Co po christianitas?
Karol Grabias
Chyba niemal wszystkie bieżące dyskusje na temat kryzysu instytucjonalnego chrześcijaństwa – od kolejnych odsłon skandali pedofilskich, prób zdiagnozowania źródeł nowej fali sekularyzacji, po skonfliktowane wyobrażenia o roli świeckich w Kościele hierarchicznym – zbiegają się w tytułowym pytaniu. Jaką formę może i powinna przybrać społeczność wiernych w czasach, gdy chrześcijaństwo – z całym jego aparatem kodów, wartości i struktur – z dominującej warstwy zbiorowej tożsamości staje się czymś na kształt archaicznego dialektu, języka pełnego nieczytelnych idiomów i słów, którego używa mniejszość, nierzadko sprawiająca wrażenie grupy rekonstrukcyjnej? O ile „śmierć Boga”, upadek obrazu absolutu wsparty na przednowoczesnych metafizykach, jest zjawiskiem, któremu teologowie i filozofowie przyglądają się od stu lat, o tyle „śmierć Kościoła” – szczególnie w naszym regionie – jest procesem, który oglądamy od środka, na pełnym morzu zmian. Czy ostatnie książki Tomáša Halíka – jednego z poczytniejszych współczesnych teologów – dają nam jasną odpowiedź na tytułowe pytanie?
Czas pustych kościołów to zapis siedemnastu kazań, które w okresie pierwszej pandemicznej Wielkanocy czeski teolog wygłosił do obiektywu kamery w pustym kościele św. Salwatora, duszpasterskim ośrodku, z którym Halík związany jest od lat. Czy sprawia to, że wartość tej lektury sprowadza się jedynie do dokumentalnego zapisu tego czasu, który wybudził nas z „historycznej drzemki” i o którym staramy się powoli zapomnieć? Byłaby to zdecydowanie niesprawiedliwa ocena. Bez wątpienia pandemiczna blizna jest widoczna na powierzchni niemal każdego ze zgromadzonych w książce kazań, w których fragmenty Pisma Świętego swobodnie przechodzą w eseistyczny styl czeskiego teologia: wizja mściwego Boga, karzącego ludzkość plagą, jest poskromiona nawiązaniami do Księgi Hioba (fałszywa teologia przyjaciół Hioba), a nakaz zamknięcia kościołów, zamiast oburzać, przywodzi intymne wspomnienia z tajnych mszy, odprawianych w czeskich mieszkaniach przez „kościół podziemny” – stanowi też wezwanie do poszukiwania dróg wiary poza kościelnymi murami. Praski teolog z łatwością przekuwa materię czasu pandemii w refleksję obejmującą szerszy horyzont i na nim odmalowuje przemiany globalnego stanu ducha, dla których zaraza stanowi tylko jedno z paliw. Oczywiście znajdziemy tu krytyczne przemyślenia na temat „konsumowania” transmisji mszy świętych czy wezwania do postaw solidarności względem osób chorujących i zagrożonych chorobą. To jednak zaledwie powierzchnia Halikowego myślenia.
Jego centrum nie zajmuje pytanie o partykularne zjawisko pustych ławek jego parafii w trakcie zarazy, a głębszy, egzystencjalny wymiar czasu „pustych kościołów”. Czasu, w którym większym zagrożeniem od niedostępności lub braku zainteresowania tradycyjnymi praktykami religijnymi jest zanikający zmysł wagi tajemnicy naszego istnienia – gdy miejsce żarliwego ateizmu nierzadko zajmuje obojętny apateizm – a ważniejsze od możliwości publicznego manifestowania wartości chrześcijańskich jest tworzenie atmosfery, w której zakiełkować może postawa otwartości na „rozbłyski świętości w naszym życiu”. Halík z właściwą dla siebie manierą intelektualną dystansuje się wobec tradycyjnie definiowanych „zagrożeń chrześcijańskiej wiary” i mentalności oblężonej twierdzy, dla której największym wyzwaniem miałoby być odejście od tradycyjnego modelu społecznego, tzw. genderyzm czy skupienie na prawach rozmaitych mniejszości. Według Halíka żyjemy w czasach całkowitego kryzysu poczucia bezpieczeństwa, w którym próby rozpaczliwego utrzymania kulturowej biosfery tradycyjnego chrześcijaństwa są przedsięwzięciem skazanym na porażkę.
