Klasztor i zło
Grzegorz Filip
Jak połączyć intrygę kryminalną z opowieścią o życiu klasztornym oraz dyskusją na temat dobra i zła? Powie ktoś, że to już było, taką powieść napisał Umberto Eco. Archipelag Lewiatana przynosi jednak całkiem inną historię.
Bartek, młody mieszkaniec blokowiska, główny bohater powieści Marcina Cieleckiego, zabija człowieka o pseudonimie Czort, którego wcześniej bezskutecznie oskarżał o gwałt na mieszkającej w sąsiedztwie dziewczynie, i chroni się w klasztorze przed karą. „Nie może nosić maski diabła, jeśli nie zrobił nic złego. Zabicie mężczyzny w piwnicy nie było zbrodnią. Było wyręczeniem Boga, który pozostał głuchy, słaby, nieobecny. Nie poczytuj mi, Panie, grzechu, albowiem nie mam go w sobie. Dusza moja nie jest winna krwi przelanej. To nie był człowiek, to była choroba i należało ją usunąć”. W ten sposób, stylizując się na psalmistę, Bartek będzie myślał przez cały okres zamknięcia w klauzurowym klasztorze karmelitanek, położonym gdzieś na Warmii. Upozowany na doktoranta piszącego pracę o utopii, pozna życie zakonne, uczestnicząc biernie w codziennych mszach. Doceni przyrodnicze piękno okolicy, ze spotykanym podczas posiłków księdzem Henrykiem i szykującą się do wstąpienia w progi zakonu Agnieszką podyskutuje o Bogu i utopiach (Bartek dowodzi, że klasztor jest utopią. Ksiądz Henryk ripostuje, że chrześcijaństwo to potwarz dla utopii), o chrześcijaństwie i sprawach wiary. Wysłucha przejmującej opowieści osamotnionej matki dwóch zakonnic, będzie szpiegować Agnieszkę podczas jej tajemniczych wypraw do lasu i nad jezioro, wespół z księdzem uratuje życie staremu człowiekowi, innego za to pobije w pobliskim miasteczku.
Ksiądz Henryk (to on pełni w powieści rolę śledczego) zachodzi w głowę, dlaczego Bóg dał mu do pomocy takiego człowieka. „Dlaczego to ty tu siedziałeś? Doktorant piszący swoje dzieło życia (…). Nieprzystępujący do komunii. Żyjący tu ewidentnie na krzywy ryj. (…) Życie religijne w ogóle cię nie obchodzi. Ty po prostu zabrałeś komuś miejsce, komuś potrzebującemu tej ciszy, milczenia i samotności. (…) Jest w tobie jakiś fałsz (…). Powiedz, co ty takiego zrobiłeś, że tu jesteś?”.
Całe otoczenie sprzyja duchowej przemianie bohatera: atmosfera klasztoru, studiowanie (bo nie modlitwa) brewiarza, lektura dziennika Herlinga-Grudzińskiego, czas, który zdecydowanie zwolnił, ćwiczenia wschodnich sztuk walki, głębokie rozmowy z księdzem i Agnieszką. Autor stawia na drodze Bartka dwoje nieprzeciętnych ludzi, każde z własnym problemem, a Bartek z kolei, wbrew woli, mimo obaw, wchodzi z obojgiem w silne relacje.
Występują też jednak okoliczności niesprzyjające duchowemu oczyszczeniu: izolacja, do której człowiek żyjący na wolności nie jest przyzwyczajony, walka z męczącymi urojeniami, napady lęku, wyobraźnia każąca raz widzieć w sobie Bożego mściciela, innym razem wyolbrzymiająca pająki na ścianie. Przeszkodą jest osaczenie przez współmieszkańców, chcących wiedzieć, skąd przybywa i jaką nosi w sobie tajemnicę, wreszcie świat zewnętrzny, który wytropi mordercę i upomni się o zadośćuczynienie. Znamienne również, że gdy Bartka dosięgnie ręka sprawiedliwości, to zaraz się cofnie. Czy widząc się poza prawem, można podlegać naciskom sumienia? Być może tak, ale to nie ten przypadek. Bohater nie ma wyrzutów sumienia, dręczy go tylko strach przed karą i niepewność, czy dobrze zatarł ślady.
Czytelnik stopniowo rekonstruuje motywy zbrodni, poznaje motywacje bohatera, świat jego wartości, wypełniający go bez reszty grzech pychy, z którym Bartek nie ma zamiaru walczyć. Archipelag Lewiatana to niby-kryminał, w którym nie chodzi o rozwiązanie zagadki morderstwa, lecz o pokazanie jego psychologicznych, duchowych, moralnych konsekwencji. Książka niepokojąca, oparta na schemacie konstrukcyjnym brewiarza, w której z fragmentami sensacyjnymi sąsiadują partie eseistyczne. Lekturze towarzyszy przygnębiające wrażenie, że jesteśmy po stronie przestępcy, a bronimy go przed sprawiedliwością nie tylko my, lecz także mury klasztoru i sam Bóg. Mimo to powieść nie jest szyderstwem z Bożej sprawiedliwości. W czasach, gdy uznani pisarze prowadzą dyskusję na temat wiary i Kościoła na poziomie Smarzowskiego czy kabaretu Neo-Nówka, Cielecki podejmuje szereg istotnych kwestii, angażując bohaterów książki w dyskusje o zwątpieniu, samobójstwach księży czy klękaniu do modlitwy. Ta książka to jeszcze jeden sygnał świadczący o tym, jak potrzebne jest przewartościowanie zastałych, aprobowanych konformistycznie hierarchii literackich.
Jest to powieść o kłamstwie, na którym zostają oparte wszystkie relacje, w jakie wchodzi bohater, łącznie z relacją ze sobą samym. A także opowieść o tym, jak bardzo nieoczywiste i perwersyjne potrafi być zło. Oto bowiem o ile nie widać przemiany w samym bohaterze, o tyle zarówno ksiądz Henryk, jak i Agnieszka taką przemianę przechodzą.
Udany debiut prozatorski olsztyńskiego eseisty i poety. Mankamentów dzieła nie ma sensu w tej chwili wyliczać. Poczekajmy na drugą powieść autora.