Makabrą zbawiaj świat
Grzegorz Filip
Czarne słońce jest przepojoną gwałtem powieścią fantasy z wyraźnymi ambicjami naprawiania świata. Używając pełnego wymyślnych neologizmów, wulgarnego języka, Jakub Żulczyk poprawia opowieść Iwana Karamazowa o wielkim inkwizytorze i powtórnym przyjściu Jezusa, który po raz drugi zostaje skazany na stracenie przez kościół będący u szczytu władzy. Rzecz dzieje się w brudnej, śmierdzącej Polsce, w niedalekiej przyszłości, po przewrocie politycznym. Rządzi tu klerykalny reżim partii połączonej z kościołem, a zadania ma on właściwie dwa: eksterminację muzułmańskich imigrantów przedostających się tędy do Niemiec i dostarczanie pedofilom w koloratkach świeżego towaru. Ze wszystkich lewicowych idiosynkrazji i strachów, metodą hiperbolizacji, autor udanego Wzgórza psów ulepił wstrząsającą dystopię i jej bohatera – krwawego potwora mordującego wszystkich, którzy mu staną na drodze.
Młodego mężczyznę o pseudonimie Gruz, pozbawionego hamulców mordercę i posłusznego wykonawcę rozkazów, wychowało kółko neonazistowskie. Lubi „słuchać wrzasków i ciepłego plaskania mięsa”, dlatego strzela do wszystkiego, co się rusza, żywcem pali dzieci i kobiety, staruszki kopie w brzuch, zabija własnego ojca, którego istnienie odbierał „jak regularne plucie w pysk”, w rozpłatanych ciałach ofiar składa nasienie w ofierze pradawnym bogom, ratuje białą rasę. Na obozie szkoleniowym puszczano im filmy prowokujące nienawiść do „brudasów, ciapaków, małp, czarnuchów i żydur”, kretynom umiejącym tylko urządzać rzeźnię wkładano do głowy dumę z bycia Polakami, podając przykład dzielnych żołnierzy SS (sic!). Wroga zgrabnie wskazuje Suchy, przyjaciel Gruza, połączony z nim braterstwem krwi: „Ludzie nie widzą, że rządzą nimi zdrajcy, uśmiechnięci mordercy białej rasy, którzy w rękawiczkach obcinają jej jajca, jak psu przybłędzie. Że to, że weszliśmy do Unii Żydopejskiej, jest największą katastrofą tego narodu”.
Mimo wszystko to nie ideologia rasistowska zdaje się wprawiać w ruch wyobraźnię i pobudzać bohatera do czynu. Jego paliwem jest wściekłość. Wprawdzie wymalował sobie na kurtce czarne słońce, składający się z kilku swastyk „magiczny znak Himmlera”, co chwilę plecie o Hitlerze, Walhallach, Odynach i woli mocy, Wielkiej Polsce i białym człowieku, eksponuje to swoje „naziolstwo” wymieszane z innymi ikonami popkultury (Conanem, komiksowymi postaciami wikingów), jednakże do mordów popycha go bezpośrednio coś innego, obłędny instynkt zabijania. On po prostu lubi deptać, gwałcić, rozdzierać na kawałki, odgryzać nosy i uszy… Tematem często ponawianej refleksji Gruza są inni, cała reszta społeczeństwa, a więc Polacy, przeważnie tej samej rasy. Ich życie sprowadzone do codziennych prostych przyjemności – piwko, kredycik, umyć furkę, jedzonko, serialik, meczyk – staje się przedmiotem pogardy i źródłem agresji. Gruz kwestionuje prawo innych do przebywania na świecie, pragnie ich mordować za to, że żyją i wyglądają tak, jak są przezeń postrzegani. W czuły sposób opisuje własną matkę: „Wyglądała jak istna wiedźma z bagien, w tlenionych kudłach wisiały resztki żarcia, smugi starej szminy biegły przez trwale zdziwiony ryj” itd. O ojcu: „Nienawidziłem go w całości i w każdej pojedynczej rzeczy, z której się składał. Nienawidziłem tego, jak oddycha, tego, jak śmierdzi, jak z każdym bezsensownym ruchem trzęsie się jego spasione cielsko”.
Nawet jednak ten potwór ma w sobie coś ludzkiego – homoseksualne uczucia do kolegi nazisty, odwzajemnione, lecz zakończone tragicznie: muzułmańscy imigranci z wyjątkową sprawnością obcinają Suchemu głowę w odwecie za podpalenie schroniska. Żulczyk plastycznie demonstruje homoseksualne „kotłowanie się w wyrze”, w tej samej skądinąd poetyce co resztę działań Gruza, a zatem jako obrzydliwość bliską wynaturzonym gwałtom i morderstwom. Kiedy Mesjasz przyjdzie po raz drugi na ziemię, to właśnie Gruza wybierze na opiekuna i powiernika oraz sprawi, że degenerat zakocha się w jego matce. Oto zarys koszmarnego snu Jakuba Żulczyka.
W jakim to kraju możliwe są takie ekscesy? W jakich warunkach politycznych? Klerykalny reżim zbudowano na ropie naftowej znalezionej pod dnem Bałtyku. Wielki przywódca „scalił państwo i kościół w świętą jedność”, przy czym obie organizacje mają charakter przestępczy. Kościół to mafia zajmująca się krzywdzeniem małych dzieci, księża są wyłącznie pedofilami, którzy z miłości do Polski i Boga urządzają rzeź niewiniątek. Motyw ten prowadzony jest konsekwentnie przez cały utwór, trudno go więc uznać za konieczny trybut złożony na ołtarzu poprawności politycznej i obowiązującej dziś w sztuce niechęci do religii. Polska jest „poprzecinana wylanymi na odpierdol autostradami”, „puste wsie i zabetonowane miasta pełne rozjebanych osiedli wzniesionych kiedyś dumnie za unijny szmal. A w nich ludziska, kiedyś obrotni, dzielni, teraz żołnierze Jezusa albo oszalali menele”. W lasach założono obozy dla złapanych uchodźców, których górale wyłapują na własną rękę, zjadając ich dzieci. Obrazu dopełniają manipulujące ogłupiałym społeczeństwem media.