Lektura Czasu pustych kościołów może pozostawić czytelnika z lekkim poczuciem niedosytu: obcowaliśmy wszak z ograniczoną – choćby czasowo – formułą kazania, w której Halík dokonuje czasami akrobatycznych niemal skoków od Hioba do Heideggera czy od Getsemani do genderyzmu. Dla kogoś, kto z praskim myślicielem styka się po raz pierwszy, z pewnością dobrą rekomendacją będzie lektura obu dzieł jednym tchem. To, co Halík jedynie kreślił na marginesach Ewangelii w Czasie pustych kościołów, w Popołudniu chrześcijaństwa uwalnia się od formuły stricte liturgicznej medytacji i przyjmuje postać bardziej usystematyzowanej i jednocześnie oryginalnej myśli teologicznej. Czy wskazałbym w niej jedną, centralną ideę, która porządkuje wszystkie inne? Jeśli tak, to bardzo nieśmiało: jest nią wiara we wrodzoną chrześcijaństwu zdolność do samotranscendowania, dzięki któremu niczym statek Tezeusza przebudowuje się wciąż na wzburzonym, „popołudniowym” morzu dziejów, pozostając dalej wehikułem żywej, prawdziwej wiary.
Prowadzi to do kwestii kairologii – tak bowiem sam czeski autor proponuje nazwać dział teologii, który stanowi „teologiczną hermeneutykę doświadczenia wiary w historii, szczególnie w kryzysowych momentach zmian społecznych i kulturowych paradygmatów”. Kairos to oczywiście czas wielkiej próby, chwila, w której dramat ludzkiego losu, a więc również dramat zbawienia, odsłaniają przed nami ciężar naszego ziemskiego bytowania. Jeśli Czas pustych kościołów można potraktować właśnie jako kairologiczny namysł nad możliwymi drogami transformacji wiary w obliczu głębokiego pęknięcia na powierzchni naszych systemów bezpieczeństwa, o tyle Popołudnie chrześcijaństwa stanowi już dojrzałą – choć otwartą w swojej strukturze i wzywającą nas do osobistego zaangażowania – propozycję teologiczną, w której kairologia chrześcijańskiego popołudnia (czasu po upadku teologicznych i metafizycznych pewników) splata się z wszystkimi kluczowymi wątkami myśli Halíka. By wymienić tylko kilka z nich: autor proponuje tu namysł nad postmetafizyczną filozofią wiary, teologią sekularyzacji, na nowo zinterpretowaną wizją ekumenizmu i katolickości czy choćby postulatem zwrotu w stronę duchowości, który ma stanowić właściwy modus dojrzałej wiary w warunkach kryzysu religii instytucjonalnej. Klucz do diagnoz czeskiego teologia zdaje się niezwykle bliski myśli irlandzkiego filozofa Richarda Kearneya. Kearney nadaje osobną nazwę całej duchowej sferze, o której zachowanie i kultywację apeluje Halík. To anateizm, czyli powrót do pytania o możliwość teizmu po śmierci pierwszej, naiwnej wiary, która była dzieckiem czasów wielkich systemów metafizycznych. Fundamentem anateizmu jest zaś umiejętność przebywania wobec tego, co nie daje się nam intelektualnie podporządkować: to, co John Keats nazywa „zdolnością ujemną”, a Paul Ricoeur „nasłuchiwaniem”. Umiejętność, której towarzyszy zapominanie myślowych schematyzmów i odruchu sięgania po proste rozstrzygnięcia. W tej optyce egzystencjalny skandal zła ani nie falsyfikuje dojrzałej wizji Boga, ani nie stanowi dowodu boskiego interwencjonizmu w reakcji na rozpad moralnego ładu.
Co zatem po Christianitas? Według Halíka śmierć jednej formy chrześcijaństwa, w której krytyczny ateizm winien być traktowany jako sojusznik w dziele oczyszczania obrazu Boga z pojęciowej idolatrii, jest tylko kolejnym Wielkim Piątkiem. A chrześcijanie takiej śmierci nie powinni się przecież obawiać. Jak wskazuje czeski teolog, historia wiary to proces nieustającego zmartwychwstania, śmierci naszych przedwczesnych wyobrażeń o Bogu, który po długim oczekiwaniu Wielkiej Soboty powraca odmieniony. Czas pustych kościołów to właściwy moment, by – jak wcześniej czynili to Pseudo-Dionizy, Pascal czy Teresa z Lisieux – „z większą odwagą i zaufaniem wstąpić do obłoku tajemnicy i umieć żyć wśród paradoksów”.