Planeta Donbas

Wojciech Górecki

Słowacki dziennikarz Tomáš Forró napisał reportaż totalny. Apartament w hotelu Wojna to epopeja non-fiction, w której sportretowani zostali donbascy separatyści i walczący z nimi obrońcy ukraińskiej integralności, a także wspierający jednych i drugich zagraniczni ochotnicy (w wielu wypadkach – tak zwani „ochotnicy”), jak również zwykli, nieangażujący się w politykę mieszkańcy samozwańczych Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych oraz przylegających terytoriów Ukrainy „właściwej” i Rosji.  

Wśród rozmówców autora znaleźli się, rzecz jasna, politycy, różnego autoramentu działacze i lokalne szare eminencje, wreszcie żołnierze i bojownicy z obu stron barykady. Śledzimy też losy miejscowych emerytów i drobnych przedsiębiorców, uciekinierów, próbujących ułożyć sobie życie z dala od domu i wojny, czy osób, które w poszukiwaniu zarobku krążą pomiędzy donbaskimi parapaństwami a nieokupowaną Ukrainą, przecinając regularnie linię frontu.

Reporterskie scenki, obserwacje czy zanotowane dialogi pokazujące tamtejszą codzienność uzupełnia drobiazgowa rekonstrukcja początków donbaskiego kryzysu i punktów zwrotnych konfliktu, polityczna analiza sytuacji, poparta rzetelną źródłową kwerendą (co znajduje odbicie w przypisach, umieszczonych szczęśliwie na końcu książki, aby nie zakłócać rytmu lektury), wreszcie socjologiczna diagnoza ukraińskiego społeczeństwa z arcyciekawymi rozważaniami na temat zmieniających się ról mężczyzny i kobiety oraz feminizacji ukraińskiej kultury. Nie brak też wycieczek w przeszłość: tłumacząc fenomen wojny hybrydowej, Forró odwołuje się do poradzieckich konfliktów z początków lat dziewięćdziesiątych, zwłaszcza abchaskiego („gdy człowiek przeżył jedną wojnę hybrydową, to zna je wszystkie” – przytacza słowa jednego ze swoich rozmówców). Apartament… to zatem nie tylko szeroka panorama donbaskiej współczesności, ale również jej autorska interpretacja. Próba wyjaśnienia, dlaczego do kryzysu doszło, jakie cele mają poszczególni zaangażowani weń aktorzy oraz jak może się on skończyć (tu Forró nie jest optymistą, ale o tym za chwilę).

Aby zapanować nad tą materią, autor podzielił opowieść na trzy części. Tytuł każdej nosi imię bohatera, wokół którego osnuta jest – bardzo luźno – narracja. Pierwszy bohater to Mamuka, gruziński bojownik walczący po stronie Kijowa. Jako czternastoletni chłopiec uczestniczył razem z ojcem w wojnie abchaskiej, a potem brał udział w wojnach w Czeczenii. Zarówno na Kaukazie, jak i na Ukrainie, głównym wrogiem Mamuki jest Moskwa, którą uważa za sprawczynię wszystkich nieszczęść – ma ona generować w swoim otoczeniu konflikty, aby umacniać tam wpływy (bojownik niechętnie przyznaje jednak, że pewną część winy za kryzys abchaski ponoszą sami Gruzini, zaś za donbaski – Ukraińcy). W symboliczny sposób Mamuka reprezentuje ukraińską stronę konfliktu. Jura z drugiej części książki jest czeskim kryminalistą, który po wielu życiowych zakrętach trafił do armii Donieckiej Republiki Ludowej. To z kolei reprezentant strony separatystyczno-rosyjskiej. Afiliację taką ułatwił fakt, że wychowany został w miłości do Moskwy. Jura widzi, że Donbas zamienia się w czarną dziurę rządzoną przez kryminalistów, ale wspierająca tamtejsze parapaństwa Rosja pozostaje dziś jedyną siłą zdolną zapewnić im minimalną stabilność. Liza z części trzeciej uosabia ludność cywilną strefy konfliktu (też bardzo podzieloną i zróżnicowaną) oraz kobiece oblicze wojny. Jest uciekinierką z Ługańska, uchodźczynią we własnej ojczyźnie. Oczywiście bohaterów drugo- czy trzecioplanowych jest w książce więcej, można tu wspomnieć o Angliku Grahamie Phillipsie, który jeździ po Doniecku „stylowym roverem na brytyjskich tablicach” i kręci filmy propagandowe dla rosyjskich telewizji, czy o domorosłym czeskim terroryście Milošu Ouřeckým, by poprzestać na dwóch barwnych przykładach.

