Może nie przez samą twórczość, ale dzięki postawie politycznej (do dziś pamięta się jego obronę bitych w 1968 roku studentów) i okolicznościach śmierci (skok ze szpitalnego okna na trzecim piętrze). A przecież jest też druga strona, jakże mało chwalebna Zawieyskiego. Masłoń przywołuje słowa Joanny Siedleckiej: „Był dla SB prawdziwym skarbem, źródłem cennych wiadomości, głównego celu wszystkich służb”. Jak wyważyć racje, jak pogodzić postawę heroiczną i tę haniebną?
Jest Krzysztoń i opowieść o jego wydanym pod koniec lat siedemdziesiątych Obłędzie. Ta książka, którą zdobywało się tylko dzięki znajomościom w księgarniach (kto to jeszcze pamięta?), wydana w trzech tomach, robiła wrażenie niezwykłe, wstrząsające, tak jak tragiczny koniec jej autora. Słusznie przywołuje zresztą w tym miejscu Masłoń innego pisarza, Janusza Krasińskiego. Też z obłędem…
Jest Abramow-Newerly, przed laty znany głównie z tekstów teatralnych (STS), w odczuciu autora zdecydowanie przecenianych, z drugiej zaś strony pisarza niedocenianego za świetne tomy wspomnień Lwy mojego podwórka i Lwy wyzwolone.
Poświęca rozdział Masłoń Redlińskiemu, czołowemu pisarzowi tzw. „nurtu chłopskiego” (obok m.in. Myśliwskiego, Nowaka, Pilota). Któż nie pamięta znakomitej, wciąż czytanej, sfilmowanej, przerabianej na spektakle teatralne Konopielki? Ale przecież jest i Krfotok. Pisze o nim autor recenzowanego tomu: „Nawet czytany dzisiaj jeszcze budzi sprzeciw. Ta alternatywna historia, mająca w zamierzeniu chyba postraszyć Polaków, co by się zadziało, gdyby Jaruzelski nie wprowadził stanu wojennego – była, oczywiście pamfletem. (…) pod względem artystycznym jest to niewypał, a co gorzej, zapoczątkował Krfotok całą serię książek Redlińskiego, w których poza niekończącym się dialogiem próżno szukać czegoś więcej”. I dodaje złośliwie, że te rozmowy są znacznie mniej ciekawe niż te z podsłuchów w „Sowie i przyjaciołach”.
Wat, Brzechwa (jego twórczość, zwłaszcza ta dla dorosłych, choćby wiersz Gryps dla Lechonia może budzić co najmniej kontrowersje), Brycht, Szczepański, Odojewski, Wiechecki. Wszyscy oni byli dla mnie, a pewnie nie tylko, pisarzami ważnymi. To prawda, czas weryfikuje, pozwala na nowe hierarchie, odsiewa ziarno od plew. Masłoń przypomina, ocenia własną miarą, ale robi to w sposób mistrzowski. Aż chce się zakrzyknąć; kiedy kolejny tom z sylwetkami współczesnych, tych z pierwszych dwóch dekad III RP (a przecież wiem, że ma swoich faworytów, choćby Helaka)?