W tę rzeczywistość wkraczają Alfa, poczęty z gwałtu chłopiec o nadprzyrodzonych zdolnościach, wystylizowany na komiksowego Jezusa, i jego matka, Iranka, również zdolna do niezwykłych zachowań. Otrzymawszy rozkaz dostarczenia ich do Ojca Premiera, czyli wydania na śmierć, Gruz przebija się przez cały kraj, mordując po drodze hordy napastników. Towarzyszy mu niechciany, odzywający się w głowie głos autora, przybierającego od czasu do czasu postać świerszcza z Pinokia. Zapisane kursywą kwestie odautorskie komentują wydarzenia, polemizują z bohaterem, który bez przerwy kłóci się ze swoim twórcą. Mimo skromnego wykształcenia stać go na bogatą autowiwisekcję. Dzięki magicznemu oddziaływaniu Alfy Gruz w swej pierwszoosobowej narracji ma pełne rozeznanie w świecie, na przejawy samowoli władzy reaguje pogardą, wreszcie się buntuje, stając samemu przeciw wszystkim. W porównaniu z ludźmi władzy to w nim tlą się resztki człowieczeństwa. Może dlatego się zmienia, porzucając „patriotyczne” ideały („Wiem teraz, że to największy farmazon – to, że jesteś jakimś Polakiem czy innym złamasem, wierzysz w jakąś flagę, jakiś język, cały ten bezsens, który wydaje ci się ważniejszy od rzeczywistości”).
Szokujące są w powieści nie tylko akty przemocy, lecz także sposób ujęcia problematyki religijnej. To temat na osobną analizę, tutaj tylko jeden przykład. Autor kreuje scenę miłosną między Gruzem i matką Alfy, kobietą o rysach Matki Boskiej i kuglarki zarazem, która zabiera go do łóżka, by szarpiąc za przyrodzenie, przemienić bandytę poprzez spowiedź i wyznanie win. Gruz staje się nowym człowiekiem tylko na kilka minut, oczyszczenie i poprawa nie mogą być trwałe w tym świecie. To punkt wyjścia do Żulczykowej koncepcji odnowy religii. Kościół jest zły, stanął po stronie reżimu, firmuje zbrodnie. Z narzędzia, którym zabito Jezusa, uczynił święty symbol. Trzeba zatem obalić kapłanów, odrzucić dwa tysiąclecia tradycji i wrócić do początków wiary, do niezafałszowanej opowieści.
Podczas gdy pełen zwariowanych pomysłów wątek sensacyjno-przygodowy trzyma się dobrze, warstwa myślowa żenuje naiwnością wizji chrześcijaństwa i poziomem dyskursu. Powieść nie udźwignęła zadania, jakie postawił przed nią autor. Zastanawiam się, do czego miało prowadzić karykaturalne wyolbrzymienie groteskowego neohitleryzmu połączone z monstrualizacją zbrodniczej organizacji religijnej. Jakie zjawiska dałyby się tą metodą zobaczyć i zinterpretować? Że grozi nam neonazizm? Śmieszne. Że jest coś złego w postawach patriotycznych? Głupie i niebezpieczne. Że pod znakiem krzyża mógłby ktoś w przyszłości mordować i gwałcić? Absurdalne. Że z Polską i Polakami jest coś nie tak? Mało oryginalne, niektóre gazety przekonują o tym codziennie. Nie potrafię znaleźć innej funkcji zastosowanych motywów jak tylko poświadczenie lewicowych lęków i obsesji, utwierdzenie dogmatycznych czytelników w niechęci do wspólnot religijnych, prowokowanie gestów ojkofobicznych. Mordy i gwałty Gruza są przy tym kiczowate, ich nagromadzenie trąci szmirą jak w prymitywnych filmach; może się wydawać, że autor kpi z wieszczonych z takim rozmachem niebezpieczeństw (inna sprawa, że szuka ich nie tam, gdzie warto).
Moda na mnożenie zagrożeń zapanowała na dobre w globalnym świecie. Popkultura szybko odkryła, że lubimy się bać zmian klimatu, energetyki jądrowej, szczepionek, postaw patriotycznych, religijności, autorytetu. W cenę poszła sztuka, która współtworzy atmosferę strachu. Jednak powtarzanie zaklęć o zagrożeniu religijnym i narodowym jest jałowe, bo mieląc mantry, przestaje się zwracać uwagę na rzeczywistość, tworzy się alternatywny, zdemonizowany jej wariant, a wskazywanie wroga za pomocą łatwych etykiet rodzi postawy fanatyczne.
Czarne słońce jest powieścią popularną, jednak to właśnie literatura tego segmentu bierze dziś na siebie ciężar poważnych dyskusji. W kulturze polskiej ostatnich lat, kulturze roszczeń i pretensji, podejmowano wiele prób polemik z polską swoistością kulturową, przeważnie jednak z pozycji wyższości tego, który wie i nie chce się dowiedzieć, który chciałby nas nagiąć do jakichś zewnętrznych wymagań, najczęściej wyimaginowanych. Takie podejście skazane jest na porażkę, której nie uniknął również Jakub Żulczyk.u3