Początek wojny Forró przedstawia jako konfrontację dwóch marzeń: „Ludzie na Majdanie [od listopada 2013 roku protestowano tam przeciwko niepodpisaniu przez prezydenta umowy stowarzyszeniowej z UE – przyp. WG] marzyli o Europie, a kiedy przeciw nim wystąpili oligarchowie, ludzie ze wschodu [Ukrainy – przyp. WG] zaczęli marzyć o Rosji”. Pierwsi pragną, „żeby Ukraina wreszcie stała się częścią Zachodu”. Drugich „gna konsekwentnie podsycany strach, że ci z zachodu Ukrainy wystąpią przeciwko nim – przeciw językowi (rosyjskiemu) i kulturze, »ich« prezydentowi i dziedzictwu socjalizmu”. Swoje zrobiła, rzecz jasna, propaganda, bo nawet jeśli nie popełniono żadnych zbrodni, „wystarczyło przekonanie miejscowych mieszkańców o tym, że je popełniano”. Jedna z bohaterek książki mówi o tym tak: „Zwykły człowiek, żyjący w swoim mikroświecie, nie miał szans się przed tym obronić. To po prostu działało na każdego i nie tylko się w to wierzyło, ale siedziało się przed ekranem [pokazującym rosyjską telewizję – przyp. WG] i włosy stawały dęba na głowie ze strachu przed ukraińskimi faszystami, podczas gdy rosyjscy bojówkarze strzelali nam pod samym balkonem”. O prawdziwości tych słów mogłem przekonać się osobiście w połowie kwietnia 2014 roku w Doniecku. Było to już po proklamowaniu „republiki ludowej”, ale łączność z Ukrainą nie została jeszcze zerwana. Na mityngu ktoś rozpuścił plotkę, że bojówki Prawego Sektora zbliżają się do miasta i zajęły już podobno lotnisko. Wybuchła panika i ludzie zaczęli uciekać. Nikomu nie przyszło do głowy, aby wsiąść w samochód i sprawdzić, jak wygląda sytuacja, ewentualnie podzwonić po znajomych (następnego dnia spokojnie stamtąd odlatywałem – wszystko jeszcze funkcjonowało).

Oczywiście propaganda trafiła na podatny grunt i podsyciła panującą nieufność pomiędzy zachodem a wschodem kraju. Pytanie, czy w interesie Moskwy od początku leżała wojna? Forró przekonuje, że nie: najpierw Rosji chodziło tylko o osłabienie Ukrainy i uniemożliwienie jej integracji z Zachodem oraz o uczynienie z Donbasu – który miał się stać jednym z członów przyszłej ukraińskiej federacji – skutecznego instrumentu nacisku na Kijów, potem zaś o utworzenie Noworosji: parapaństwowego organizmu, obejmującego wschodnie i południowe prowincje Ukrainy. Dopiero gdy plany te spaliły na panewce, a odradzające się ukraińskie siły zbrojne niemal zlikwidowały donbaski separatyzm, do gry weszła rosyjska armia zawodowa. Dziś celem Rosji nie jest aneksja Donbasu według krymskiego scenariusza, ale utrzymanie separatystycznych tworów przy życiu tak, aby sprawiały patronowi jak najmniej kłopotów. W sprzyjającym momencie powinny one jednak wrócić w orbitę Kijowa (stając się tam swoistą piątą kolumną Moskwy).

Reporter nie ma złudzeń, że nastąpi to szybko. We wstępie do polskiego wydania napisał, że chociaż od zakończenia pracy nad książką mijają dwa lata, nie straciła na aktualności. I wyraził obawę, że będzie tak przez najbliższą dekadę, a może i dłużej. „Republiki ludowe” podzieliłyby zatem los Abchazji i pozostałych postsowieckich parapaństw, które egzystują już trzy dziesięciolecia. W obecnym kryzysie doszukuje się jednak pozytywów. „Władimir Putin – pisze Forró – przyniósł Ukrainie strach i śmierć, ale dzięki temu może po raz pierwszy obywatele tego kraju pomyśleli, kim właściwie są. A może – kim nie są”. A na zakończenie, opisując swój powrót z Ługańska na Ukrainę „właściwą”, notuje: „Z lekkim sercem ruszyłem w stronę zapuszczonego dworca autobusowego na skraju Stanicy Ługańskiej. W końcu wróciłem do domu. Do Europy”.